W postawie Kościoła wobec wykorzystania seksualnego widzę cztery najpoważniejsze wyzwania, wszystkie zaczynające się na literę P: pobłażliwość, pieniądze, przeszłość, PR.
Krakowska konferencja „Jak rozumieć i odpowiedzieć na wykorzystanie seksualne małoletnich w Kościele” to wydarzenie ze wszech miar udane.
Dawno już nie uczestniczyłem w sympozjum, w którym osoby prelegentów i tematy ich wystąpień byłyby tak znakomicie dopasowane do uczestników. Wszechstronna kompetencja i doświadczenie referentów spotkało się z potrzebą wiedzy i wskazówek do działania ze strony niemal dwustu przedstawicieli diecezji, zakonów, szkół katolickich i innych instytucji kościelnych, którzy odpowiedzieli na zaproszenie Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum (na stronie COD znaleźć można było szczegółowe relacje z obrad).
Rzecz jasna, nie mam zamiaru triumfalistycznie oznajmiać, że teraz już wszystko będzie wspaniałe i wzorcowe w postawie Kościoła wobec wykorzystywania seksualnego osób małoletnich. Znaczenie krakowskiej konferencji polega na tym, że – również dzięki poruszającemu nabożeństwu pokutnemu pod przewodnictwem kilku znaczących biskupów – wysoko podniosła ona standardy, jakich powinny przestrzegać instytucje kościelne.
Wciąż jednak istnieją poważne czynniki ryzyka. Mam na myśli zwłaszcza cztery problemy zaczynające się na literę P (podaję je we wzrastającej skali „zagrożenia”): pobłażliwość, pieniądze, przeszłość, PR.
1. Pobłażliwość. Reakcje na aktualne przypadki wykorzystywania nieletnich będą, jak sądzę, zasadniczo właściwe. Pokazuje to choćby błyskawiczna reakcja salezjanów w minionym tygodniu na informacje o nadużyciu popełnionym przez jednego z zakonników. Wciąż jednak możliwa jest pobłażliwość niektórych kościelnych przełożonych w niektórych przypadkach. Nie można wykluczyć, że jakiś biskup, prowincjał czy kanclerz zachowa się niemądrze lub powie coś, co będzie sprzeczne z nowymi wytycznymi. A ostatni rok dostarcza wystarczających przykładów na tezę, że krzywda wyrządzona całemu Kościołowi przez wypowiedź czy decyzję jednego człowieka może być olbrzymia. Dlatego choć pobłażliwość jest coraz mniej prawdopodobna, to jednak pozostaje bardzo niebezpieczna.
2. Pieniądze. Jest to najczęściej temat tabu w naszym Kościele. Tymczasem pieniądze są niezbędne na konkretne działania, o jakich mówiono w Krakowie. Centrum Ochrony Dziecka na razie pracuje wolontariacko, co jest nie do przyjęcia na dłuższą metę. Telefony zaufania dla pokrzywdzonych, które powinny być jak najszybciej uruchomione, wymagają pracowników, i to profesjonalnie do tego przygotowanych. Badania i analizy, jakich wykonanie postulowano, też same się nie zrobią. Wymagają żmudnej pracy ekspertów. Kluczowe jest zatem pytanie, czy będą pieniądze na tworzenie i działalność niezbędnych instytucji.
Inny aspekt kwestii finansowej to ewentualne odszkodowania dla ofiar. Nie wykluczam, że w pewnym momencie pojawi się precedensowy wyrok sądowy, który nakaże wypłacenie przez instytucję kościelną odszkodowań za – mówiąc językiem potocznym, a nie prawniczym – poważne zaniedbanie nadzoru nad pracownikiem delegowanym do pracy z dziećmi i młodzieżą. Może to uruchomić z jednej strony złe, nerwowe reakcje kościelne, a z drugiej – lawinę kolejnych analogicznych wniosków.
3. Przeszłość. Przy podwyższeniu standardów na dziś bardzo poważnym niebezpieczeństwem dla Kościoła są przypadki z przeszłości, dokładniej mówiąc, ukrywane przypadki z przeszłości, a jeszcze dokładniej mówiąc: ukrywane przypadki z przeszłości, które nadal ktoś może próbować ukrywać.
Chodzi o sytuacje, w których ówczesne reakcje przełożonych sprzeczne były nie tylko z obecnymi normami i wytycznymi, ale także po prostu z moralnością chrześcijańską i zdrowym rozsądkiem. Nie ma innego sposobu poradzenia sobie z nimi niż prawda: odnalezienie i przeproszenie dawnych ofiar, opisanie mechanizmów sprzyjających ukrywaniu problemów, a także osób odpowiedzialnych za zamiatanie spraw pod dywan.
4. PR, czyli public relations. Najpoważniejszym ryzykiem jest, jak sądzę, sprowadzenie kwestii kościelnych reakcji na pedofilię do poziomu poprawy wizerunku instytucji w kryzysie. Tu chodzi natomiast o tożsamość Kościoła! Właściwa odpowiedź na wykorzystywanie seksualne osób małoletnich powinna służyć temu, aby Kościół był czytelnym (bardziej czytelnym!) znakiem zbawienia. Czytelnym dla osób pokrzywdzonych; dla ich rodzin i najbliższych; dla parafii czy innej wspólnoty religijnej, z którą związani są sprawcy; dla ludzi tracących zaufanie do Kościoła, duchownych, a może i do Boga; dla opinii publicznej; dla mediów; a koniec końców także dla sprawców.
Brak adekwatnej odpowiedzi oznaczałby, że nie jesteśmy tym, czym mamy być jako Kościół. Zamiast znakiem zbawienia możemy stać się – nawet realizując standardy wytycznych i obowiązujące regulacje prawne – jedynie instytucją, która troszczy się o własne dobre imię. Dlatego za kluczowe uważam słowa bp. Piotra Libery z nabożeństwa pokutnego: „wykorzystywanie i zaniedbywanie dzieci nas dotyczy! I wyznajemy to nie po to tylko, żeby odzyskać mityczną wiarygodność Kościoła! I nie po to, żeby zrobić unik przed kolejnym ciosem! Czynimy to, bo tak trzeba!”.
Tak trzeba – kontynuował biskup płocki, który po swoim poprzedniku zastał w diecezji kilka nierozwiązanych problemów – „aby zachować solidarność ze zranionym człowiekiem; wyrazić mu głębokie współczucie; ratować w nim to, co da się uratować; poznać cierpienie, z jakim często nie umie on sobie poradzić, gdyż jego wiara i zaufanie do Kościoła zostały zdradzone”.
Innymi słowy wyraził tę samą myśl ks. dr Robert Oliver, który jako „promotor sprawiedliwości” (odpowiednik prokuratora) zajmuje się w Watykanie spływającymi z całego świata przypadkami nadużyć. Podczas spotkania w grupie roboczej, w trakcie dyskusji nad upokarzającymi i często rewiktymizującymi ofiarę przesłuchaniami w procesach kanonicznych (chodzi o pytania złe lub źle zadawane pokrzywdzonym), powiedział on bardzo ważne zdanie: „Musimy pamiętać, że mamy przekazać osobie pokrzywdzonej współczucie Jezusa Chrystusa”.