Byłem na niejednej Mszy prymicyjnej. Brzmią mi jeszcze słowa z wierszyków i życzeń: „…na Twoje słowo, kapłanie”, „…przez Twoje ręce, kapłanie”, „Pan Cię powołał do szczególnego zadania, kapłanie…”. W seminarium powtarzali nieustannie, że alter Christus i in persona Christi. To wszystko prawda, ale taka prawda, którą można sobie krzywdę zrobić.
Niezwykłość sakramentalna pociąga za sobą niezwykłość społeczną. To naturalne. W każdej religii kapłan wyrasta poza i ponad wspólnotę. Jest przecież wybrany, naznaczony, inny, obdarzony szczególnymi właściwościami. Taka pokusa jest także w katolicyzmie. Stąd tak wielkie zgorszenie, gdy okazuje się, że ten „niezwykły” nagle objawia się w „zwykłości” ludzkiej słabości.
Ale nie o słabościach chciałbym w Wielki Czwartek. Raczej o sile. O tym, co w kapłaństwie niezwykłe. A niezwykła jest w nim gwarancja, że to, co robi kapłan, jest istotowo inne od tego, co robi cała reszta. I tyle. Żadnej w nim zasługi. Jedynie obowiązek. Obowiązek skutecznego opowiadania i wspominania tego, co się zdarzyło „u początków”: w dzień przed męką, w dzień męki i dnia trzeciego.
To nie człowiek sprawia, że dary chleba i wina stają się Ciałem i Krwią Pana. To Chrystus, którego słowa – jak podkreśla św. Jan Chryzostom – wypowiedziane jeden jedyny raz urzeczywistniają wszystkie nasze Eucharystie. Kapłan jest po to, by wypełnić rolę sakramentalną, wypowiadając słowa, ale moc jest z sakramentu, a nie z niego. Przemiana w sensie ścisłym nie dokonuje się przez działanie księdza. Jego zadaniem jest przewodniczyć „zbiorowemu wspominaniu” świętych wydarzeń, gdyż tylko on ze swoją sakramentalną łaską gwarantuje, że to wspominanie będzie skuteczne, uobecniające i aktualne. Bez niego, bez kapłana, nie da się wspomnieć tych wydarzeń skutecznie.
Chrześcijaństwo jest w swej istocie pamięcią czy – jak mówi współczesny język liturgiczny – pamiątką. Pamiątka kojarzy mi się jednak zbyt martwo i statycznie. Chrześcijaństwo jest pamiątką żywą, jest nieustannym wspominaniem tego, co się wydarzyło „w owym czasie”. Pięknie to wyraża łacińskie słowo memores (memores igitur, unde et memores), którym rozpoczyna się anamneza po przywołaniu przez kapłana słów ustanowienia. Memores można tłumaczyć jako pamiętający o czymś, mający coś w pamięci, zważający na coś, pomni na coś. Chrześcijanie są właśnie tymi, którzy są pomni na Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie. Msza św. jest szczytowym momentem tego pamiętania. Jak każdy kapłan jestem tam potrzebny, by pamięć stała się rzeczywistością, by Słowo stało się Ciałem. Nie dzięki mnie. Przeze mnie. Jestem konieczny. Ale to nie powód, by się chlubić, wywyższać, wynosić, domagać się przywilejów. To powód, by być. To racja mojego istnienia.