Pochmurny poranek, taki z chłodnym dystansem i deszczem, który się waha. Już odwiozłam dzieci do szkoły.
Spotkana w sklepie znajoma rzuca: „Może kawa nas podniesie?”. Ledwie weszłyśmy do domu, zaraz dzwonek, wbiega roześmiany pan i już w drzwiach woła: – A to tu mieszka ten stary czarny Fibiger! Byłem u państwa jakieś… sześć lat temu – dodaje.
Już siada przy pianinie. – Pamiętam każde pianino, nawet po latach – mówi. A potem nie widzi nic, nie mówi nic, tylko uderza w klawisze i słucha. Jeden dźwięk, powtarza go kilka razy i jeszcze kilka. Wciąż nie jest, jak być powinno. Stroiciel coś poprawia i porusza w środku pianina, znowu uderza w klawisz – efekt nadal go nie satysfakcjonuje. Wreszcie uśmiech, udało się wydobyć zadawalający dźwięk.
Potem uderza w kolejny klawisz i słucha, znowu uderza… Niektóre różnice słyszę, innych – wcale. A stroiciel cierpliwie uderza w kolejne klawisze – w każdy wiele razy
– Jaką trzeba mieć do tego cierpliwość – mówi wychodząc mąż i pyta, czy wiem, ile czasu zajmie to strojenie. Oczywiście nie ośmielam się pytać, za to proponuję kawę. Stroiciel budzi się znad klawiszy, uśmiecha i…
Cały tekst w miesięczniku WIĘŹ nr 11-12/2010 (dostępny także w wersji elektronicznej jako e-book)