Zima 2024, nr 4

Zamów

Biskupi wobec gender

Dzieje listu Konferencji Episkopatu Polski na temat „zagrożeń rodziny płynących z ideologii gender” niezbyt dobrze świadczą o sytuacji panującej w gronie autorów tego dokumentu. Z całej sprawy wynika według mnie tylko jeden wniosek pozytywny, pozostałe są negatywne.

Wniosek pozytywny jest taki: biskupi nie boją się podejmować tematów niepopularnych, idących pod prąd przemian kulturowych, nie ograniczają się w swych wypowiedziach do wąsko rozumianych kwestii religijnych, chcą być odpowiedzialni także za kształt kultury i systemu wartości współczesnego społeczeństwa. To dobra wiadomość. Religii bowiem nie można ograniczać do kultu i pobożności. „Wiara, która nie staje się kulturą – jak słusznie wskazywał bł. Jan Paweł II – jest wiarą nie w pełni przyjętą, nie w całości przemyślaną, nie przeżytą wiernie”.

Więcej jest jednak, moim zdaniem, wniosków negatywnych. Nie wystarczy bowiem słusznie chcieć wpływać na kształt kultury. Trzeba jeszcze umieć wnikliwie analizować rzeczywistość i odpowiednio komunikować się ze społeczeństwem. A z tym właśnie autorzy listu wyraźnie mają kłopot. Cała sprawa ujawnia potrójną słabość: na płaszczyznach intelektualnej, organizacyjnej oraz medialnej.

1. Najbardziej wyraźne są kłopoty w wymiarze organizacyjnym. Media przedstawiały już, jak różnią się dwie wersje listu (obrazowo pokazują to przezrocza przygotowane przez „Tygodnik Powszechny”). A istnieje także trzecia wersja tego listu – i to nie tylko jako projekt, ale także jako dokument oficjalnie rozsyłany kanałami kościelnymi. Ta trzecia wersja jest jedynie skrótem wersji „pełnej”, bez jakże istotnych uzupełnień, które znalazły się w najbardziej znanej, krótszej wersji ostatecznej.

Odmienne są także zalecane sposoby wykorzystania listu – w jednych diecezjach jest on, decyzją miejscowego biskupa, przeznaczony „do odczytania” w Niedzielę Świętej Rodziny, czasami nawet wyraźnie „w miejsce homilii”, gdzie indziej jedynie „do wykorzystania duszpasterskiego”. Ujawniony list kanclerza kurii włocławskiej wyjaśnia powód tej praktyki: „Ponieważ wielu biskupów wyraziło do jego treści zastrzeżenia, przewodniczący KEP abp Józef Michalik pozostawił do decyzji biskupów diecezjalnych formę jego wykorzystania”. W sumie powstaje z tego olbrzymie zamieszanie. A galimatias powiększa jeszcze biskup kielecki Kazimierz Ryczan, który opublikował własny list pasterski, najwyraźniej uznając, że żadna z wersji nie zwalcza wystarczająco mocno tego „okrutnego współczesnego Heroda”.

2. Nad tym organizacyjnym zamieszaniem nie udało się biskupom zapanować. Kościelne służby medialne, które potrafiły już w przeszłości wykazać się sprawnym działaniem, tym razem skazane były na porażkę. Pomiędzy listami istnieją bowiem istotne merytoryczne różnice. Przykładowo: w oficjalnej wersji skróconej pojawiają się tak znaczące stwierdzenia, których nie ma w wersji „pełnej”, jak: „Nie jest czymś niewłaściwym prowadzenie badań nad wpływem kultury na płeć. […] Kościół jednoznacznie opowiada się przeciw dyskryminacji ze względu na płeć […] Kościół w żaden sposób nie zgadza się na poniżanie osób o skłonnościach homoseksualnych […]”.

Znaczy to, że ktoś, kto opracowywał wersję skróconą, zrozumiał, iż tekst wersji „pełnej” bez tych dopisków zostanie opacznie zrozumiany: jako totalny atak na wszystko, co ma w nazwie słowo „gender” (również akademickie rozważania) i wszystko, co wiąże się z kwestią równości płci czy homoseksualizmem – a to byłoby sprzeczne z zasadami chrześcijańskimi. Redakcyjne poprawki nie zdołały jednak zmienić wymowy całego tekstu.

A trzeba jeszcze dodać, że dłuższą – ostrzejszą – wersję listu zaczęto tu i ówdzie wstydliwie ukrywać. Niby słusznie, bo nie ma się czym chwalić. Katolicka Agencja Informacyjna wycofała ją ze swego serwisu. Ale przecież wersja ta była oficjalnie rozsyłana z Sekretariatu Episkopatu Polski, a diecezja łomżyńska cały czas udostępnia w internecie obie wersje tekstu.

Dziwne to postępowanie z punktu widzenia public relations. Próbowano sformułować bardziej zniuansowany komunikat medialny, ale całkowicie bezskutecznie. A są przecież tak proste metody jak oficjalna prezentacja dokumentu, zwłaszcza dotykającego istotnej kwestii społecznej, podczas specjalnej konferencji prasowej.

3. Blamaż organizacyjno-medialny jest, jak sądzę, konsekwencją decyzji o powierzeniu zadania sporządzenia projektu tego dokumentu jakiemuś radykalnemu autorowi, który postrzega rzeczywistość wyłącznie pod kątem zewnętrznych zagrożeń czyhających na wiarę. Ów anonimowy autor cechuje się także nieumiejętnością rzetelnego relacjonowania opinii, z którymi się nie zgadza, i rozróżniania ziarna od plew – w tym przypadku np. słusznych postulatów równości płci czy niektórych akademickich teorii gender od niebezpiecznej ideologii, która w imię gender mainstreaming usiłuje przebudować świat wartości współczesnych społeczeństw.

Wybitny historyk filozofii, świecki audytor II Soboru Watykańskiego, prof. Stefan Swieżawski często powtarzał przypisywaną św. Tomaszowi z Akwinu zasadę myślenia: multum affirma, pauca nega, frequenter distingue, czyli: „wiele potwierdzaj, mało zaprzeczaj, często rozróżniaj”. Autorowi/autorom listu KEP o gender zabrakło tej umiejętności. Odwrócili Tomaszowe proporcje: zasadniczo wszystko odrzucają, niczego nie potwierdzając i niewiele rozróżniając. Mieszają zagrożenia rzeczywiste z wyimaginowanymi. Do worka z napisem „ideologia gender” wrzucają prawdy, półprawdy i nieprawdy. W worku tym znajdują się wszystkie niebezpieczne zjawiska kulturowe, nawet niemające nic wspólnego z postulatami gender. Jedynie krótsza wersja listu KEP zaczyna rozróżniać ziarno od plew, ale czyni to śladowo.

Nie sposób w tym miejscu szczegółowo ukazywać mielizny, na jakie wpadli autorzy listu KEP. Próbą intelektualnego rozwikłania dylematów wokół gender – zwłaszcza: gdzie kończy się obiektywna analiza społeczno-kulturowych stereotypów płci, a zaczyna ideologia – zajmiemy się w następnym numerze kwartalnika WIĘŹ, który ukaże się na początku marca 2014 r. Już dzisiaj zapraszamy do lektury.

Wesprzyj Więź

4. Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia organizacyjna. Skoro „wielu biskupów wyraziło do jego treści zastrzeżenia”, to dlaczego list zyskał jednak status oficjalnego stanowiska całej Konferencji Episkopatu Polski? Czy w tak istotnej kwestii arytmetyczna większość wystarczy? Czy nie można było zaprosić dodatkowych ekspertów (a zwłaszcza ekspertki), by dopracowali argumentację, pod jaką mogliby się podpisać wszyscy pasterze Kościoła w Polsce? Czy konieczne było używanie języka wojny kulturowej w dokumencie KEP? Czy troski o przyszłość małżeństwa i rodziny nie można było wyrazić w inny sposób?

Czy – prezentując sytuację polskich rodzin – nie należało nawiązać także do innych niepokojących zjawisk? Pamiętam np. cytowane w kwietniu br. w „Rzeczpospolitej” wyniki badań przeprowadzonych na Mazowszu i Śląsku, ujawniające dramatyczny zanik więzi rodzinnych i bliskości między rodzicami a dziećmi. Wedle tych badań rodzice nie przytulają prawie 70 procent uczniów podstawówek, a ponad połowie dzieci rodzice nie czytali bajek. Przecież to nie wina ideologii gender… Czy nie należałoby w tej sytuacji tworzyć parafialnych akademii dialogu w rodzinie?

I jeszcze wyznanie osobiste. Jako autor „Parami do nieba”, książki o duchowości małżeńskiej i nowym modelu świętości, jakim jest para małżeńska, od lat usiłuję głosić w różnych kościelnych gremiach – od małych wspólnot i parafii poczynając, a na Synodzie Biskupów kończąc – Dobrą Nowinę o małżeństwie i rodzinie. Spotkałem setki par małżeńskich, którym – tak jak mnie i mojej żonie – szczególnie bliska jest uroczystość Świętej Rodziny. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nasi biskupi kolejny już raz wykorzystują to święto do przestrzegania przed zagrożeniami, zamiast do ukazywania nieporównywalnego piękna i przepastnej głębi katolickiej wizji małżeństwa.

Podziel się

Wiadomość