Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ryzyko i nadzieja. Glosa do dyskusji o tzw. aborcji eugenicznej

Rzucił mi się ostatnio w oczy fragment wywiadu, którego Maria Czubaszek udzieliła Łukaszowi Jakóbiakowi. Jest to kolejny odcinek medialnego pojedynku między Marią Czubaszek a Wojciechem Cejrowskim. Tego samego dnia zobaczyłem spot reklamowy przygotowany przez Tobiasa Haase, absolwenta Akademii Filmowej Badenii-Wirtembergii, w którym to filmiku młody Adolf Hitler umiera pod kołami mercedesa. Obie przytoczone tutaj sytuacje mówią o tym samym – choć używając odrębnych środków: o eliminacji człowieka ze względu na to, kim jest i kim może się jeszcze stać.

1. Zacznijmy od pani Czubaszek. We wspomnianym wywiadzie mówi: „on [Cejrowski] jest dla mnie przykładem, że dobrze zrobiłam, że usunęłam te ciąże. Bo jak by mi się, Matko Boska, trafił taki synek jak pan Wojtek Cejrowski, to kurcze blade, bym tymi łapkami go chyba zadusiła. No nie, po prostu miałabym wstręt do siebie, że coś takiego urodziłam”. Miała wówczas stwierdzić: „Boże, jak cudownie, że ja to zrobiłam”. Ta wypowiedź jest odpowiedzią na komentarz Wojciecha Cejrowskiego do deklaracji Czubaszek, że dokonała dwóch aborcji i tego nie żałuje. Cejrowski powiedział wówczas: „Pani Czubaszek nie należy zapraszać, ją należy wypraszać. Omijać milczeniem. Nie chodzić do miejsc, w których jest gościem; zmieniać kanał na którym gada”.

Muszę przyznać, że zapoznanie się z tą historią „rozmowy” Czubaszek – Cejrowski zmroziło mnie. Publiczne przyznanie się do dokonania aborcji jest jakimś aktem – przepraszam za użycie tego słowa w tym kontekście, ale innego nie znajduję – odwagi. Owszem, zapewne znalazło ono poklask w środowiskach proaborcyjnych, ale przecież nawet dla wielu ludzi niewierzących aborcja – jako zabicie nienarodzonego człowieka – pozostaje złem, z którego trudno być dumnym. Najczęściej jest to prawda głęboko skrywana także przed najbliższymi, a cóż dopiero przyznać się do tego przed kamerami. Czubaszek przyznaje się do tego – jak odnoszę wrażenie – z pewną dumą, tak jakby to był czyn iście bohaterski. Ta duma jest – niestety – w swym językowym wyrazie bluźniercza. Tym jest bowiem w swej istocie wezwanie Boga na świadka popełnionego zła. W swoim „Bluźnierstwie” pisałem: „[…] bluźnierstwem nazywanych zostaje szereg zachowań, których istotą jest takie »użycie« Boga i tego, co się z Nim bezpośrednio łączy, które sprzeciwia się Jego naturze” (s. 11). To, co powiedziała Maria Czubaszek jest tego ewidentnym przykładem: Bóg – powtórzmy – wezwany jest na świadka czynu, który sprzeciwia się Bożemu porządkowi rzeczy i fundamentalnemu nakazowi „Nie zabijaj!”.

W wypowiedzi Czubaszek dla Jakóbiaka jest podobnie. Tutaj Czubaszek wzywa Matkę Bożą w kontekście – nazwijmy rzecz po imieniu – deklarowanego, potencjalnego dzieciobójstwa. Musze przyznać, że – biorąc nawet pod uwagę wszelkie reguły wypowiedzi publicystycznej – taka deklaracja szokuje w czasach, kiedy niemal co tydzień docierają do nas informacje o dzieciobójstwie dokonywanym przez matki i ojców, a odium społeczne wobec zachowań różnych „matek Madzi” jest powszechne. Może ktoś powiedzieć, że wezwanie Boga czy Jego Matki w tym kontekście to tylko konwencja językowa. Być może jest tak dla pani Czubaszek, ale nie dla mnie i dla wielu ludzi wierzących. Powiedzieć, że skojarzenie Matki Bożej, która porodziła Syna Bożego i musiała uciekać do Egiptu, by Go uchronić od śmierci, z zaduszeniem własnego dziecka brzmi szokująco – to mało.

2. Sprzeciw wobec zabicia dziecka, bez względu na to, kim to dziecko miałoby być wydaje się oczywisty. Jak się okazuje, nie dla wszystkich. Oto kolejny przykład. Film Tobiasa Haase to spot reklamujący mercedesa. Rzecz dzieje się w Austrii pod koniec XIX wieku. Do zapadłej wsi zbliża się nowoczesny mercedes nieufnie obserwowany przez mieszkańców. Kiedy podjeżdża do dziewczynek bawiących się na ulicy, auto automatycznie hamuje. Chwilę później pod koła wybiega chłopiec, który ciągnie za sobą latawiec. Mercedes nie hamuje, tylko przejeżdża chłopca. Z domu wybiega zrozpaczona matka i krzyczy „Adolf! Adolf!”. Na ekranie ukazuje się tablica z nazwą miejscowości: Braunau am Inn – rodzinne miasteczko Hitlera. Z lotu ptaka widzimy leżące na ulicy ciało, które układa się w swastykę. Po chwili pojawia się slogan reklamowy: „Rozpoznaje zagrożenia, zanim się pojawią”.

Mercedes-Benz natychmiast po ukazaniu się spotu zdystansował się od niego. – Jesteśmy przekonani, że nie na miejscu jest opieranie reklamy na śmierci człowieka czy dziecka, tak samo jak nie na miejscu jest opieranie jej na treściach odnoszących się do narodowego socjalizmu – przedstawił stanowisko Mercedesa rzecznik koncernu Tobias Mueller. Nowa wersja spotu zaopatrzona jest uwagą, ze producent nie utożsamia się z autorem i przesłaniem filmu.

Wesprzyj Więź

Punktem wyjścia do pomysłu na film była kampania Mercedesa reklamująca asystenta układu hamulcowego BAS. Przy pomocy komputera i radaru system jest w stanie obliczyć prędkość poruszania się przechodniów i uruchomić hamulce, jeżeli odpowiednio wcześnie nie zareaguje kierowca. W dwóch analogicznych sytuacjach samochód zareagował w odmienny sposób, zahamował przed dziewczynkami, nie zahamował przed chłopcem. Z punktu widzenia logiki konstrukcja filmu wydaje się mocno wątpliwa. Jaką bowiem rolę spełnia samochód? Jaką władzą został obdarzony? Czy samochód jest panem historii? Dlaczego nie rozpoznał zagrożenia? Przyjmijmy, że film nie jest reklamą samochodu, lecz przypowieścią historyczną. Co takiego stało się, że niemieckie społeczeństwo – symbolizowane przez mercedesa – nie rozpoznało się rodzącego niebezpieczeństwa nazizmu, który miał początek w pełnej szaleństwa głowie Hitlera? Ale mały Adolf jest chłopcem jak wszyscy inni – tak samo jak oni puszczał latawce. W tym spocie jest jeszcze jedna warstwa, ta najprostsza – ludzka. Jest dziecko, które zginęło śmiercią tragiczną i jest matka, która reaguje naturalną, matczyną rozpaczą, nie mając przy tym świadomości historycznych i społecznych kontekstów. Nie ma dobrych śmierci, a już na pewno nie jest nią śmierć dziecka.

3. Polski sejm debatował ostatnio o aborcji eugenicznej – takiej, która ma rzekomo chronić człowieka przed nim samym. Ktoś powie, że aborcja może ochronić przed narodzeniem się kilku kolejnych szaleńców. Ale może także nie pozwolić się urodzić kilku geniuszom. To, kto wyrośnie z dziecka jest – jak wiemy – wypadkową nie tylko jego osobistego potencjału, ale także procesu wychowania, socjalizacji, sprzyjających bądź niesprzyjających warunków. To społeczeństwo jest odpowiedzialne za to, czy szaleniec znajdzie w nim pożywkę i czy geniusz otrzyma potrzebne wsparcie.

A w tyle głowy mam wciąż fragment dyskusji Kai Godek w Sejmie RP z przeciwnikami zaostrzenia zakazu aborcji. Powiedziała wówczas (cytuję z pamięci) do któregoś z posłów: „To, że pan nie urodził się z Zespołem Downa jest tylko dziełem przypadku”, nad którym nikt z nas nie potrafi wciąż jeszcze (nigdy?) zapanować. To prawda, przecież każdy z nas mógł się urodzić z jakąś wadą genetyczną czy inną nabytą w toku rozwoju prenatalnego. My ludzie wierzący i wybierający „za życiem” tym się jednak różnimy od zwolenników tzw. aborcji eugenicznej, że pozwalamy żyć każdemu, kto z przypadku czy woli Bożej (zależy od przyjętej perspektywy) został poczęty i ma przyjść na świat. Tak, w przypadku każdego poczęcia i narodzenia świat podejmuje ryzyko. Odpowiedź na pytanie „Kimże będzie to dziecię?”, które ludzi sobie stawiali w odniesieniu do Jana Chrzciciela, jest ważne wobec każdego dziecka pojawiającego się na tym świecie. I to od nas zależy odpowiedź na to pytanie. A wielkość tego świata polega na tym, że stawia czoło ryzyku, jakie to dziecko niesie, i otwiera się na nadzieję, którą ze sobą przynosi. Wierzę, że tylko taki świat jest prawdziwie ludzki. Inaczej czeka nas powrót do barbaricum.

 

Podziel się

Wiadomość