Oglądnąłem zdjęcia tegorocznej edycji World Press Photo. Dobrze, że na portalu przed pokazem umieszczono ostrzeżenie: „Uwaga, drastyczne!”. W większości – bez względu na kategorię – tematyka zdjęć koncentruje się na jednej stronie życia: choroba, cierpienie, ból, krzywda, kalectwo, śmierć. Nie ma już innych wydarzeń, jak tylko wojny, samosądy, powodzie, trzęsienia ziemi. Płonący samobójca, kobieta z odciętym nosem, zwłoki niedbale wrzucane do jakiegoś kontenera, zamieszki antyrządowe, plama oleju w Chinach, tragedia na Love Parade w Duisburgu, strzelanina w Brazylii, masowa kremacja po trzęsieniu ziemi w Tybecie – oto „najlepsze” obrazy z ziemi 2010. Dodajmy do tego jeszcze pogrzeby i wybuch wulkanu.
Życie współczesne to czterech Somalijczyków uciekających przez pustynię i ciała ofiar porachunków gangów narkotykowych w Meksyku. Życie codzienne to znów Somalia – tym razem mężczyzna pośród ruin Mogadiszu, niosący na swoich ramionach rekina. W kategorii „Sport” wcale nie lepiej, bo zwycięża zdjęcie kopniętego w twarz piłkarza, a zaraz po nim matador, którego byk przebija na wylot. Nawet w „Sztukę i rozrywkę” wdziera się brutalność, wystarczy spojrzeć na fotografię zapasów kobiet z Boliwii. Dobrze, że choć w kategorii „Natura” zdjęcie Żaglice atakujące sardynki zostało zrównoważone Łabędziami o świcie.
Próżno szukać ludzi szczęśliwych i uśmiechniętych. Nawet zamiast narodzin mamy zdjęcia dotyczące nielegalnej aborcji gdzieś w Afryce. Życie na Ziemi składa się wyłącznie z wydarzeń smutnych, tragicznych, bolesnych. A najpowszechniejszym wydarzeniem jest śmierć, a przynajmniej niemal jedynym godnym uwiecznienia. Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł, by co roku wysyłać w kosmos paczki ze zdjęciami laureatów World Press Photo jako wizytówki naszej planety.
Nie, nie wiem, jakie są kryteria, którymi kieruje się jury konkursu. Czy chodzi o wartości formalne, czy treść zdjęć? Pewno o jedno i o drugie, o – jeśli można tak powiedzieć – fotogeniczność wydarzenia. I tutaj właśnie rodzi się mój największy niepokój. Czy rzeczywiście fotogeniczne jest jedynie to, co ciemne w ludzkiej duszy? Patrząc na zdjęcia, dochodzę do wniosku, że z całego życia oko aparatu najbardziej lubi śmierć. A może odwrotnie? Może z całego naszego życia to właśnie śmierć najbardziej polubiła oko aparatu i – zapewne – kamery filmowej. Dobro – jak się okazuje – jest nie tylko nieatrakcyjne, ale w dodatku – niefotogeniczne. W świecie kultury wizualnej, wszechobecnego obrazu i możliwości zobaczenia wszystkiego, co jest i co nie jest do zobaczenia, to raczej niepokojąca konstatacja.
Werdykt jury tak prestiżowego konkursu w sposób oczywisty wyznacza kierunki i trendy w fotografii prasowej. Podpowiedź na przyszłość jest jasna. Ci, co chcą wygrywać, muszą wiedzieć, w jakim miejscu i czasie pojawić się z aparatem w dłoni. To w końcu chyba nie jest takie trudne. Trzeba tylko dobrze posiąść sztukę śledzenia zła. Trzeba podążać po śladach śmierci. Podglądać chorobę. Nasłuchiwać niespokojnych trzewi ziemi. Rozglądać się za ludźmi z błyskiem nienawiści w oku. Przecież dżuma wciąż wypuszcza szczury na śpiące miasto. A za szczurami podążają fotografowie. Bo „gdzie jest padlina, tam zbiorą się i sępy” (Mt 24,28).