„Małe miasteczko na ziemiach odzyskanych, wieczorna knajpa na dobrych już „obrotach”. I nagły wybuch od sąsiedniego stolika pieśni na cały głos: zapłuhajte chłopci koni… – To „banderowcy” – stwierdzili niechętnie miejscowi. Ale pieśń jest zbyt piękna, by ją przerwać karczemną awanturą i by pomyśleć, że skoro najstarszy ze śpiewających „banderowców” nie przekroczył trzydziestki, to muszą być oni – jak i nas większość – od kolebki wychowankami Polski Ludowej.” Był rok 1984, cenzura reżimu Jaruzelskiego usuwała z oficjalnej prasy najdrobniejsze nawet wzmianki o tym, jak naprawdę żyje się naszym wschodnim sąsiadom. Jak również o tym, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż by przewidywała obowiązująca formuła „przyjaźni z narodami Związku Radzieckiego”. Na tle tej śmiertelnie nudnej sztampy intrygujący wydawał się już sam tytuł niepozornej, wydanej w podziemnej oficynie broszury: Białorusini-Litwini-Ukraińcy. Nasi wrogowie – czy bracia? Autor, ukrywający się pod pseudonimem Kazimierz Podlaski, w podobnie barwnych opisach streszczał całą rzeczywistość naszych wzajemnych relacji. Rzeczywistość nasyconą najnowszą historią, trudną aż do bólu, co więcej, skazaną na zapomnienie.
Byłem wtedy świeżo po studiach i chłonąłem każde żywe słowo ze Wschodu i o Wschodzie. Zapragnąłem więc poznać osobiście autora tej niezwykłej książeczki. Nie było to trudne: potoczysta narracja zdradzała Bohdana Skaradzińskiego, który na łamach „Więzi” pisywał o naszych międzysąsiedzkich perypetiach. Zakres zagadnień był nieco inny, bo ograniczony ramami cenzury, ale styl – ten sam. Podejrzany – zagadnięty dość bezczelnie przy pierwszej nadarzającej się okazji – nie wyparł się autorstwa. Widać nie wyglądałem na kapusia. Tak zaczęła się nasza znajomość.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku WIĘŹ lato 2014 (dostępny także jako e-book).