Miałem okazję niedawno uczestniczyć we Mszy św. w pewnym seminarium. Do Komunii procesjonalnie podchodzili klerycy. Przyklękając najpierw na jedno kolano, do Komunii przystępowali na stojąco. Jeden z nich jednak nie wstał, przyjmując Komunię klęcząc. Fakt nie byłby może zaskakujący, gdyby chodziło o zwyczajnego wiernego. W wielu naszych kościołach – gdzie komunia przyjmowana jest na stojąco – znaleźć można wiernych, którzy „wyłamują się” z tego zwyczaju i konsekwentnie klękają do Komunii. Najczęściej uznawano to za wpływ „Oławy” i tolerowano.
W ostatnich latach sytuacja zmienia się jednak radykalnie. Nie można już tego typu zachowań tłumaczyć Oławą czy innymi mniej lub bardziej uznanymi objawieniami. Ci, którzy pragną przyjmować Komunię na klęcząco mają za sobą autorytet papieża Benedykta XVI, który podczas uroczystych celebracji udziela Komunii wyłącznie klęczącym i do ust. Papież – jeszcze jako kardynał – niejednokrotnie wypowiadał się za przyjmowaniem Komunii wyłącznie do ust i na klęcząco.
Nie jest moim celem przedstawianie tutaj argumentów za jedną bądź drugą praktyką: Komunia na stojąco czy na klęczkach? Do ust czy do rąk? Udzielana wyłącznie przez kapłana czy także przez świeckiego szafarza? Nie ulega wątpliwości, że te dwie odrębne praktyki są związane z odrębnymi tradycjami teologiczno-liturgicznymi, które najczęściej etykietuje się jako konserwatywną bądź tradycyjną (tradycjonalistyczną) z jednej strony oraz liberalną czy modernistyczną – z drugiej. Zaznaczmy, że przedstawiciele obu tych tradycji pewno by się nie chcieli z takim etykietowaniem zgodzić. Nie jest więc moim celem rozpoczynanie dyskusji o wyższości jednej praktyki nad drugą. Interesuje mnie bardziej aspekt liturgiczno-duszpasterski niż teologiczno-liturgiczny.
Nie ulega wątpliwości, iż mamy coraz częściej do czynienia z koegzystencją różnych tradycji wewnątrz tej samej liturgii. Podobnie jest przecież z dwiema formami tego samego rytu: nadzwyczajną (starszą) i zwyczajną (nowszą). W liście do biskupów Benedykt XVI pisał, że „jedna i druga forma są wyrazem tej samej lex orandi”, a „zasada modlitwy odpowiada zasadzie wiary”. Chyba jednak nie jest tak idealnie. Osoby, które przywiązane są do starszej tradycji, czy też do określonych – dawniejszych praktyk liturgicznych łączą to przywiązanie z argumentami natury teologicznej, a nie – że tak powiem – estetycznej. Chcą się modlić w ten, a nie inny sposób, tak uczestniczyć we Mszy św. i w ten sposób przyjmować Komunię, bo są przekonani o większej poprawności teologicznej takich praktyk. Wydaje mi się, że jesteśmy w bardzo ważnym punkcie liturgicznej historii Kościoła. Różne praktyki raczej ze sobą konkurują, niż koegzystują. Ich istnienie to nie kwestia estetyki, lecz – w pewnym sensie – etyki, tzn. poprawności modlitwy. Debaty teologów się toczą, a przykład idzie z góry. Nie bardzo wiedzą, co z tym wszystkim zrobić duszpasterze, pozostawieni z tymi dylematami na poziomie parafii i jednostkowej liturgii. W Internecie pojawiają się informacje o księżach, którzy zakazują jednych praktyk, a nakazują inne, o biskupach, którzy nową Mszę odprawiają „plecami do ludzi”, o upowszechniającym się tu i ówdzie zwyczaju stawiania wielkiego krucyfiksu na ołtarzu. Podkreślam raz jeszcze, że nie o ocenę mi chodzi. Chodzi mi o coraz większą konfuzję wiernych i duszpasterzy, którzy coraz różniejszych doznają nalegań.
Przywracając „starą Mszę”, Benedykt XVI pisał, że chodzi o „ułatwianie pojednania w Kościele”. Jak rozumiem, chodziło o tych, którzy dryfowali na jego instytucjonalnych obrzeżach, pozostając w niepełnej jedności. Ten proces dzieje się pomału i z trudnościami. Ale skutkiem ubocznym jest także inny proces: pogłębiający się podział na zwolenników „nowego” i „starego”, co w rozumieniu wielu jest synonimem tego co „gorsze” i „lepsze”, „poprawniejsze” i „mniej poprawne”. Obawiam się, że widok kleryków tego samego seminarium uczestniczących w tej samej Mszy na różny sposób, a nawet uczestniczących w dwóch różnych formach tej samej rzymskiej liturgii może być coraz częstszy. Tylko nie wiem, czy jest on wyrazem jedności.