Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kiedy zobaczymy biały dym?

Rozpoczynające się konklawe nie będzie, moim zdaniem, tak szybkie jak poprzednie. Zdziwiłbym się, gdyby nowego papieża wyłoniono w pierwszych trzech dniach obrad kardynałów – jak tradycyjnie się tłumaczyło – „pod kluczem” (cum clave).

Decyzje o wyborze ostatnich papieży zapadały bardzo szybko lub względnie szybko. Benedykta XVI w roku 2005 kardynałowie wybrali już w czwartym głosowaniu. W Kaplicy Sykstyńskiej spędzili zatem niespełna dobę. Jana Pawła II wybrano w trzecim dniu konklawe w ósmym głosowaniu. Najdłużej w ubiegłym stuleciu – pięć dni – obradowali kardynałowie w roku 1922, wybierając w czternastym głosowaniu Piusa XI. Najkrótsze konklawe XX wieku odbyło się po jego śmierci – w 1939 r., gdy na papieża wybrano w trzecim głosowaniu oczywistego kandydata, jakim był długoletni sekretarz stanu i kamerling, kard. Eugenio Pacelli (przyjął imię Piusa XII).

Dlaczego tym razem, jak sądzę, decyzja nie zapadnie tak szybko? Widzę pięć głównych powodów, dla których kardynałowie-elektorzy potrzebują więcej czasu:

1. Szczególna atmosfera w Watykanie. Wypowiedzi kardynałów wskazują, że mają oni świadomość wyjątkowości chwili. Absolutna większość z nich była zaskoczona rezygnacją Benedykta XVI. Decyzja ta sprawiła, że niektórzy mówią wręcz o jakimś przełomie. Skoro Benedykt XVI, papież tak kochający Tradycję, podjął tak rewolucyjną decyzję, to trzeba się od nowa zastanowić nad misją Kościoła dzisiaj. Atmosfera wśród kardynałów przypomina trochę początki II Soboru Watykańskiego. Kuria rzymska miała wówczas gotowe projekty uchwał, ale biskupi ze świata uznali, że trzeba działać inaczej. Obecnie podobnie: kurialiści chcieli jak najszybciej rozpocząć konklawe, kardynałowie „przyjezdni” nie spieszyli się. Decyzje muszą dojrzewać, inaczej mogą być pochopne.

2. Czas niespodzianek? W obliczu tak zaskakującego problemu jak wybór nowego papieża, gdy żyje jego poprzednik – możliwe są także inne niespodzianki, również personalne. Nie wystarczy postępowanie wedle ustalonych wzorców, zgodnie z zasadą business as usual. Benedykt XVI był, można powiedzieć, ostatnim papieżem XX wieku. Był ukształtowany przez umysłowość i problemy dwudziestego stulecia, zmagał się z wyzwaniami, który mają swoje źródło w historii XX wieku. Teraz pora na problemy XXI stulecia. Co tu oznacza ewangeliczna przypowieść o wlewaniu nowego wina w nowe bukłaki? Nad tym z pewnością głowi się obecnie przy swoich biurkach i na swoich klęcznikach 115 elektorów. Odpowiedzi mogą być zaskakujące.

3. Brak wyraźnego faworyta. Wedle dobrze znanego (nie zawsze prawdziwego) powiedzenia, kto wchodzi na konklawe papieżem, wychodzi zeń kardynałem. Sęk w tym, że w roku 2013 nie ma żadnego „pewnego” kandydata. Zarówno watykaniści, jak i bukmacherzy faworyzują niektórych kardynałów. Nikt jednak nie dominuje nad peletonem tak wyraźnie jak Joseph Ratzinger 8 lat temu (był liderem z wielu powodów: jako dziekan Kolegium Kardynalskiego, prefekt kongregacji doktrynalnej, teologiczny mózg Jana Pawła II, kaznodzieja na papieskim pogrzebie i podczas Mszy o wybór nowego papieża). Ponadto, składając rezygnację, Benedykt XVI nikogo nie namaścił na następcę, niczego nie zasugerował. Pozostawił pełną wolność elektorom. Żeby z tej wolności ułożyła się jasna odpowiedź na trudne pytania, potrzeba zapewne więcej niż kilku głosowań.

4. Bezwzględna konieczność uzyskania 77 głosów poparcia. Benedykt XVI przywrócił tradycyjną zasadę, że do wyboru papieża zawsze niezbędna jest większość 2/3 głosów elektorów. Jego poprzednik dopuścił po 30 głosowaniach wybór absolutną większością (spośród dwóch kandydatów). Powrót do zasady dwóch trzecich oznacza, że nie wystarczy duże poparcie, musi ono być naprawdę dominujące. Wystarczy bowiem 39 kardynałów konsekwentnie głosujących inaczej niż większość, aby nie dopuścić do wyboru kandydata uważanego przez nich za nieodpowiedniego. W takiej sytuacji trzeba by szukać kogoś innego, kto mógłby przełamać impas. Przy dużym zróżnicowaniu opinii pomiędzy purpuratami nie będzie to łatwe.

5. Wysokie oczekiwania. Wobec nowego, 265. następcy św. Piotra formułowane są różne, niekiedy sprzeczne oczekiwania. Ma on wstąpić na urząd po wielkich poprzednikach, w trudnej sytuacji Kościoła, w bardzo zróżnicowanym, a zarazem coraz bardziej globalnym świecie. Potrzeby Kościoła, o których mówią publicznie kardynałowie-elektorzy, najlepiej spełniłby ktoś będący połączeniem mistrza duchowości z płomiennym mówcą i skutecznym menedżerem. Jak stwierdził jeden z amerykańskich komentatorów, musiałby to być Jezus Chrystus z dyplomem MBA. Skąd takiego wziąć w gronie purpuratów?

Wesprzyj Więź

A jeśli nie można mieć wszystkich cech jednocześnie, to na które położyć największy nacisk? Czy nowy papież ma być przede wszystkim święty, mądry czy skuteczny? A co to znaczy – skuteczny? Czy biskup Rzymu musi biegle mówić po włosku? Czy trzeba nadal tradycyjnie bać się dominacji USA, skoro tamtejsi biskupi wyraźnie nie są już katolicką ekspozyturą mocarstwa? Czy poprzeć kogoś młodszego i dynamicznego, czy jednak bardziej doświadczonego? Jeśli spoza Europy i Ameryki Północnej, to z Azji, Afryki czy Ameryki Południowej? Ważniejsza osobowość czy narodowość? Itd., itp. I Duch Święty, i kardynałowie mają dużo poważnej pracy do wykonania.

Po pierwszych trzech dniach konklawe, jeśli papież nie zostanie wybrany, zarządzana jest przerwa w celu uzyskania czasu „na modlitwę, swobodną rozmowę między głosującymi i krótką medytację”. Biorąc to pod uwagę, spodziewałbym się białego dymu nad Kaplicą Sykstyńską raczej już po tej przerwie, na przykład (jeśli przerwa nie będzie całodobowa) w sobotę, 16 marca, albo nawet dopiero w następnym tygodniu. Zapewne inauguracja nowego pontyfikatu odbędzie się w Niedzielę Palmową 24 marca. Co prawda, niektórzy kardynałowie wskazywali, że i ta data nie zobowiązuje ich w sumieniu, ważne bowiem, aby wybrać dobrze, nie zaś w określonym terminie. Przypuszczam jednak, że tydzień to maksymalny czas trwania obrad konklawe.

Z pewnością nie zostanie pobity rekord z lat 1830–1831, kiedy do wyboru Grzegorza XVI trzeba było aż 50 dni i 83 głosowań. Ale wydaje mi się, że emocje związane z rozpoznawaniem koloru dymu wydobywającego się ze słynnego komina mogą nam towarzyszyć nie przez dzień-dwa, lecz przez kilka najbliższych dni.

Podziel się

Wiadomość