„Oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało” (J 5,11) – te słowa skierowane do uzdrowionego paralityka zawsze wywoływały we mnie niepokój. Jakby nie było, Jezus sugeruje jakiś związek istniejący między stanem grzechu a chorobą, czyli nieszczęściem. Brzmi jak przestroga: Będziesz grzeszył, to znów Ci się pogorszy.
Na szczęście, są jeszcze inne wypowiedzi Jezusa mówiące o związku między grzechem a nieszczęściem. Gdy uczniowie przyprowadzili do Niego niewidomego od urodzenia, zapytali wprost: „Kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy? On czy jego rodzice?”. Jezus wówczas odpowiada: „Ani on nie zgrzeszył ani jego rodzice, ale stało się tak, aby objawiły się na nim sprawy Boże” (J 9,2-3).
No i jeszcze jedna wypowiedź Jezusa, sytuująca się gdzieś pośrodku. „Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 13,2-5).
No więc jak to w końcu jest? Bezpośredni związek między grzechem a cierpieniem wydaje się bardzo logiczny. Cierpienie to słuszna kara za grzechy. Ale tej teorii przeczy choćby historia sprawiedliwego Hioba, o którym Jan Paweł II pisał tak: „Znana jest historia tego sprawiedliwego człowieka, który bez żadnej ze swojej strony winy zostaje doświadczony wielorakim cierpieniem. Traci majątek, synów i córki, wreszcie zaś sam zostaje dotknięty ciężką chorobą. W tej straszliwej sytuacji pojawiają się w jego domu trzej starzy znajomi, którzy – każdy w innych słowach – starają się przekonać go, że skoro dotyka go tak wielorakie i tak straszliwe cierpienie, zatem musiał dopuścić się wielkiej winy. Cierpienie bowiem – mówią – przychodzi na człowieka zawsze jako kara za przestępstwo; zostaje ono zesłane przez bezwzględnie sprawiedliwego Boga i znajduje swoje uzasadnienie w porządku sprawiedliwości” (List Salvifici doloris, n. 19).
Próbę znalezienia odpowiedzi podpowiedziała mi znajoma z FB (Ewelina Gajos), która podrzuciła kiedyś myśl św. Hildegardy z Bingen: „Kiedy człowiek grzeszy, cierpi kosmos”. A chodziło o trzęsienie ziemi i tsunami w Japonii. Nie do końca się wówczas zgadzałem z interpretacją tych wydarzeń za pomocą tej maksymy. Przecież trzęsienia ziemi i tsunami istniały daleko wcześniej niż na ziemi pojawił się człowiek, a przez niego grzech wszedł na świat.
Z czasem myśl Hildegardy zaczęła do mnie docierać. Kosmos to oczywiście wszechświat, ale pierwotnie słowo „kosmos” znaczy w grece tyle co ‘ład, porządek, szyk’. Jego przeciwieństwem jest „chaos”, czyli ‘nieporządek, nieład’, kolokwialnie – ‘bałagan’. O ile więc nie można łączyć konkretnego grzechu z konkretnym złem jako karą (to jest za tamto), o tyle można i trzeba powiedzieć, iż skutkiem, konsekwencją grzechu jest stan, w którym cierpi kosmos, tzn. cierpi ład, porządek, stając się chaosem – nieładem, nieporządkiem. Konsekwencją grzechu jest przemiana kosmosu w chaos, porządku w nieporządek, zarówno w nas samych, jak i w naszych relacjach do Boga, do ludzi, w naszych relacjach społecznych, wspólnotowych, eklezjalnych, a także w naszych relacjach do natury. Grzech rani dookoła. Grzech „bałagani” dookoła i chyba nie trzeba na to przytaczać zbyt wielu przykładów. Wystarczy zobaczyć, jakie spustoszenie czynią zdrada czy kłamstwo, dotykając całe rodziny.
Proces nawrócenia jest więc mozolnym przywracaniem kosmosu, mozolnym przywracaniem ładu i porządku we wszystkich tych sferach, gdzie grzech doprowadził do powstania chaosu. Przecież stwórcze działanie u początków polegało na wprowadzaniu kosmosu w chaos, porządku w bezwład. Nawrócenie trzeba widzieć w tym porządku stwórczym i jednocześnie w porządku zbawczym.
O ile jednak chaos potrafimy (z diabelską pomocą) poczynić sami, o tyle przywracanie kosmosu jest czynnością Boga. Przecież porządkowanie świata: czy to pierwotne – stwórcy, czy to odkupieńcze dokonuje się wyłącznie Bożym działaniem. Dlatego potrzebny był krzyż, na którym Jezus wyciągnął ręce pomiędzy niebem a ziemią, porządkując tym samym sprawy między człowiekiem a Bogiem. Dlatego potrzebny jest sakrament pokuty, w którym dokonuje się przywracanie porządku. Dlatego – być może – będzie potrzebny ogień miłości miłosiernej w czyśćcu, by ostatecznie uporządkować nasze życie zanim wkroczymy w nowy kosmos – nową ziemię i nowe niebo.
Myślę, że tak właśnie trzeba czytać to ewangeliczne wydarzenie. Jezus przywraca porządek w życiu chromego i jednocześnie przestrzega przed powrotem do stanu chaosu.