Jesień 2024, nr 3

Zamów

O (nie)obecności Kościoła

Ewangelia na dzisiejsze wspomnienie św. Barnaby (11 czerwca) zatytułowana jest „Wskazania na pracę apostolską” (Mt 10, 7-13). Perykopa wyznaczona przez kalendarz liturgiczny kończy się następująco: „A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie. Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli zaś nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was”. Ma ona jednak ciąg dalszy: „Gdyby was gdzie nie chciano przyjąć i nie chciano słuchać słów waszych, wychodząc z takiego domu albo miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych!”.

Mówi się czasem, że nieobecni nie mają racji, z czego niektórzy wyprowadzają postulat, że Kościół musi być obecny zawsze i wszędzie. To nieprawda. Nieobecność – ta także jakaś forma obecności, to obecność „à rebours”, obecność przez nieobecność. W argumentacji teologicznej znany jest argument „ex silentio”, tzn. z milczenia. Milczenie może być bowiem mową i to o wiele wymowniejszą niż słowa.

Wesprzyj Więź

Historia każdego apostoła, który wyrusza w świat zamyka się więc w tych dwóch stanach: wejście i wyjście, przyjście i odejście, przyjęcie i odrzucenie, posłuch Ewangelii i tegoż posłuchu brak, pokój i strząśnięcie prochu z nóg. Apostolska może być bowiem nie tylko obecność, ale także nieobecność.

Ewangeliczna roztropność apostoła (roztropność Kościoła) polega na tym, by umieć ocenić, czy powinien wejść, czy jeszcze pozostać, czy może już jednak wyjść. Tak jest z naszą obecnością w mediach, w stanowieniu prawa, w strukturach państwa, w szkole, w środowisku towarzyskim. Trzeba umieć sobie odpowiedzieć, gdzie jest ten moment, kiedy nasza obecność przestaje już być świadectwem, a zaczyna być odbierana jako legitymizacja stanu rzeczy, na który nie mamy już wpływu. Czy chrześcijanin powinien być w rządzie, który podejmuje niemoralne decyzje? Czy powinien być w parlamencie, który głosuje ustawy skierowane przeciw człowiekowi? Czy powinien współbudować świat, który odwraca się przeciw niemu?

Przychodzi taki moment, kiedy obecność staje się legitymizacją tego, co złe, a nieobecność – prawdziwym, krzyczącym świadectwem. Wyjść czy zostać? Ten dylemat trawi Kościół od zawsze. Budować z innymi czy wyłącznie przyjąć postawę krytyka i recenzenta? Połączyć jedno z drugim? Być na kształt krytycznej obecności? Dopóki się w czymś jest, dopóty można próbować na to wpływać i to zmienić. Nieobecność jest już tylko protestem, który ma sens jedynie wtedy, gdy nie ma już żadnej szansy na posłuch dany Ewangelii. Dopiero ta pewność usprawiedliwia naszą nieobecność. Czy ją kiedykolwiek mieć możemy?

Podziel się

Wiadomość