Męczennicy są niemymi świadkami wiary — dlatego tak ważny jest sposób, w jaki będziemy o nich mówić. On bowiem decyduje o tym, jak będą oni obecni w naszej pamięci. Pierwsze ryzyko to milczenie. Można w nie popaść na różne sposoby. Przede wszystkim z niewiedzy — zawinionej lub nie. Do niedawna informacje na temat współczesnych prześladowań chrześcijan były trudno dostępne, stąd niewiedza wielu osób i zdziwienie, gdy były konfrontowane z faktami. Ale milczenie może też być owocem bezradności — wtedy, gdy uznajemy, że nasze protesty, petycje czy demonstracje i tak nic nie dadzą. Może też być wyrazem lekceważenia — bo te „ich” prześladowania mają miejsce gdzieś daleko, a tymczasem tutaj my przeżywamy swoje wielkie problemy. Choć do niedawna niewiedza o współczesnych męczennikach była udziałem wielu Polaków (także gorliwych katolików), to w ostatnich miesiącach sytuacja zdecydowanie się poprawiła. Dzięki apelom biskupów, akcjom organizacji charytatywnych oraz inicjatywom takim jak opisywany obok przez Ewę Karabin międzyreligijny marsz solidarności z prześladowanymi chrześcijanami — coraz trudniej już zasłaniać się niewiedzą. A przede wszystkim coraz trudniej milczeć. I dobrze — bo na prześladowania za wiarę nie można się nigdy zgodzić. Swoboda wyznawania i praktykowania religii jest i musi pozostać fundamentalnym testem na rzeczywiste respektowanie wolności w nowoczesnych społeczeństwach. Chrześcijanie naprawdę stanowią dziś największą grupę prześladowanych z powodów religijnych — i temu faktowi nie da się zaprzeczyć. Warto zatem zwrócić uwagę na drugą skrajność. Chrześcijanie giną bowiem w różnych częściach świata również jako ofiary zamachów, wojen czy bandyckich napadów — niekoniecznie dlatego, że są chrześcijanami. Są to oczywiście niewinne ofiary. Nie są to jednak ofiary prześladowań ani męczennicy.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku WIĘŹ zima 2014 (dostępnym także jako e-book).