„Sztuczne Fiołki” („magazyn komiczno-tragiczny” codziennie ostro i ironicznie komentujący rzeczywistość za pomocą tekstów dopisywanych do klasycznych już dzieł malarskich) wyłapał istotną prawidłowość w światku publicystów i czytelników pism katolickich.
Zantagonizowanie tych grup celnie chwytają dwa poniższe rysunki:
Lektura komentarzy pod artykułami na serwisach katolickich, a co gorsza czasami też lektura samych tych artykułów dostarcza wrażenia tak daleko posuniętego wzajemnego wykluczania się i niechęci, że w głowie rodzi się pytanie: czy my aby jesteśmy w tym samym Kościele? Czy bylibyśmy w stanie modlić się razem i przekazać sobie niezakłamany znak pokoju? Przypominają się też słowa z Pierwszego Listu do Koryntian: „Skoro jeden mówi: Ja jestem Pawła, a drugi: Ja jestem Apollosa, to czyż nie postępujecie tylko po ludzku?” (1 Kor 3,4).
Mam czasami wrażenie, że w takiej wymianie zdań znika nam z oczu drugi człowiek, nie widzimy w nim kogoś żywego, z całym jego skomplikowanym światem wewnętrznym. Zostaje nam tylko avatar, w który możemy walić z dowolnym nasileniem – im mocniej, im ostrzej, im bardziej ironicznie – tym lepiej.
Kiedy zdarzy się nam spotkać później swojego „antagonistę” na żywo, sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej. Człowiek, żywy człowiek, którego twarz widzimy przed sobą, nie jest kimś, na kogo wylewa się wiadro pomyj tak łatwo. Mówię to z własnego doświadczenia, także przyznając się do zbyt łatwych osądów i słów nieszukających zrozumienia.
Z tego typu przemyśleń zrodził się pomysł, aby zrobić rzecz najprostszą w świecie – zacząć modlić się wspólnie i rozmawiać na żywo – w kameralnych sytuacjach, za kawiarnianym stolikiem, a nie tylko w internetowych komentarzach lub podczas paneli dyskusyjnych. Aby nie skończyło się na słowach i pustych deklaracjach, razem z przyjaciółmi z „Więzi” i magazynu „Dywiz.Pismo Katolaickie” proponujemy udział we mszy świętej w warszawskiej archikatedrze, we wtorek 23 października, o godz. 19.00. My udamy się tam na pewno, jeśli po mszy spotkamy kogoś jeszcze, chętnie utniemy sobie pogawędkę w którejś z okolicznych kawiarni. Ponieważ we własnym towarzystwie przebywamy na co dzień, mamy nadzieję, że nie będziemy musieli pozostać tylko w tym stałym składzie. Myślimy też o powtarzaniu takich spotkań co miesiąc.
Nie stoi za tym pragnienie, abyśmy wszyscy nagle zaczęli myśleć tak samo, takim samym głosem mówić o Kościele i społeczeństwie. Chciałabym tylko, abyśmy patrzyli na siebie w inny sposób, nie widzieli w sobie abstrakcyjnych wrogów. A to toczonym później dyskusjom mogłoby pozwolić przestać być zbiorem monologów.