Kuria w Legnicy wystosowała niedawno komunikat, który został odczytany w kościołach regionu lubińsko-polkowickiego. Dotyczył on działalności Grupy Apostołów Czasów Ostatecznych. Komunikat jest zwięzły. Informuje, że „działalność tej grupy nie jest w zgodzie z nauczaniem Kościoła rzymskokatolickiego” oraz że biskup legnicki „podjął starania, aby osoba przewodząca grupie, która nazywa siebie prorokiem czasów ostatecznych była posłuszna nauczaniu Kościoła. Mimo oficjalnego napomnienia wysiłki te nie przyniosły oczekiwanego rezultatu”. Grupa działa więc dalej.
Informacje, które pojawiły się w prasie, są więcej niż niepokojące. Przywódca grupy kwestionuje hierarchię kościelną. Uzurpuje sobie prawo do udzielania niektórych sakramentów świętych, które Kościół pozostawił w kompetencji kapłanom. Dokonuje też egzorcyzmów i mianuje egzorcystów, aby walczyli z demonami. Twierdzi, że jako prorok dostał takie prawo od samego Boga. Tytułuje się namiestnikiem Kościoła katolickiego. Prorok-guru pozwala sobie na upominanie konkretnych osób do nawrócenia (w swoich wizjach ujrzał te osoby w piekle), a nawet na przepowiadanie daty śmierci proboszcza.
Kiedy czytałem informacje o tej grupie, przypomniałem sobie historię powstania tzw. Armii Maryi (Armée de Marie), której założycielka Marie-Paule Guigère uznała się za inkarnację Maryi. Kiedy zwrócono uwagę jednej z przywódczyń grupy, że należy się podporządkować biskupowi, ta odpowiedziała, że biskupi są tylko ludźmi, a Matka ma bezpośredni kontakt z Bogiem. Takie postawienie sprawy w sposób oczywisty uniemożliwia dalszy dialog. Po przedstawieniu opinii właściwej kongregacji, grupa została oficjalnie uznana za niekatolicką.
Przytoczone tutaj dwa przypadki to nie pierwsze i nie ostatnie w historii Kościoła. Polska miała już swoją Oławę, a dzisiaj ma ks. Natanka. Orędzia, wokół których zbudowane są tego typu grupy, zawsze są do siebie podobne i padają na określony grunt. Z jednej strony poddają się temu „dusze nabożne”, które mają wyższą niż inni potrzebę życia duchowego, mistycznego, jakby silniejszy zmysł nadprzyrodzoności. Z drugiej strony, są to osoby, które podzielają bardzo jasną, dychotomiczną, by nie powiedzieć manichejską wizję świata, w której podkreśla się zwłaszcza nieustanną walkę Antychrysta z Bogiem, dostrzegając działanie Złego bez mała za rogiem. Po trzecie, są to ludzie, którzy mają potrzebę określonej wiedzy (to też gnostycyzm) dotyczącej przyszłości i wieszczą szybkie nadejście czasów apokaliptycznych. Tacy ludzie stanowią klientelę zarówno wróżek, jak i pseudoproroków.
Ostatnio napisałem na FB, że wierzę w Matkę Boża, co posprzątała po Ostatniej Wieczerzy i pomyła podłogi przed Wniebowzięciem. Zawsze bliższa była mi pobożność konkretu niż uniesień, pobożność czynu ponad wizjami duchowymi. Zapewne we właściwej pobożności trzeba zachować umiar między jednym a drugim i właściwą równowagę Marty i Marii. Nie wiem, o co bym się pytał dziecka o poranku, gdybym był ojcem: o to, czy zjadło śniadanie, czy o poranny pacierz. Przepraszam, jeśli kogoś tym gorszę, ale brzmi mi nieustannie w uszach Jezusowe „Wy dajcie im jeść”, przypominające o dwojakim obowiązku uczniów wobec tych, do których są posłani: nauczania i karmienia. Nadmierna dbałość o jeden z tych obowiązków z jednoczesnym uszczerbkiem dla drugiego zawsze będzie herezją. Z tymże tylko, że jakoś wciąż jeszcze nie słyszałem o grupie czy sekcie nadmiernie charytatywnej. Najczęściej zaczyna się od nadmiernej pobożności.