W styczniu 2010 r. zadzwoniłem do ks. Wojciecha Lemańskiego akurat, gdy wracał ze spotkania ze swoim biskupem. Po jego wcześniejszych doświadczeniach z przedstawicielami Kurii warszawsko-praskiej domyślałem się, że rozmowa mogła dotyczyć form jego zaangażowania w dialog chrześcijańsko-żydowski.
Po drugiej stronie usłyszałem przybity głos przyjaciela (taki jak dziś w radiu). Nie chciał nic mówić. Dopytywałem, co się stało. Opowiedział mi dokładnie to, co dzisiaj w studiu radiowym. Zaniemówiłem z wrażenia. Znałem przecież abp. Henryka Hosera jako osobę wysoce kulturalną, solidnie wykształconą. A ludzie kulturalni takich pytań nie zadają. Bo nawet jeśli, to co z tego…?
W kraju o takiej historii jak Polska takich pytań nie powinno się stawiać. Wiadomo przecież doskonale, kto, komu i dlaczego zadawał pytanie o obrzezanie na ulicach naszych miast, miasteczek i wsi. A jednak ono padło, i to w rozmowie biskupa z jego księdzem, i to w rozmowie dotyczącej dialogu chrześcijan z Żydami.
Wojtek nie chciał o tym więcej mówić, a zwłaszcza rozgłaszać sprawy. Gdy kilka miesięcy później przesłał mi kopię swego listu do biskupa, w którym m.in. wspominał o tamtym wydarzeniu, prosił mnie o wykasowanie listu z komputera zaraz po przeczytaniu. On nie miał zamiaru czynić tego wydarzenia sprawą publiczną. Rozwój wydarzeń w ciągu ostatnich trzech lat sprawił, że stało się inaczej.
To wydarzenie w mojej ocenie nie było początkiem konfliktu, lecz nadało mu nową smutną dynamikę – poprzez osobiste zaangażowanie biskupa. Później pojawiały się następne problemy, publikacje, upomnienia, wywiady, dekrety i rekursy. Było wiele momentów, w których można było to przerwać. Niestety…
PS.
Bardzo ważną częścią dzisiejszego wyznania ks. Lemańskiego są także przeprosiny pod adresem abp. Hosera za sprowokowanie krzywdzących domysłów, co było treścią jego „głęboko niestosownego zachowania”.