Jesień 2024, nr 3

Zamów

Co papież miał na myśli i o kościelnej „walce klas”

U Guy Deborda, w jego „Społeczeństwie spektaklu” (Gdańsk 1998, s. 27) znalazłem taki oto pyszny cytat z „Czerwonego Sztandaru” wydanego w Chinach 21 września 1964 r.: „Nowa ożywiona polemika toczy się w kraju na froncie filozofii, á propos koncepcji «jeden dzieli się na dwa» i «dwa łączą się w jedno». Debata ta jest walką między tymi, którzy są za, i tymi, którzy są przeciw materialistycznej dialektyce – walka między dwiema koncepcjami świata: koncepcją proletariacką i koncepcją burżuazyjną. Ci, którzy utrzymują, że «jeden dzieli się na dwa» jest fundamentalnym prawem rzeczy – są po stronie materialistycznej dialektyki; ci, którzy utrzymują, że fundamentalnym prawem rzeczy jest «dwa łączą się w jedno» – są przeciwko materialistycznej dialektyce. Obie strony przeciągnęły między sobą wyraźną linię demarkacyjną i argumenty ich są diametralnie przeciwstawne. Polemika ta jest w planie ideologicznym odbiciem ostrej i złożonej walki klasowej, która toczy się w Chinach i na świecie”.

Ten tekst – choć ideologicznie mocno nacechowany – jest moim zdaniem bardzo dobrą ilustracją problemów, z którym borykamy się odwiecznie w naszych dyskusjach wewnątrz- i zewnątrzkościelnych. Oba zdanie przytoczone przez autora tekstu są tak samo prawdziwe: to o dzieleniu i to o łączeniu. Kiedy więc rodzi się ideologia i „walka klas” (w tym „klas” religijnych)? Ano wtedy, gdy pewne (własne) prawdy się fundamentalizuje, petryfikuje czy kanonizuje. Pochopnie nadaje się im cechę nieomylności i – co równie niebezpieczne – czyni się z nich jedyny i wyłączny paradygmat w widzeniu i rozumieniu świata.

Skąd to się bierze? Na to pytanie odpowiedź nie jest prosta. Moim zdaniem zasadnicze znaczenie mają różnego rodzaju pre-teksty, czyli przed-nastawienia. Niestety, tak daleko posunięty kontekstualizm sprawia, że sam tekst staje się de facto czymś wtórny, wobec uprzedniego nastawienia. Widać to dobrze choćby w stosunku do drugiego człowieka. Są tacy, dla których drugi, inny stanowi przede wszystkim zagrożenie, jest potencjalnym wrogiem. Są tacy, dla których tenże obcy i inny jest potencjalnym przyjacielem i widzi w nim raczej sojusznika niż wroga. Czasami obie te postawy się uskrajniają w bezgraniczną naiwność bądź wojenną wręcz wrogość. Takie przed-nastawienia bardzo dużo mówią o człowieku i kształtują jego wizję świata. Ostatnio w wywiadzie dla Moniki Olejnik bp Grzegorz Ryś powiedział, że woli łączyć niż dzielić. Znam takich, co wolą dzielić. Są tacy, co doszukują się przede wszystkim podobieństw i tacy, co zwracają uwagę przede wszystkim na różnice.

Oczywiście, tym poznawczym mechanizmem nie da się wszystkiego wyjaśnić, ale może być pomocny w analizie rzeczywistości. Często takie pierwotne nastawienie wynika z jakichś pierwszych doświadczeń, wdrukowanych wizji. To, co działo się przy okazji pontyfikatu Benedykta XVI i co dzieje się dzisiaj, gdy Kościołem rządzi Franciszek jest bardzo dobrą egzemplifikacją tego zjawiska. Benedykt od początku miał – nieco uogólniając – złą prasę i trudno było mu wyzwolić się z medialnego gorsetu „pancernego kardynała”. Z Franciszkiem jest znów odwrotnie. Media światowe od razu go „kupiły”, wkładając w medialny model historii „o kardynale, co jeździł metrem”. Podobna polaryzacja wobec obu papieży miała i ma miejsce w samym Kościele. Środowiska tradycjonalistyczne szybko zaanektowały Benedykta jako „swojego” papieża, a dzisiaj różnej maści liberałowie robią to samo z Franciszkiem. A ja jestem głęboko przekonany, że ani Benedykt nie był tak konserwatywny jak myślano, ani Franciszek – tak liberalny. Między jednym a drugim papieżem jest wiele podobieństw, więcej niż się wydaje. Dariusz Bruncz na FB wywołał dyskusję swoim postem: „Halo! Papież Franciszek mówi o odświatowieniu, a TVN wieści, że to przełom i słowa iście historyczne i zachwyty końca nie mają jak na zjeździe partii nieboszczki, a gdy Benedykt XVI mówił o Entweltlichung, odswiatowieniu zatem, wylano hektolitry ścieków na niego, że współczesności nie rozumie, że stracił kontakt z rzeczywistością, że przed światem chce uciekać…”. To bardzo dobry przykład pokazujący, jak blisko jest jednemu papieżowi do drugiego. Musimy jednak mieć świadomość, że żyjemy właśnie w „społeczeństwie spektaklu”, w którym – można i trzeba nad tym ubolewać – o wiele bardziej liczy się „image” osoby niż ona sama. Obu papieży dzieli ocean, jeśli chodzi o papieską „stylistykę”: inny język, inna osobowość, inny kontakt z mediami, inna – rzeklibyśmy „kreacja wizerunku”.

Nie podejrzewam jednak Franciszka, że robi to pod media czy pod publikę. Po prostu pozostał tym, kim był, tak jak tym, kim był, pozostał Benedykt XVI. No, może papież Benedykt się trochę zmienił, ale dajmy też czas Franciszkowi. Być może kard. Bergoglio nie studiował McLuhana, ale jest doskonałym przykładem słynnej już tezy uczonego z Toronto, mówiącej, że „medium is the message”. Obaj papieże to zupełnie różne „medium”, więc i „message” wydaje się być inny. Czy jednak rzeczywiście jest aż tak inny?

Naszym zadaniem jest jednak wejść poza medialny rumor, wziąć w nawias nasze nastawienia (zarówno to konserwatywne, jak i to liberalne) i poskromić chęć fundamentalizowania naszych sposobów widzenia rzeczywistości. I naszych sposobów widzenia papieża. Czasami myślę sobie, że różnej maści komentatorzy mogliby lepiej odrobić lekcje z kard. Bergoglia. Jest już wystarczająco dużo tekstów z czasów, gdy był kardynałem, by jego wypowiedzi czytać w szerokim kontekście, a nie koncentrować się na jednym cytacie w wywiadu. Jakie są skutki ograniczonej lektury pokazał nam przykład afery ratyzbońskiej, która rozgorzała w mediach po jednym z przemówień Benedykta. Ciągle słyszę utyskiwania na papieża Franciszka, ze zdyskredytował całe działanie „pro life”, mówiąc w wywiadzie – cytuję z pamięci – że Kościół nie może się nadmiernie koncentrować na problemie aborcji. A może trzeba było jeszcze przeczytać jego kazanie, które wygłosił w Bueons Aires 25.03.2012 r. podczas Mszy w intencji życia? Albo doczytać rozmowę z książki pt. „Jezuita”, w której kardynał jasno opisuje relację między kerygmatem, katechezą a normami postępowania?

Wesprzyj Więź

W wywiadzie-rzece papież mówi o wypaczeniu, jakim jest „zejście z piękna kerygmatu do moralności seksualnej”. I nic w tym nowego ani zaskakującego. Benedykt pisał o tym – choć innymi słowami – w swej Encyklice „Deus caritas est”: „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, ale natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie”. A dopiero potem można mówić o moralności. A uczy o tym każdy wykładowca homiletyki, że jest to błąd moralizatorstwa, gdy norma nie jest oparta na kerygmie i wierze. I tyle z sensacyjności Franciszka.

Owszem, można się użalać na papieża Franciszka, że jest inny niż Benedykt. Można się użalać nad jego stylem i sposobem realizacji swego urzędu. Gadać, że „nie uchodzi”. Można też się denerwować na media, które często nic kompletnie nie rozumieją z Kościoła i – dla przykładu – obwieściły ostatnio, że Watykan otrzyma konstytucję. Można. Tylko że to niewiele da. Myślę, że czasami brak nam odpowiedzialności i dojrzałości w komentowaniu tego, co dzieje się aktualnie w Kościele. I trudno nam wyjść poza nasze fundamentalne założenia. Ci co dzielą, wcale nie mają ochoty popatrzeć oczami tych, co łączą. I na odwrót. Walka kościelnych klas trwa w najlepsze. Podobno, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. O imię tego „trzeciego” nie pytam…

A na zarzut, że Franciszek odstępuje od doktryny katolickiej trzeba mieć naprawdę mocne dowody, bo to bardzo poważny zarzut.

 

Polecamy książki ks

Podziel się

Wiadomość