Naczelną zasadą pisania o problemach pedofilii powinno być założenie, że nie wolno pomnażać krzywd osób pokrzywdzonych – czy to przez nakłanianie do ujawnienia własnej tożsamości, czy przez przymuszanie do publicznego opowiadana o krzywdach, czy przez nieodpowiedzialne ich relacjonowanie. Właśnie mamy do czynienia ze skandalicznym złamaniem tej reguły w polskiej publicystyce.
Oto w ramach walki z pedofilią w Kościele jeden z polskich tygodników (zaraz się wyjaśni, dlaczego bez nazwy) opublikował reportaż o seksualnych wyczynach ks. Jacka S. w podwarszawskiej miejscowości (zaraz się wyjaśni, dlaczego bez nazwy). Na podstawie akt sądowych autorka opisuje ze wszystkimi szczegółami potworności, jakich dopuszczał się ten duszpasterz, który potraktował kapłaństwo jako fantastyczny sposób na zdobywanie młodocianych partnerek, zachwyconych romansowaniem z ukochanym duchownym. Głęboko zdeprawował dziewczynki, niektóre jeszcze dzieci. Można w tekście przeczytać ociekające wulgarną erotyką esemesy nastolatek do księdza i poznać rozmaite szczegóły rozwoju ich relacji.
Ale przecież mowa o wydarzeniach sprzed dwóch-trzech lat! A to znaczy, że mowa o dziewczynkach, które w dużej mierze wciąż są uczennicami! W niewielkim mieście taki artykuł pozwala na łatwe ich zidentyfikowanie. Autorka reportażu wysiliła się jedynie na zmianę imion bohaterek. Zapewne do niczego innego sąd jej nie zobowiązywał, udostępniając akta śledztwa.
Trudno to wszystko określić inaczej niż mianem poczwórnego skandalu.
Skandaliczne jest przede wszystkim to, że do opisywanych czynów w ogóle doszło, że działy się one w mieszkaniu duchownego, że otoczenie – inni księża, nauczyciele, rodziny ofiar – tak długo tolerowało podejrzane relacje księdza z nastolatkami, nie zgłaszając problemu ani zwierzchnikom, ani organom ścigania.
Po drugie, skandalem jest decyzja sądu o udostępnieniu akt śledztwa dziennikarce, z zastrzeżeniem jedynie anonimowości ofiar. Prokuratura skutecznie zgromadziła w tej sprawie obfity materiał dowodowy, ale to nie powód, abyśmy mieli czytać wszystkie niemal szczegóły śledztwa w gazetach.
Po trzecie, skandaliczny jest brak troski autorki reportażu i redakcji pisma o dobro opisywanych osób – ofiar pedofila. Umożliwiając ich identyfikację, dziennikarze przyczyniają się do pomnożenia ich krzywd i tragedii, które i tak są już niewyobrażalnie potworne.
Po czwarte, skandalem jest, że autorka takiego reportażu – Helena Kowalik – pełni funkcję wiceprzewodniczącej Rady Etyki Mediów.
Dobre jest w tej całej sprawie tylko jedno – postawa biskupa polowego Józefa Guzdka. O tym akurat reportaż milczy. Władze diecezji po otrzymaniu informacji wzorowo zareagowały na tę sytuację: szybko i stanowczo wdrażając procedurę kościelną wobec sprawcy i doprowadzając do jego laicyzacji, współpracując z organami ścigania, organizując pomoc i wsparcie dla pokrzywdzonych, wreszcie spotykając się oko w oko z parafianami na wspólnej modlitwie i rozmowach.
Świadomie, z premedytacją nie wymieniam nazwy miejscowości i nazwy pisma. Oczywiście każdy, kto chce, bez trudu je znajdzie. Chciałbym jednak w ten sposób zachęcić wszystkich, którzy czytają te słowa, aby przezwyciężyli w sobie pokusę czytania tych opisów, które ja przeczytałem z zawodowego obowiązku. Chciałbym prosić koleżanki i kolegów dziennikarzy: piszcie dalej o sprawie (byłego już księdza) Jacka S., ale darujcie sobie cytowanie zbytecznych szczegółów. Pomyślcie, że jego ofiarami mogły być Wasze dzieci, wciąż nastoletnie…