Był wielki, gdy ratował naród przed rozlewem krwi w stanie wojennym. Słaby, gdy w odzyskanej wolności nie potrafił stworzyć wizji Kościoła na nowe czasy.
„Ewangelizacja nie może przestać być dobrą nowiną. […] Kościół musi unikać pobudzania nastrojów wrogości. […] Byłoby niedobrze, gdyby z przesłanek ewangelicznych pleciono bicz dla chłostania przeciwników” – te zdania kard. Józefa Glempa bardzo wiele mówią o jego postawie, ale też o roli, jaką pełnił w Kościele w Polsce.
Przede wszystkim myśl ta pokazuje, że śp. Prymas był człowiekiem głębokim duchowo. Wiedział, że Ewangelia ma być dobrą i radosną nowiną. I choć publicznie znano go jako osobę smutną, niekiedy wręcz posępną, to osobiście był bardzo skromny i pokorny, uśmiechnięty i potrafiący cieszyć się drobiazgami. Troskę o pogłębioną duchowość ujawniały również takie istotne decyzje kard. Glempa jak sprowadzenie do Warszawy (i tym samym do Polski) Wspólnot Jerozolimskich czy umożliwienie przyjmowania Komunii świętej na rękę. Szczególnym wyrazem wielkości prymasowskiego ducha było jego publiczne wyznanie win i słabości, jakiego dokonał 20 maja 2000 r. na placu Teatralnym (choć jeszcze kilka tygodni wcześniej dość wymijająco mówił o papieskiej idei rachunku sumienia Kościoła).
Zacytowane na początku słowa pokazują też, jak w soczewce, wielkość i słabość jego prymasostwa. Wielkość – gdy trzeba, potrafił bowiem trafnie nazwać rzeczy po imieniu. Słabość – gdyż pomimo piastowania łącznie funkcji Prymasa Polski i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski nie potrafił skutecznie wcielać w życie tych pięknie sformułowanych idei. Cytowane zdania pochodzą z pełnego bólu, interwencyjnego listu Prymasa Glempa do prowincjała redemptorystów, z listopada 1997 r., na temat „hałaśliwej metody walki” Radia Maryja i postawy jego dyrektora. Prymas czuł się wówczas „upokorzony pychą”, z jaką o. Tadeusz Rydzyk mówił o ministrze spraw wewnętrznych. Jeszcze bardziej upokorzony jednak został lekceważeniem ze strony adresata i bohatera listu. Okazało się, że opinia Prymasa Polski sobie, a życie Kościoła sobie…
W prymasostwie kard. Glempa wielkość i słabość przeplatały się. Był wielki, gdy ratował naród przed rozlewem krwi w stanie wojennym; gdy użyczał swego autorytetu Komitetowi Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom; gdy delegował przedstawicieli Kościoła do obrad okrągłego stołu, zapewniając rozmowom niezbędną wiarygodność; gdy wspierał ideę integracji Polski z Unią Europejską. Był słaby, gdy w odzyskanej wolności nie potrafił stworzyć wizji Kościoła na nowe czasy; gdy zgadzał się na używanie nazwy Wyborcza Akcja Katolicka jako szyldu wyborczego jednej z partii; gdy swoimi niektórymi niezręcznymi wypowiedziami komplikował sprawy, które i tak były już wystarczająco zapętlone; gdy zwlekał z powrotem do Polski z Ameryki Południowej po śmierci Jana Pawła II. Czasem wielkość i słabość przejawiały się wręcz w jednej sprawie. Był Prymas Glemp wielkim wizjonerem, gdy podejmował porzuconą ideę budowy Świątyni Opatrzności Bożej, a zwłaszcza gdy śmiało wybierał projekt piękny i niekonwencjonalny, ale już zabrakło mu determinacji do wcielenia tego projektu w życie, powstał więc i jest realizowany projekt nijaki.
Prymas żyjący w takim momencie historycznym musiał jednak być i wielki, i słaby. Inaczej być nie mogło. Skazany był na wielkość, bo był przecież ostatnim takim prymasem – takim, który posiadał specjalne realne uprawnienia od Stolicy Apostolskiej. Jego następcy są już tylko prymasami honorowymi, jako metropolici gnieźnieńscy. Skazany był także na słabość – musiał bowiem żyć w cieniu zarówno swego wielkiego poprzednika, kard. Stefana Wyszyńskiego, jak i, jeszcze bardziej, papieża Jana Pawła II.
Z tej arcytrudnej sytuacji kard. Glemp wyszedł w sumie obronną ręką. Tak jak skutecznie poradził sobie wcześniej ze Służbą Bezpieczeństwa, która wszelkimi sposobami usiłowała zarzucić na niego swoje sieci i zwerbować do współpracy. Wszak „kandydat posiada perspektywy rostu w hierarchii kościelnej” – jak pisano o nim w dokumencie z 1968 r. Starania SB okazały się całkowicie bezskuteczne. W roku 1973 oficer zanotował słowa przyszłego prymasa: „on rozumie moje intencje, że jestem od tego, by mieć ludzi, którzy informują o różnych sprawach dot. kościoła, on natomiast jest od tego, by się nie dać skłonić do spełniania takiej roli”. Ten ksiądz dobrze wiedział, od czego jest.