Kiedy ja dotarłem na sopockie molo, tego pana już tam szczęśliwie nie było, więc nie zirytował mnie bezpośrednio i na miejscu. Ktoś jednak wrzucił na FB wywiad z nim. Postanowiłem się zmusić i oglądnąć, by zweryfikować wieść, która do mnie dotarła. Już w pierwszym kadrze pojawił się trzymany przez niego kartonik „Zdjęcie za Ojcze Nasz”. Wojciech Cejrowski ewangelizuje po swojemu.
Uczciwie trzeba dodać, iż Cejrowski nie wymaga, by pomodlić się z nim, lecz za niego. Co więcej, nie natychmiast, ale w najbliższej przyszłości, czyli w ciągu jakichś 30 minut po odejściu, prywatnie. Cena dla wszystkich taka sama: wierzący czy niewierzący musi odmówić – jak stwierdził Cejrowski – „modlitewkę”. „Skoro ktoś chce mieć ze mną zdjęcie, czyli coś ode mnie uzyskać, to mam prawo wyznaczyć cenę za ten «towar» jakim jest w tym przypadku mój wizerunek i czas poświęcony na wystawianie się do aparatu. Jeżeli ktoś radykalnie brzydzi się wypowiedzieć tekstu Ojcze Nasz, to przecież nie musi mieć ze mną fotki, prawda? Podobnie jest w sytuacji, gdy bilet do kina wydaje nam się zbyt drogi – nie kupujemy” – cytuję za przekazami prasowymi.
Czym tutaj jest „Ojcze nasz”? Ano ceną za zdjęcie. Sam Cejrowski tak to widzi: jest towar i jego wartość. Zdjęcie z Cejrowskim kosztuje jedno Pater noster. Instrumentalizacja modlitwy jest więcej niż oczywista, a przekroczenie drugiego przykazania Dekalogu – ewidentne. Nie ulega wątpliwości, że zdjęcie z panem W. C. jest rzeczą czczą, czyli pustą, a wzywanie Bożego imienia w celu uzyskania takiego zdjęcie to wzywanie „nadaremno”. Nie jest to może wprost kupczenie świętością, gdyż na pewno za taką świętość nie można uznać zdjęcia z rzeczonym panem (choć może dla niektórych…), ale na pewno kupczenie za pomocą tego, co święte.
Czym jest modlitwa „Ojcze nasz” chyba zbytnio przypominać nie trzeba. O jej wartości i godności świadczy jej rola w procesie przygotowania do chrztu. W starożytności chrześcijańskiej tekst Modlitwy Pańskiej, podobnie jak tekst Symbolu (Credo), utrzymywany był w tajemnicy przed niewierzącymi. Był to element szerszej praktyki nazwanej później disciplina arcani, która polegała na utrzymywaniu w tajemnicy przed poganami i katechumenami największych misteriów wiary. Z faktem tym związany jest obrzęd przekazania „Ojcze nasz”, który w starożytności, ale i dzisiaj – w przywróconym katechumenacie – pozostaje jednym z elementów zamknięcia tego okresu przygotowania do chrztu i włączenia do wspólnoty wierzących. Chodziło nie tylko o formalne przekazanie tekstu tej modlitwy, pewność umiejętności jej odmawiania, ale głównie o przyjęcie ducha tej modlitwy. Obrzęd ten jest współcześnie włączony w inicjację praktykowaną na przykład w Drodze neokatechumenalnej. Modlitwa „Ojcze nasz” może być nie tylko indywidualną modlitwą poszczególnego chrześcijanina, ale jest także modlitwą Kościoła i dlatego została włączona w obrzędy Mszy św., sprawowanie sakramentów, pogrzebu czy Liturgię godzin. „Wartość” tej modlitwy jest zgoła inna niż zdjęcie z kimkolwiek, także panem W. C. Co więcej, nakazywanie jej „odmówienia” także przez osoby niewierzące zdradza kompletne niezrozumienie natury modlitwy, która nie jest ani mantrą ani modlitewnym „automatem”, którego można użyć bez wiary.
Świętokradztwo według Katechizmu Kościoła Katolickiego „polega na profanowaniu lub niegodnym traktowaniu sakramentów i innych czynności liturgicznych, jak również osób, rzeczy i miejsc poświęconych Bogu” (2120). Mówiąc inaczej – na użyciu tego co święte w sposób niezgodny z pierwotnym przeznaczeniem. Nie usprawiedliwia tego ani tzw. ewangelizacja ani prowokacja, także religijna prowokacja. W epoce, kiedy „pismo poświęcone” (tak określa się ono samo) publikuje rysunek gołębia z aureolą w trakcie czynności fizjologicznych, moje upominanie się o należyte traktowanie modlitwy „Ojcze nasz” jest chyba wołaniem na puszczy. Mam jednak wciąż nadzieję, że nie wołam na niej sam.