Po wyroku sądu apelacyjnego w sprawie Alicja Tysiąc kontra „Gość Niedzielny” powtarzam to, co do tej pory mówiłem: bronię „Gościa”, choć się z nim nie zgadzam.
Moim zdaniem, sąd apelacyjny popełnił w tej sprawie dwa bardzo istotne błędy, i to dotyczące spraw elementarnych:
1. W publikacjach „Gościa Niedzielnego” nie było porównania pani Alicji Tysiąc do zbrodniarzy hitlerowskich. Porównanie to (moim zdaniem, zbyt ostre, ale dopuszczalne w gorącej debacie publicznej) odnosiło się do sędziów Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Tak też relacjonowała je na bieżąco prasa, łącznie z nieżyczliwą „Gościowi” „Gazetą Wyborczą” (zob. tutaj). Dziwne, że sąd w obu instancjach nie potrafił tego zrozumieć.
2. Nie leży w kompetencji sądu cywilnego weryfikowanie, czy katolicka redakcja posługuje się językiem miłości. Sądy są organem powołanym do pilnowania przestrzegania prawa państwowego, a nie zasad Ewangelii. Jeśli sąd powołuje się na takie argumenty, to doszło do naruszenia konstytucyjnej zasady autonomii państwa i Kościoła.
Sama pani Tysiąc wydaje się osobą mocno zagubioną w tym sporze. Niestety, wyraźnie stała się narzędziem w ręku środowisk jednoznacznie zmierzających do legalizacji aborcji w Polsce, dla których (co wprost deklarują) celem ataku jest nie tylko „Gość Niedzielny”, ale Kościół jako taki. Zagubionej kobiecie należy się od katolików współczucie i pomoc, jej ideowemu zapleczu – stanowczy sprzeciw.
Zupełnie nie rozumiem tezy sądu, że katolickie media mogą pisać, iż aborcja jest zabiciem dziecka poczętego, ale jedynie na poziomie zasad, „w ujęciu generalnym”, in abstracto. „W ujęciu konkretnym” można by zatem mówić tylko, że ktoś chciał dokonać aborcji, a nielegalne byłoby już stwierdzenie, że, niestety, chciał zabić maleńkie bezbronne dziecko? Nie chciałbym, żeby sąd nas do tego zmuszał.
Dlatego protestuję przeciwko temu wyrokowi. Dlatego bronię w tej sprawie „Gościa Niedzielnego”, choć z tonem komentarzy niektórych redaktorów tego pisma (zwłaszcza Franciszka Kucharczaka) się nie zgadzam. W drwiąco-oskarżycielskich komentarzach Kucharczaka brakowało bowiem – kluczowego z punktu widzenia wiary chrześcijańskiej – rozróżnienia między grzechem a grzesznikiem. Te komentarze nie naruszały jednak granic wolności słowa. A sprawdzanie, czy naruszały granice moralności chrześcijańskiej, czy były wystarczające pełne miłości albo czy są najskuteczniejszą metodą przekonywania nieprzekonanych, że w aborcji naprawdę chodzi o życie człowieka – z pewnością nie należy do kompetencji sądu.
Sytuacja jest zatem paradoksalna i niekomfortowa. Bronię tu bowiem wolności słowa dla ludzi głoszących zasady, z którymi się utożsamiam, ale w sposób i w formie, z którymi się nie zgadzam. Cóż, życie nie może być komfortowe…