Zima 2024, nr 4

Zamów

Dwie twarze Kościoła, dwie twarze biskupa

Rzadko publicznie ujawniały się istniejące w naszym Kościele różnice w podejściu do zarzutów o pedofilię. Ale gdy już się ujawniały – było to bardzo czytelne. Można było dostrzec różne twarze Kościoła, a nawet różne twarze jednego człowieka.

Odsłona pierwsza

W marcu 2008 r. bohaterem dnia stał się dominikanin o. Marcin Mogielski. Ten młody zakonnik poinformował prasę o zarzutach pedofilii wobec księdza z archidiecezji szczecińskiej. Wcześniej o. Mogielski bezskutecznie próbował zainteresować rozwiązaniem tego problemu kolejnych biskupów diecezji, przełożonych tego księdza. Dominikanin nie ukrywał swej tożsamości, otwarcie pod nazwiskiem komentował sprawę.

Miała przy tej okazji miejsce znamienna wymiana korespondencji. Ówczesny metropolita szczeciński abp Zygmunt Kamiński nie mógł pogodzić się z sytuacją, że źródłem „przecieku” w tej sprawie był duchowny. Napisał więc do prowincjała dominikanów:

wobec zaistniałej sytuacji, powstałej w wyniku publikacji zamieszczonej w „Gazecie Wyborczej” z dnia 10 marca br. pt. „Ukryty grzech Kościoła” oraz po emisji, wieczorem tego samego dnia, telewizyjnego programu pt. „Kropka nad i”, w których to o. Marcin Mogielski OP występuje jako rzecznik rzekomo pokrzywdzonych chłopców, jestem zmuszony, tym oficjalnym pismem, zapytać Ojca Prowincjała, czy Ojciec Prowincjał był konsultowany w tej sprawie i czy działanie o. Marcina Mogielskiego OP uzyskało aprobatę Ojca Prowincjała?
Nie dopuszczając do siebie myśli, że to wszystko odbyło się za zgodą Ojca Prowincjała, muszę zwrócić się z prośbą o interwencję w tej sprawie i pouczenie o. Marcina Mogielskiego OP o drogach właściwych Kościołowi w załatwianiu takowych spraw. […]
Nie mogę nie zadać pytania, jakiemu dobru służyło to całe zamieszanie wywołane w mediach przez o. Marcina Mogielskiego OP? Nie mogę go znaleźć. […] Do tej pory można było prowadzić proces w atmosferze spokoju i bez pośpiechu, koniecznych przy rozwiązaniu tego rodzaju spraw. Po wystąpieniu o. Marcina Mogielskiego OP atmosfera się zmieniła, a nawet niektórzy, także osoby publiczne, wydały wyrok.

Odpowiedź przełożonego polskiej prowincji Zakonu Kaznodziejskiego (oficjalna nazwa dominikanów) była natychmiastowa. O. Krzysztof Popławski postawił sprawę bardzo jasno:

W tych dniach przebywam za granicą, w Stanach Zjednoczonych. Akurat Kościół katolicki w USA – o czym Ksiądz Arcybiskup z pewnością wie – za przemilczanie spraw dotyczących nadużyć seksualnych, jakich dopuszczali się niektórzy duchowni, i niepodejmowanie przez hierarchów odpowiednich i jasnych decyzji we właściwym czasie zapłacił ogromną cenę, która wcale nie wyraża się w wysokości zasądzonych odszkodowań.
Pragnę poinformować Księdza Arcybiskupa, że wiedziałem i wyraziłem zgodę na udział o. Marcina Mogielskiego w wyjaśnianiu sprawy przypadków nadużyć seksualnych wobec nieletnich, jakie miały mieć miejsce w środowisku, z którym związany był on w czasie swojego pobytu w Szczecinie. […]
W postępowaniu mojego współbrata Marcina Mogielskiego nie widzę niczego rażąco niewłaściwego. Jego decyzje i podejmowane przez niego działania są wyrazem troski o ubogich, którzy do dziś noszą w sobie poczucie skrzywdzenia i lekceważenia przez przełożonych Kościoła i którym zabrakło z ich strony zapewnienia fachowej pomocy czy choćby braterskiego zainteresowania.

Oba te listy (publikowane wówczas przez Katolicką Agencję Informacyjną) pokazują, jak odmienne wizje Kościoła mogą prezentować ludzie zań odpowiedzialni na wysokim szczeblu. Na co kłaść nacisk? Kto utrudnia rozwiązanie sprawy? Co jest dobrem Kościoła? Na każde z tych kluczowych pytań otrzymaliśmy wtedy bardzo różne odpowiedzi.

Z jednej strony mamy nacisk na procedury, za które można się długo chować; z drugiej nacisk na świadectwo – jasne, przejrzyste, stanowcze i szybkie. W pierwszej wizji zakłada się, że trudne problemy wewnętrzne trzeba załatwiać przede wszystkim po cichu, a winnym jest ten, kto wywołuje niepotrzebny rozgłos w mediach. W drugiej wizji podstawowe jest przekonanie, że winny jest ten, kto będąc odpowiedzialnym, zwleka z wyjaśnieniem sprawy. Z jednej strony odruchowo przyjmuje się, że ofiarą jest podejrzany ksiądz, a z drugiej, że ofiarami są osoby prawdopodobnie skrzywdzone. Zderza się zatem domniemanie niewinności z domniemaniem krzywdy. Pierwsza wizja zakłada, że dobro Kościoła tożsame jest z dobrem duchownych, a więc należy bronić księży, gdy są atakowani. Wedle drugiej wizji dobro Kościoła to dobro najsłabszych, niezbędne są zatem zabiegi na rzecz wyjaśnienia prawdy. Mamy więc Kościół, który wiele wymaga od innych i Kościół, który najwięcej wymaga od siebie.

Odsłona druga

Z drugą publiczną odsłoną tych różnic mieliśmy do czynienia w miniony piątek, 27 września 2013 r., podczas konferencji prasowej w sali obrad plenarnych Konferencji Episkopatu Polski. Spektakl był tak niezwykły, że gdybym go nie widział na własne oczy, to nie uwierzyłbym, że działo się to naprawdę.

Oto bowiem kanclerz kurii warszawsko-praskiej ks. Wojciech Lipka – w jawnym przeciwieństwie do oficjalnych przedstawicieli episkopatu, na czele z sekretarzem generalnym KEP, bp. Wojciechem Polakiem oraz koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży, o. Adamem Żakiem SJ – wykazał się całkowitym brakiem współczucia dla ofiar pedofilii, arogancją wobec opinii publicznej oraz cynizmem. Cytatów nie trzeba przypominać, bo wszyscy czytelnicy tego bloga z pewnością je pamiętają.

I znów mieliśmy – bez żadnego makijażu – widoczne publicznie dwie odmienne twarze Kościoła. Skruszony bp Polak z bólem mówił, że „przepraszam” to za mało; a uśmiechnięty ks. Lipka trwał w samozadowoleniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Sekretarz KEP dziękował mediom, że ujawniając trudne sprawy, przypominają Kościołowi, „abyśmy byli uważni na zło”; kanclerz natomiast traktował dziennikarzy jak zagrożenie. Rzecznik zgromadzenia michalitów informował, jak szybko przełożony zareagował w przypadku zarzutów wobec ks. Gila; warszawsko-praski kurialista pokrętnie tłumaczył, dlaczego władze diecezji tak wolno reagowały w przypadku proboszcza z Tarchomina. Oficjalni przedstawiciele Konferencji Episkopatu zapewniali o postawieniu w centrum uwagi Kościoła pokrzywdzonych i ofiar; kanclerz z Floriańskiej troszczył się wyłącznie o dobre imię oskarżonego duchownego (choć to właśnie on przed dwoma laty wysłuchał terapeuty, który zgłosił do kurii sprawę molestowania). O. Adam Żak pokornie mówił, że ludzie Kościoła muszą się uczyć radzenia sobie z tymi problemami; ks. Lipka – jakby na potwierdzenie tej tezy – butnie powtarzał: „zarzuty się nie potwierdziły”, choć jest już pół roku po wyroku skazującym w pierwszej instancji. A przede wszystkim – bagatelizował zło molestowania, lekceważąco twierdząc, że „kwestią do interpretacji” jest to, co kodeks karny nazywa „innymi czynnościami seksualnymi”.

Odsłona trzecia

Wydawałoby się, że po tak jawnej publicznej kompromitacji kanclerz Kurii warszawsko-praskiej zostanie natychmiast odwołany. Abp Henryk Hoser czekał jednak długie cztery dni, zanim zabrał głos. Głos, a właściwie: dwugłos. 1 października mieliśmy bowiem okazję zobaczyć w dwóch publicznych odsłonach dwie twarze jednego biskupa, dwa bardzo różne podejścia do sprawy.

Po południu ogłoszono „suchą” informację Kurii warszawsko-praskiej o statusie prawno-kanonicznym ks. G.K. Wieczorem zaś arcybiskup – co samo w sobie jest w jego przypadku wielkim wydarzeniem – udzielił wywiadu na żywo stacji TVP Info. Popołudniowa informacja była – zwyczajem diecezji warszawsko-praskiej – niepodpisana, lecz jej autorstwa można się domyślać, gdyż w wywiadzie z Krzysztofem Ziemcem abp Hoser, mówiąc o tym dokumencie, użył stwierdzenia: „jak napisałem”.

Oba te zdarzenia można więc uznać za wystąpienia samego arcybiskupa. Najkrócej mówiąc, w pierwszym z nich w całości popierał ks. Lipkę, w drugim – biskupa Polaka. Po południu udowadniał bowiem, że w sprawie proboszcza z Tarchomina wszystko było w najlepszym porządku. Wieczorem natomiast – w surowych słowach potępił wszelkie akty pedofilii oraz zapowiedział odwołanie Lipki z funkcji kanclerza i powołanie w kurii grupy szybkiego reagowania w tej sprawie. Dwukrotnie użył słowa „przepraszam”, mówił też o biciu się w piersi. Zachęcił parafian i księży dziekanów do zgłaszania wszelkich przypadków podejrzeń wobec duchownych czy innych osób delegowanych przez Kościół.

Sprzeczność? Tylko pozornie. Również w telewizyjnym wywiadzie abp Hoser podkreślał bowiem, że „dopóki sprawa nie była nagłośniona przez media, nie była źródłem zgorszenia”. Podtrzymywał tezę, że postępowanie w przypadku proboszcza z Tarchomina było zasadniczo właściwe – choć przyznał już, że w jakiejś mierze zarzuty będą zapewne potwierdzone.

Za co zatem arcybiskup przepraszał? Za to, „że doszło do tak głębokiego nieporozumienia, które może rzucać cień nawet na moją postawę wobec pedofilii”, za stworzenie sytuacji, która „sprawiła wrażenie, że jest tu jakaś próba pomniejszania czy niedostrzeżenia powagi przestępstwa”. Wydaje się zatem, że wieczorna zmiana w stanowisku biskupa warszawsko-praskiego była spowodowana w dużej mierze troską o własny wizerunek.

Dobre i tyle. Chciałoby się, co prawda, oczekiwać od pasterza Kościoła nieco głębszej motywacji. Dobrze byłoby usłyszeć słowa przeprosin skierowane bezpośrednio do pokrzywdzonych. Mogłoby też – wzorem papieża Benedykta XVI – dojść do osobistego spotkania polskich biskupów z ofiarami pedofilii. Wciąż nierozstrzygnięte pozostają pytania, czy na Pradze odpowiedzialność można zrzucić tylko na kanclerza oraz czy naprawdę chodziło tylko o „stworzenie wrażenia” lekceważenia sprawy, czy też o jej rzeczywiste lekceważenie. Byłoby jednak małodusznością nie dostrzec znaczenia wieczornych deklaracji biskupa warszawsko-praskiego. Zapowiedzi podwyższenia standardów są faktem publicznym i za ich realizację abp Hoser będzie publicznie odpowiadał.

Wydaje mi się zatem, że mieliśmy do czynienia z dwoma przełomowymi wydarzeniami. Piątkowa konferencja prasowa jest czytelną informacją o oficjalnym i obowiązującym stanowisku Konferencji Episkopatu Polski. Wczorajsza zmiana stanowiska biskupa warszawsko-praskiego to wyraźny sygnał, że swoją postawę muszą zmienić nawet ci indywidualni hierarchowie, którzy wciąż winą za zarzuty o pedofilię duchownych obarczają media, a za największe ofiary sprawy uznają nie pokrzywdzonych, lecz siebie samych.

Co dalej? Czy uda się, aby z dwóch twarzy abp. Hosera pozostała już tylko jedna? Czy – wzorem papieża Franciszka i Rady Kardynałów – odbędzie się pilnie przy Floriańskiej poważna narada na temat konieczności głębokiej reformy kurii? Bo skoro zmian wymaga Kuria rzymska, to tym bardziej warszawsko-praska! I nie można tej reformy ograniczyć do zmiany kanclerza. Problem wydaje się bowiem dużo głębszy, wręcz strukturalny.

Wesprzyj Więź

Czy z dwóch twarzy Kościoła również pozostanie tylko jedna? Najlepszym testem na to będą zbliżające się obrady Konferencji Episkopatu Polski. Jeśli biskupi zakończą wreszcie dyskusje i zaakceptują od dawna oczekiwane aneksy do wytycznych w sprawie postępowania w przypadkach oskarżeń o pedofilię – można mieć pewną nadzieję. Sądzę również, że najwyższa pora powołać ogólnopolską kościelną strukturę, do której mogliby się zgłaszać pokrzywdzeni (konkretne rozwiązania proponowała na łamach „Więzi” Ewa Kusz już ponad dwa lata temu).

Do wszystkich problemów trzeba będzie wracać oddzielnie w przyszłości. Podobnie jak do samej sprawy ks. Grzegorza K., w której wciąż bardzo wiele jest do wyjaśnienia – zarówno co do skali i zasadności stawianych zarzutów, jak i sposobu prowadzenia sprawy przez kurię warszawsko-praską.

Nie da się uciec od tych tematów. Raz jeszcze przywołam Benedykta XVI: „Powinniśmy potraktować to upokorzenie jako wezwanie do prawdy i zachętę do odnowy. Tylko prawda zbawia”.

Podziel się

2
Wiadomość