Jesień 2024, nr 3

Zamów

Martini nie był liberałem

Toczą się gorące internetowe dyskusje wokół ostatniego wywiadu śp. kard. Carlo Martiniego. Powstało kilka spontanicznych przekładów na język polski tego tekstu, traktowanego czasem (niesłusznie) jako jego testament. Pokazuje to, że diagnoza Martiniego – znana już wcześniej i wielokrotnie formułowana, ale nieobecna w głównym nurcie polskiej debaty publicznej – budzi duże zainteresowanie.

Oburzeni konserwatywni publicyści katoliccy chętnie uznają tezy Martiniego za przejaw rozmywania tożsamości Kościoła, bo przecież pragnie on poluzować, chce podważyć zasadę nierozerwalności małżeństwa, itd. Co ciekawe, podobnie widzą Martiniego świeckie media liberalne. Oto trafia się im wreszcie wysoki hierarcha kościelny, który mówi, że trzeba łaskawym okiem spojrzeć na rozwodników i że w ogóle Kościół jest zacofany.

Konserwatywnych katolików i świeckie media łączy w spojrzeniu na Martiniego postrzeganie go jako liberała. Dla pierwszych to powód do uznania, że wieloletni arcybiskup Mediolanu stał po złej stronie mocy. Dla drugich to szansa na zaliczenie go do grona swoich sojuszników w zmaganiach z opresyjnym Kościołem.

Tymczasem Martini nie był liberałem – chyba że liberałem jest ten, z kim nie zgadzają się konserwatyści, ale to dla mnie kategoria zdecydowanie zbyt pojemna. Uczestniczyłem dwukrotnie jako świecki audytor w obradach Synodu Biskupów i mogłem od wewnątrz śledzić dyskusje, spory i napięcia pomiędzy hierarchami katolickimi z całego świata. Kard. Martini cieszył się w gronie biskupów olbrzymim szacunkiem – jako znakomity biblista, wielki miłośnik Pisma Świętego i ceniony jego propagator, zwierzchnik olbrzymiej wpływowej diecezji, a wreszcie wieloletni papabile, potencjalny kandydat na przyszłego papieża. Długość pontyfikatu Jana Pawła II, a później choroba Parkinsona, na którą zapadł sam Martini, sprawiły, że jego kandydatura nie była już poważnie rozważana podczas konklawe.

Wesprzyj Więź

Martini przekraczał spór liberałów z konserwatystami. Miał wizję Kościoła zapraszającego. Był człowiekiem serdecznym, życzliwym, szanującym każdego, głęboko wierzącym, kochającym Kościół, przywiązanym do Jezusa i Ewangelii, szukającym ludzi.

Dlaczego – by wziąć pod rozwagę tylko jedną z jego propozycji – postulował zmianę podejścia do osób żyjących w powtórnych związkach małżeńskich? Nie wynikało to bynajmniej z ideologicznej potrzeby rozluźnienia dyscypliny kościelnej – co zarzucali mu konserwatyści i czego pragnęły liberalne media. Brało się to nie z chęci rozmywania tożsamości Kościoła, lecz właśnie z głębokiej refleksji nad jego tożsamością. Martini znał znakomicie Ewangelię i wiedział, że Bóg jest wobec skruszonych grzeszników bardziej miłosierny niż Jego Kościół, trzeba więc szukać sposobów, aby i Kościół ten wymiar swojej posługi mógł rozwinąć. Zwracał uwagę (podobnie także inni wybitni biskupi), że przecież wszyscy jesteśmy notorycznymi grzesznikami, trzeba więc na nowo zastanowić się, jakie kategorie grzeszników inni grzesznicy mogą w imieniu Kościoła odsuwać od sakramentów. Pytał też, czy dobrze robimy w tym przypadku, traktując sakramenty pojednania i Eucharystii bardziej jako instrument dyscypliny kościelnej, a mniej jako nadprzyrodzoną pomoc w drodze uzdrowienia. Krótko mówiąc, zdawał sobie sprawę z niewystarczalności dzisiejszej oficjalnej odpowiedzi Kościoła na pytanie o status osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach małżeńskich (nie wystarczy powtarzanie, że są „w pełni w Kościele”, bo przecież nie są w pełni – będąc niedopuszczanymi do Eucharystii). Szukał sposobu na rozwiązanie istnego węzła gordyjskiego: jak potwierdzić zasadę nierozerwalności małżeństwa jako sakramentu niezmiennej i nieodwołalnej miłości Boga do ludzi, a zarazem być miłosiernym wobec tych, którzy na tej trudnej drodze upadają.

Nie mieścił się włoski jezuita-biblista-kardynał w prostych dualistycznych podziałach, które uwielbiają współczesne media. Nie wciskajmy go w te podziały po jego śmierci.

Podziel się

Wiadomość