„Kapuściński non-fiction” jest z jednej strony wnikliwym portretem tytułowego bohatera, a z drugiej – dramatyczną historią zmagania się ucznia z prawdą o mistrzu. Tym samym powstaje opowieść równoległa – o Domosławskim.
Opublikowana w 2010 roku biografia Ryszarda Kapuścińskiego rozpaliła spory. Na głośną książkę Artura Domosławskiego warto jednak spojrzeć nieco z dystansu, skupiając się na samym tekście, a burzliwe dyskusje umyślnie pozostawiając na boku.
Książka ta jest niezwykle szczegółowa, wręcz drobiazgowa. Z tysięcy pozbieranych elementów autor buduje spójną, prawie sześćsetstronicową konstrukcję, opatrując ją znamiennym tytułem: „Kapuściński non-fiction”. Tak jak mistrz Kapuściński swoje najlepsze teksty opierał na doskonałej obserwacji szczegółu i na tej bazie stwarzał przenikliwe syntezy, tak teraz uczeń Domosławski podąża jego śladami i Kapuścińskiego opowiada Kapuścińskim. Jest to jednak biografia niestandardowa, ponieważ ma dwóch bohaterów. Artur Domosławski w opowieść o Ryszardzie Kapuścińskim wpisuje swoją osobę i swoją przygodę z mistrzem. Tym samym samego siebie czyni współbohaterem tej biografii.
Domosławski przytacza w biografii ten cytat dwukrotnie: „Mimo światowej sławy, która powinna mu dać pewność siebie, był czymś przygnieciony, widziałem to w spojrzeniu, kroku; ten uśmiech, ta miękkość”. Bał się
Wyobrażam to sobie tak. Domosławski podejmuje się napisania biografii Kapuścińskiego. Przystępuje do gigantycznej pracy: tysiące stron do przeczytania, setki rozmów, dziesiątki podróży po Polsce, Europie, obu Amerykach i Afryce. W toku zbierania materiałów stopniowo zaczyna odkrywać, że poznaje zupełnie nieznaną twarz najsłynniejszego polskiego reportażysty. „Musiałem – pisze – nauczyć się Ryśka na nowo, bo z moich poszukiwań zaczął wyłaniać się człowiek trochę inny, czasem nawet bardzo różny od tego, którego znałem, z którym przez blisko dekadę spotykałem się i rozmawiałem, od którego uczyłem się, którego podpatrywałem i o którym miałem własne wyobrażenie. Różne ustalenia były dla mnie zaskoczeniem. Niektóre nawet sporym”.
Pojawia się pytanie: czy o tym wszystkim powinien napisać? Na to pytanie autor sam sobie odpowiada na kartkach książki: „A mam inne wyjście?”. Ludzie, którzy wiedzą, że był uczniem Kapuścińskiego i że wiele mu zawdzięcza, pytają, nieraz złośliwie, czy pisze tradycyjną biografię czy pomnik ku czci, święty obrazek, czy może hagiografię. „Bez obaw – odpowiada Domosławski. – Wiele mu zawdzięczam, ale nie biorę udziału w procesie beatyfikacji”. Jednak sytuacja nie jest dla niego wygodna i tłumaczy się z niej czytelnikom: „Czy podziw i przyjaźń muszą zabijać dociekliwość? Chyba nie pomagają. Nie chcę udawać – mam z tym problem i będę się z nim zmagał przez cały czas pisania”. I tak wygląda główny korpus tej biografii – jest z jednej strony wnikliwym portretem Kapuścińskiego, a z drugiej dramatyczną historią zmagania się ucznia z prawdą o mistrzu. Tym samym powstaje opowieść równoległa – o Domosławskim.
Czytając o barwnym życiorysie najsławniejszego polskiego reportera, o jego podróżach, znajomościach, ewolucji poglądów, artykułach i książkach obserwujemy jednocześnie ewolucję myśli autora biografii. Formułuje on w swojej książce zaskakującą hipotezę: „Tak, pytanie, czy Kapuściński ubarwiał własną biografię, jest zasadne. W toku lektur, rozmów, zestawień faktów, dat i całej biograficznej buchalterii trafiam na ślady, które nie pozwalają uciec od wątpliwości. Czy opowiadając o swoim życiu pisał jeszcze jedną książkę? Czy Ryszard Kapuściński – bohater książek Ryszarda Kapuścińskiego – to postać rzeczywista? W jakim stopniu także literacka?”.
Domosławski zmaga się z tym pytaniem przez kolejnych kilkaset stron i trzeba przyznać, że robi to wnikliwie. Przytacza zawsze kilka niezależnych opinii, sprawdza źródła, konfrontuje relacje. Stara się wejść w skórę swojego bohatera, byle tylko go zrozumieć. Nie waha się na przykład rozmawiać z psychologiem, gdy nie pojmuje dlaczego Kapuściński stworzył mit swojego ojca jako AK-owca, który uciekł z transportu do Katynia. W tym przypadku – jak i w wielu innych – Domosławski stara się znaleźć jakieś wytłumaczenie. Czy zawsze przekonywujące, to inna sprawa.
Poszukiwania doprowadzają biografa do konkluzji: „Lepiej teraz rozumiem przeczucie, jakie towarzyszy mi od początku pisania tej opowieści: Ryszard Kapuściński – bohater książek Ryszarda Kapuścińskiego to także postać literatury pięknej”. I wysnuwa z tej konkluzji nieoczekiwany wniosek: „Kapuściński literacki jest nieocenionym sojusznikiem w zrozumieniu Kapuścińskiego realnego. Ukazuje jasno, tak jasno, że jaśniej nie można, na przykład to, co Kapuściński realny chciałby zapomnieć, wymazać, ukryć, spalić. Jaki chciał być, choćby od czasu do czasu. W jaki sposób chciałby być postrzegany, zapamiętany”.
W ten sposób Domosławski znajduje klucz do zrozumienia mitu swojego mistrza. I tak jak Kapuściński nazywany był deszyfrantem zaszyfrowanego mrocznego stulecia – to określenie Salmana Rushdiego – tak Domosławski staje się deszyfrantem Ryszarda Kapuścińskiego.
Dowiadujemy się zatem, że Kapuściński był człowiekiem zachłannym na wszystko: na miłość, na sukcesy, na uznanie, sławę, nagrody. Był słabym mówcą, jako wykładowca wypadał przeciętnie. Niezwykle czuły na swoim punkcie, bardzo łatwo można go było zranić. Mówiło się, że ma „cienką skórę”. Nadwrażliwy, skłonny do przesady, brakowało mu dystansu do siebie. Brał wszystko śmiertelnie poważnie. Lubił plotkować, nie lubił się spierać. Miał wysokie mniemanie o sobie. Mimo pozycji mistrza potrzebował nieustannie potwierdzać swoją wartość. Skomplikowany charakter, pełen tajemnic. Nie był odważny. Potrafił zgubić się w mieście. Zmieniał poglądy polityczne pod presją rzeczywistości. Był kobieciarzem. Współpracował z wywiadem PRL.
Domosławski widzi swojego mistrza – jak mu się wydaje – takiego, jakim faktycznie był. Dla wielu tych cech czy zachowań znajduje mniej lub bardziej logiczne wytłumaczenie. Jeśli zachłanny – to przez doświadczenie wojny w dzieciństwie. Jeśli pisał wiersze i reportaże gloryfikujące stalinizm – to dlatego, że rzeczywiście szczerze i głęboko uwierzył w komunizm (true believer). Jeśli koloryzował fakty w swoich reportażach – to tylko po to, by jeszcze lepiej zobrazować i przekazać istotę opisywanego problemu.
Jednak są i takie ciemne obszary biografii Kapuścińskiego, dla których Domosławski nie znajduje żadnego usprawiedliwienia. Okazało się, że reporter nie tylko koloryzował swoje opowieści, ale niekiedy zmieniał fakty, a nawet wymyślał rzeczywistość. To podważa wiarygodność reporterskiej relacji. Czy wobec tego jego książki nie powinny zamiast na półce z literaturą faktu stać w dziale fiction?
Inna kontrowersja dotyczy współpracy Kapuścińskiego z wywiadem PRL. Choć Domosławski widzi fakt, że dla człowieka wierzącego w komunizm taka współpraca mogła być czymś naturalnym, choć opisując zawartość jego teczki dowodzi, że był mistrzem uników i właściwie nikomu nie zaszkodził, to jednak ma do mistrza żal. Po pierwsze za to, że nigdy do tej współpracy się nie przyznał, a po drugie, że popełnił tym samym grzech przeciwko własnej profesji – dziennikarstwu.
Mamy też w tej biografii inny portret Kapuścińskiego. Przede wszystkim – doskonały reporter. Wrażliwy obserwator, mistrz metafory, przenikliwy syntetyk. Tytan pracy. Przez całe życie bardzo ciężko pracował, a ponieważ pisał starannie, wolno i z mozołem, było to dla niego mordęgą. Kultywował zasadę – na jedną napisaną stronę, przeczytaj sto. Życzliwy i pomocny w redakcji. Gdy pewien kolega trafił do szpitala, a Kapuściński miał już w Polsce status gwiazdy i wszyscy znali jego nazwisko, nie wahał się zadzwonić na oddział i poprosić lekarza, by chorym zajął się wyjątkowo dobrze. Ów chory nic nie wiedział o tej pomocy.
Był uważnym słuchaczem, chętnie pomagał młodszym kolegom z redakcji. Ideowo przez większość życia stawał po stronie słabych, biednych, wykluczonych. Niedługo przed śmiercią pytany, dlaczego poświęcił się pisaniu o ludziach biednych, odpowiada: „człowiek może być ubogi nie dlatego, że jest głodny, albo że nie posiada dóbr, lecz dlatego, że go lekceważą, pogardzają nim. Ubóstwo to stan niemożności wypowiedzenia się. Dlatego mówi w ich imieniu”.
Lektura książki Domosławskiego uświadamia nam, że dzieło życia Ryszarda Kapuścińskiego opiera się na dwóch filarach. Pierwszy to książki, jego pasja. Pisanie było zasadą jego życia, musiał pisać. Jeśli nie pisał, czuł się podle, marnował czas. Głęboko wierzył, że ma ludziom coś bardzo ważnego do przekazania, a książki są najlepszym kanałem tego przekazu. Jednak samo napisanie dobrych książek to za mało. Chodzi przecież o to, żeby były czytane. Dlatego równolegle z pisaniem stopniowo postępuje inne, odrębne dzieło: tworzenie wizerunku reportera Ryszarda Kapuścińskiego. To wizerunek nieustraszonego korespondenta wojennego, uczestnika niezliczonych puczów i rewolucji, znającego osobiście wielkie postacie ówczesnego świata np.: Che Guevarę i Lumumbę. To właśnie drugi filar dzieła Kapuścińskiego.
Legenda Kapuścińskiego poszła w świat, a wraz z nią jego książki. Niestety ta piękna i kolorowa legenda ma sporo szarości, a nawet czarnych plam. Jej pokolorowanie przyniosło niewątpliwie zamierzone efekty, jednak tym samym jej bohater zastawił na samego siebie niebezpieczną pułapkę: A co, jeśli się wyda? Co się stanie, gdy ludzie zaczną odkrywać, że zmieniał lub tworzył rzeczywistość swoich reportaży? Co się stanie, gdy ludzie dowiedzą się o jego współpracy z wywiadem PRL? Co się stanie, gdy wyjdzie na jaw, że nigdy nie spotkał Che Guevary?
Nieustraszony reporter wpadł w sidła własnej legendy i zawładnął nim strach. Domosławski przytacza w biografii ten cytat dwukrotnie: „Mimo światowej sławy, która powinna mu dać pewność siebie, był czymś przygnieciony, widziałem to w spojrzeniu, kroku; ten uśmiech, ta miękkość”. Bał się. Bał się, że jego dzieło może runąć, że ludzie przestaną czytać jego książki. Ten strach trzymał go aż do śmierci.
Wyobrażam sobie, że ze strachem zmierzyć się musiał także Artur Domosławski. W taki sposób pisać o swoim przyjacielu i mistrzu? Tak wprost, tak do bólu szczerze? Prawdopodobnie niejeden raz podczas długich lotów gdzieś na trasie do Dar es Salam czy do Mexico City, podczas długich godzin ślęczenia nad tekstami, relacjami i rozmowami zmagał się z lękiem o to, co się stanie po publikacji biografii. Musiał przecież przewidywać, że rozpęta się burza, wielka burza. Jak to wpłynie na jego życie i karierę?
Prawdopodobnie właśnie z takich refleksji Domosławskiego, z tego zmagania się z myślą o jutrze zrodził się pomysł, by samego siebie uczynić drugim bohaterem tej pasjonującej opowieści. W ten sposób autor stwarza sobie szansę na wytłumaczenie się przed czytelnikami. Również w ten sposób Domosławski – reporter i publicysta – zainicjował dyskusję o dziennikarstwie i polskim reportażu.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” 2011 nr 1 pod tytułem „Jedna biografia i dwóch bohaterów”