Być może ktoś nawet powie, że to rzecz banalna i nie warta wpisu na blogu (na którym od tygodni hula wiatr…). Myślę jednak, że to rzecz ważna i poważna. Chodzi o inicjatywę „Dywizu” pod hasłem „Ucieczka grzesznych”, pod którą kryje się oddolna inicjatywa ożywienia nabożeństwa majowych przy kapliczkach i krzyżach, których niemało w naszych miastach i wsiach. Inicjatywa o tyle interesująca, że stoją za nią ludzie młodzi i że pojawiła się w centrum warszawskiej metropolii. Jest pomysł, by po „majowym” organizować przy kapliczkach „czerwcowe”. Całą duszą jestem za!
Oczywiście sam zwyczaj śpiewania „majowego” przy – najczęściej – wiejskiej kapliczce Matki Bożej czy też przy krzyżu nie jest nowy. Co więcej, w wielu rejonach jest jeszcze w miarę żywy. Jadąc ostatnio z Wrocławia do domu przez Żary, widziałem ludzi modlących się choćby przy kapliczce znajdującej się na rogatkach miasta w Żarach, a zaraz potem w jednej z mijanych wsi. Owszem, nabożeństwa te nie gromadzą już dzisiaj takich rzesz jak niegdyś, ale nie znaczy, że zwyczaj zamarł. Fakt, że wspomniana inicjatywa pojawiła się w środowisku wielkomiejskim, wśród młodych związanych z „Dywizem” czy „Więzią” (a nie są to środowiska na pierwszy rzut oka kojarzone z pobożnością ludową) jest znamienny. Wskazuje on choćby na to, że nawet pobożność „intelektualisty” nie może się zamknąć i ograniczyć do liturgii i domaga się także form bardziej przeżyciowych i – powiedzmy – popularnych.
O ile wiem, w ramach inicjatywy „Ucieczka grzesznych” – która miała dwie odsłony – na nabożeństwie przy kapliczce na Żoliborzu (al. Wojska Polskiego 31) zbierało się ponad 20 osób. Od ilości wszakże ważniejsza jest potrzeba, by tę inicjatywę kontynuować. Być może przełoży się to także na wzrost liczby uczestników. Myślę jednak, że nie o liczby chodzi, a o ruch, zjawisko, oddolną inicjatywę, której istnienie ważniejsze jest od efektów wymiernych w liczbach. Pamiętam, że gdy inicjatorzy po raz pierwszy podjęli temat, zwrócili się do mnie z pytaniem, czy nabożeństwo majowe trzeba odprawiać w kościele i pod przewodnictwem księdza. Odpowiedziałem, że oczywiście nie. A chciałoby się nawet powiedzieć: przeciwnie – do tego nabożeństwa ani ksiądz, ani kościół nie są niezbędne. To pytanie – ktoś powie, że naiwne – jest symptomatyczne. Wyraża nasze przekonanie, że organizowanie i przewodniczenie modlitwie jest wyłączną domeną księdza (Kościoła hierarchicznego). Trochę tak, jakbyśmy zapomnieli o powszechnym kapłaństwie, które sam z siebie upoważnia do – jeśli tak można powiedzieć – oddolnego organizowania życia modlitewnego.
Kiedy po raz pierwszy podzieliłem się tymi uwagami na Fejsbuku, ks. Arkadiusz Lechowski przytomnie zauważył, że jest to inicjatywa warta upowszechnienia ze względu „przede wszystkim na jakąś formę pozytywnego od klerykalizowania Kościoła w Polsce. […] tym bardziej, że świeccy mogę lepiej poczuć odpowiedzialność za wspólnotę, choćby tę, która dotyczy grona modlących się wspólnie… No i tak może iść dalej w Lud Boży, nie zatrzymując się jedynie przed kapliczkami…”. Otóż to! Myślę, że jest to bardzo dobra forma powracania do chrześcijaństwa „organicznego”, takiego, które się także identyfikuje przez środowisko, dzielnicę, sąsiedztwo. Znamienne jest to, że – zgodnie z modelem „po Mszy zabawa” – ci, którzy przyszli na modlitwę kontynuowali spotkanie w pobliskiej kawiarni, gdyż więzy wiary domagają się kontynuacji w relacjach społecznych. Może to być też forma zachęty i wzbudzenia odwagi u innych – u tych, którzy potrzebują małej wspólnoty wiary, ale daleko im do współczesnych form, grup czy ruchów. Łatwiej będzie im zejść do kapliczki niż iść na spotkanie Odnowy w Duchu Świętym, która może być obcą dla nich formą duchowości. W tym wielokulturowym świecie uświadomienie sobie, że nie jest się osamotnionym w wierze jest bardzo ważne.
Nie wiem, czy z tego zrodzi się wielki ruch. Inicjatorzy akcji „Ucieczka grzesznych” chcą kontynuować spotkania „na czerwcowym”. Kult Serca Jezusa też domaga się ożywienia. Może w przyszłym roku uda się wcześniej ruszyć z jakąś szerszą inicjatywą pod hasłem „Powróćmy na majowe pod kapliczki”. Chętnie bym się do niej przyłączył słowem, myślą i obecnością. Tym bardziej, że mamy wielkiego – choć o tym nie wie – orędownika tego pomysłu. Papież Franciszek wielokrotnie podkreślał wartość pobożności ludowej, która – przyznajmy – bywała spychana na plan dalszy, niedoceniana, a nawet oskarżana o teologiczną niepoprawność. W Evangelii gaudium papież pisze, że pobożność ludowa jest „wyrazem spontanicznej działalności misyjnej Ludu Bożego”. Tak, w ten sposób też się dokonuje nowa ewangelizacja, na którą nie mają monopolu jedynie „nowocześnie ewangelizatorzy z mocą”. Byleby tylko proboszczowie nie chcieli zaraz zwołać tych wszystkich modlących się do kościoła i obejmować natychmiastową kuratelę. Franciszek wzywa: „Nie ograniczajmy ani nie żądajmy kontroli tej siły misyjnej!”. Kto wie, może nadchodzi taki czas, że trzeba będzie chwilowo zamknąć kościół i pójść z ludźmi pod kapliczkę.