W Internecie pojawił się list papieża Franciszka na 105 Zgromadzenie Plenarne Konferencji Episkopatu Argentyny datowane na dzień 25 marca br. List robi furorę.
Jest kolejnym wezwaniem papieża do Kościoła, by miał odwagę wyjść na zewnątrz. Obrazowi Kościoła, który choruje oddychając zatęchłym powietrzem zamkniętego pomieszczenia przeciwstawia on Kościół, który narażony jest – jak wszyscy – na wypadek, gdy trzeba wyjść na zewnątrz, na ulicę. Szczere stwierdzenie papieża, że po tysiąckroć woli Kościół „po wypadku” niż Kościół „chory” z stęchlizny i zaduchu brzmi radykalnie. Potrzeba poczucia bezpieczeństwa może się przecież przerodzić w lęk przed jakimkolwiek wyjściem. Byłaby to jakaś kościelna wersja neurozy określanej mianem agorafobii. Także w Kościele można zaciągnąć ciężkie story i zaryglować się od zewnątrz. Ten stan znany jest przecież Kościołowi sprzed Pięćdziesiątnicy, który trwał w Wieczerniku zamknięty „z obawy”.
Papież wzywa do wyjścia: „Kościół, który nie wychodzi na zewnątrz, wcześniej lub później zaczyna chorować z powodu zaduchu, jaki panuje w zamkniętym pomieszczeniu. Jest faktem, że także Kościołowi, który wychodzi na zewnątrz może przytrafić się jakiś wypadek, tak jak każdej osobie wychodzącej na ulicę. Wobec tej alternatywy – powiem wprost – tysiąc razy wolę Kościół po wypadku, niż Kościół chory. Typowymi chorobami zamkniętego Kościoła jest skoncentrowanie na samym sobie, wpatrywanie się w samego siebie, pochylenie się nad samym sobą, jak u tej kobiety z Ewangelii. Jest to rodzaj narcyzmu, który prowadzi nas do duchowej sekularyzacji, wyrafinowanego klerykalizmu i w konsekwencji nie pozwala nam doświadczyć «słodkiej i umacniającej radości niesienia Ewangelii»” (tłum. własne). Trzeba mieć odwagę wyjść na egzystencjalne peryferia – mówi Franciszek, odwołując się do hasła znanego choćby z homilii z Wielkiego Czwartku.
Tekst listu jest tak czytelny, że właściwie nie domagałby się większego komentarza, gdyby nie obecność owej tajemniczej „kobiety z Ewangelii”. W oryginale listu napisanego po hiszpańsku czytamy, że Kościół może popaść w niebezpieczeństwo „estar encorvada sobre sí misma como aquella mujer del Evangelio”. Słowo „encorvada” oznacza tyle, co ‘pochylona, zakrzywiona’, a hiszpańskie „corvo” to polski „róg”. Słowo to użyte jest w wielu tłumaczeniach hiszpańskich Pisma Świętego, gdy Łukasz mówi o kobiecie, „która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować” (Łk 13, 11). Papież używa tej ewangelicznej postaci do zobrazowania stanu choroby Kościoła skupionego na samym sobie: to Kościół pochylony, ale nie pochylony przed kimś, lecz raczej „pochylony nad sobą”, a może nawet „zakrzywiony ku sobie” – Kościół wsobny.
Ten obraz staje się jeszcze bardziej czytelny, gdy przeczytamy ciąg dalszy Ewangelii: „Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga” (Łk 13, 12). Jeśli niemoc kobiety jest obrazem choroby Kościoła, to jedynie Chrystus czyni Kościół zdrowym, wyprostowanym i gotowym do wychwalania Boga. Tylko On może go uwolnić z niemocy.
Nie wiem, czy papież Franciszek myślał o ciągu dalszym tego ewangelicznego opowiadania i czy chciałby snuć paralelę. Znamienna jest bowiem reakcja przełożonego synagogi na uzdrowienie kobiety: „«Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!»”. Jest we mnie jakiś niepokój, że ów zganiony przez Jezusa przełożony synagogi ma wciąż wielu potomków i naśladowców.