Uproszczone odbieranie prac ukraińskich autorów często nie pozwala dostrzec osób faktycznie rozumiejących polską wrażliwość.
Wbrew pozorom, nie jest trudno wyobrazić sobie wspólny polsko-ukraiński podręcznik do historii, zawierający wszystkie ważne dla obu narodów fakty — także te wstydliwe, o których wielu z nas wolałoby nie wiedzieć. Tego typu podręcznik musiałby jednak jednocześnie uczciwie przedstawiać główne — polskie i ukraińskie — interpretacje tych wydarzeń. Problem w tym, że nierzadko byłyby one odmienne, czasem wręcz diametralnie. Co więcej, jak uczy doświadczenie ostatnich lat, bardzo szybko radykalne środowiska po obu stronach granicy oprotestowałyby powstanie takiego podręcznika, uznając go za zagrożenie tak czy inaczej rozumianego „zdrowia historycznego” narodu [1].
Przyszłoby im to tym łatwiej, że w historii stosunków polsko-ukraińskich nie brakuje wydarzeń dramatycznych, w ocenie których Polacy i Ukraińcy dalecy są od zgody. W XX wieku najwięcej ich przypada na okres lat 1918-1947. Są to m.in. wojna polsko-ukraińska 1918-1919 r. i polityka II Rzeczypospolitej wobec mniejszości narodowych, II wojna światowa i przeprowadzona w jej trakcie przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) tzw. antypolska akcja (używam tego zwrotu za ukraińskimi dokumentami) oraz powojenne przymusowe wysiedlenia ludności, szczególnie operacja „Wisła”.
Przykładowo, w polskiej świadomości historycznej II Rzeczpospolita kojarzy się przede wszystkim ze zwycięską wojną z bolszewikami, z odzyskaną po 123 latach niepodległością, zdeptaną we wrześniu 1939 r. przez Niemcy i ZSRR, reformą Grabskiego i budową Gdyni. Natomiast w oczach wielu Ukraińców międzywojenna Polska jest widziana głównie jako kraj, który siłą przyłączył część ziem ukraińskich do swojego terytorium i próbował doprowadzić do wynarodowienia mniejszości ukraińskiej. Takie oceny są formułowane tak na wschodzie, jak i zachodzie Ukrainy, nacjonalistyczne i komunistyczne przekonania znakomicie bowiem tu się uzupełniają. Nawet stosowany przed wojną podział Polski na lepiej rozwiniętą część „A” i mniej zaawansowaną w rozwoju część „B” — mający charakter jedynie opisowy — nierzadko jest przywoływany jako dowód planowego wyzysku ziem zamieszkiwanych przez ludność ukraińską.
Czystka etniczna czy wojna
Te różnice to jednak nic w porównaniu z tymi, jakie możemy zauważyć w ocenach okresu II wojny światowej. Najwięcej emocji wywołuje antypolska akcja OUN i UPA przeprowadzona w latach 1943-1944/1945 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. W tym wypadku mamy wręcz do czynienia z głębokim polsko-ukraińskim konfliktem pamięci, niezwykle utrudniającym proces pojednania (a więc także powstanie wspólnego podręcznika historii).
Wiadomo dziś — nie tylko z relacji polskich świadków, ale też z odnalezionych przez historyków w ostatnich latach rozkazów, sprawozdań i meldunków OUN i UPA — że antypolska czystka etniczna została przeprowadzona w sposób planowy na masową skalę. Akcja UPA rozpoczęła się na początku 1943 r. na Wołyniu, w następnym roku ogarniając Galicję Wschodnią. W okrutnie przeprowadzanych napadach zginęło od 80 do 100 tysięcy Polaków, a setki wsi zostało dosłownie zmiecionych z powierzchni ziemi.
Polscy historycy zgodnie oceniają antypolskie akcje UPA jako zbrodnicze i niczym nie usprawiedliwione, wręcz ludobójcze. Choć spierają się o skalę i charakter polskich akcji odwetowych, to jednocześnie przeciwstawiają się stawianiu znaku równości pomiędzy nimi a działaniami UPA. W świetle badań widać bowiem, iż Polacy starali się ograniczać odwet do minimum, choćby z powodu negatywnych reakcji opinii światowej. Inaczej postąpili Ukraińcy, który dążyli do pozbycia się Polaków z wszystkich ziem uznawanych za ukraińskie, przy czym na Wołyniu dowództwo UPA podjęło decyzję o fizycznej likwidacji polskiej ludności, zaś w Galicji o jej wypędzeniu pod groźbą śmierci [2].
W tej sytuacji nic dziwnego, że większość polskich prac dotykających historii UPA skupia uwagę właśnie na stosunkach polsko-ukraińskich w czasie II wojny światowej i tuż po jej zakończeniu. Ich lektura skłania do nieodpartego wniosku, że dla ukraińskich nacjonalistów mordowanie Polaków to niemal jedyny obszar aktywności. W ten sposób polskiej opinii publicznej umyka fakt, iż ukraińska partyzantka prowadziła też działania przeciwko Niemcom i Sowietom. Antykomunistyczne podziemie na Ukrainie zachodniej przetrwało jako zorganizowana struktura do 1954 r., a ostatnia pojedyncza zbrojna grupa została tam zniszczona przez KGB dopiero w 1960 r. I to pomimo niezwykle brutalnych sowieckich represji, które ogarnęły około 450-500 tys. zachodnich Ukraińców (czyli niemal każdą rodzinę w tym regionie). Wśród ofiar komunistów ponad 150 tys. stanowili zabici i zamordowani.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że na Ukrainie w czasach ZSRS za przejaw nacjonalizmu podlegający karze uważano posiadanie niebiesko-żółtej narodowej flagi, czy godła — tryzuba. Społeczność zachodnioukraińska po uzyskaniu w 1991 r. niepodległości była nie mniej niż Polacy stęskniona wszelkich symboli potwierdzających jej państwowe aspiracje. Na tej fali zaczęto czcić również członków podziemia OUN i UPA. W wielu wioskach usypano kurhany na cześć miejscowych partyzantów (każdy jadący z Przemyśla do Lwowa dostrzeże ich przynajmniej kilka), w ten sposób honorując tych, którzy zginęli w walce z komunistycznym uciskiem. Głównym punktem dyskusji toczonych na Ukrainie na temat UPA — od lat dziewięćdziesiątych do dzisiaj — jest jej historia powojenna i w gruncie rzeczy jest to zarazem spór o ocenę całego okresu komunistycznego. Właśnie dlatego ukraińskie prace opublikowane w ostatnich latach na temat OUN i UPA, koncentrują się na walce podziemia z Niemcami i Sowietami. Jeśli problem relacji polsko-ukraińskich jest wspominany, to raczej marginalnie, przy czym uwaga autorów skupia się bardziej na działalności polskiego podziemia niż na antypolskich akcjach UPA.
Dopiero w 2003 r., w 60. rocznicę zbrodni wołyńskiej i w dużej mierze pod polskim wpływem, doszło na Ukrainie do poważniejszej dyskusji o antypolskich czystkach. Zaowocowała ona licznymi książkami i artykułami naukowymi, temat ten podjęło wiele wydawanych na Ukrainie gazet. Z ukraińskich publikacji, bynajmniej nie pisanych przez nacjonalistów, wyłania się jednak obraz dość odległy od tego, który jest dziełem polskich badaczy. I tak, większość ukraińskich autorów uważa, że antypolskie akcje UPA miały na celu przymusowe wysiedlenie Polaków i z reguły poprzedzały je ostrzeżenia przed atakami. W dodatku, według nich, jeszcze przed czystką na Wołyniu, doszło do szeregu antyukraińskich akcji polskiego podziemia na Lubelszczyźnie, które stały się bezpośrednią przyczyną operacji depolonizacji (zaznaczmy od razu, iż w polskiej ocenie działania przeciwko Ukraińcom na Lubelszczyźnie miały faktycznie miejsce, lecz już po rozpoczęciu rzezi UPA na Wołyniu). Ukraińscy historycy kwestionują też polskie wyliczenia liczby ofiar. Wśród nich rozpowszechniona jest opinia, że — najprościej mówiąc — Polaków zginęło mniej, a Ukraińców więcej niż podaje się w polskich opracowaniach.
Tego typu różnice można by było potraktować jako drugorzędny spór o fakty, który niebawem rozwiążą dalsze badania historyków — tyle że prowadzą one prostą drogą do twierdzenia, iż w latach 1943-1944 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej doszło do krwawej, okrutnej wojny pomiędzy Polakami i Ukraińcami, a w jej wyniku ucierpiała ludność cywilna obu narodów, przy czym liczba ofiar jest rzeczą drugorzędną. W 1943 r. mielibyśmy zatem do czynienia z wojną, w której obie strony popełniły liczne i w gruncie rzeczy porównywalne zbrodnie.
Bez znaku równości
Dobrze ten pogląd ilustrują słowa emigracyjnego historyka Wołodymyra Kosyka, wypowiedziane w wywiadzie dla związanej z ruchem banderowskim gazety „Szliach Peremohy”:
„o tzw. rzezi Polaków na Wołyniu w latach 1943-1944 można mówić długo, ale przede wszystkim trzeba podkreślić, że nie było jakiejś jednostronnej «rzezi», a była wzajemna przemoc i zniszczenie. Przyczyny były różne, ale najważniejsza, że Polacy chcieli, aby ziemie ukraińskie należały do Polski. Jeśli Polacy mówią, iż «rzeź» była zorganizowana przez ukraińskich nacjonalistów, to trzeba stwierdzić, że wobec Ukraińców była ona organizowana przez polskich nacjonalistów. […] Ofiary z obu stron były zapewne takie same — w przybliżeniu od 30 do 50 tysięcy osób [3]”.
Warto zestawić te słowa z opinią Mychajły Kowala, pracownika Narodowej Akademii Nauk Ukrainy i uznanego badacza II wojny światowej, w odróżnieniu od Kosyka dalekiego od sympatii do UPA. Jego książkę na temat losów Ukrainy w czasie II wojny światowej, wydaną w popularnej serii „Ukrajina kriz wiky” można odbierać jako nieformalne stanowisko NANU. Czytamy w niej:
„Jednym z głównych obiektów ataku ze strony UPA stały się oddziały partyzanckie Armii Krajowej. […] Ounowcy podjęli próbę przymusowego wysiedlenia Polaków z ziem zachodnioukraińskich […]. Cel tych akcji polegał na tym aby, wykorzystując stan braku państwowości, depolonizować tereny pogranicza i zlikwidować korzystną dla Polski bazę (demograficzną) prawdopodobnych przyszłych plebiscytów. We wzajemnych terrorystycznych akcjach zginęło nie mniej niż 40 tys. Polaków — dzieci, kobiet, starców — i w przybliżeniu taka sama liczba ludności ukraińskiej (niektórzy autorzy mówią o 60-80 tys. jednych i drugich). Korzyści z tej wzajemnej rzezi wyciągnęła trzecia strona — niemieccy faszyści [4].”
Tego typu pogląd na polsko-ukraińskie relacje w czasie wojny dominuje wśród ukraińskich naukowców. Co więcej, jak sądzę, nieoficjalnie wyznacza on też kurs państwowej polityki historycznej. Tymczasem z polskiej perspektywy jest on co najmniej trudny do zaakceptowania. Przyjmując stanowisko Kowala i Kosyka, siłą rzeczy nie tylko stawia się na równi działania AK i UPA, ale co gorsza zniekształca charakter wydarzeń na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Oczywiście, miał tam miejsce konflikt zbrojny pomiędzy polskim a ukraińskim podziemiem, ale to UPA przeprowadziła zorganizowaną na imponującą skalę i niezwykle krwawą czystkę etniczną. Czystkę, którą można chyba tylko porównywać z sytuacją, jaka panowała wówczas na Bałkanach.
Taka różnica stanowisk walnie utrudnia też dokonanie dziś symbolicznych gestów służących oczyszczeniu pamięci historycznej. Bo można od biedy wyobrazić sobie, kiedy mowa o Wołyniu, wzajemne przeprosiny za antypolską czystkę i antyukraiński odwet (co i tak w Polsce wiele osób oprotestuje), jednak przeproszenie się po prostu za popełnione wobec siebie nie skonkretyzowane wzajemne zbrodnie niechybnie odebrane zostanie jako zrównanie katów z ofiarami. I trudno się temu dziwić.
Stanowisko ukraińskie w sprawie antypolskiej akcji OUN i UPA jest dla dużej części społeczeństwa polskiego całkowicie niezrozumiałe. Szczególnie wyraźnie było to widoczne w 2008 r., przy okazji obchodów 65-lecia zbrodni wołyńskiej. W ich trakcie coraz częściej pojawiały się pytania, czy Ukraina, która nie potępia zbrodni popełnionych przez UPA na polskiej ludności cywilnej, może być państwem przyjaznym Polsce (z tego powodu odezwały się nawet głosy wzywające do bojkotu uroczystości rocznicy Wielkiego Głodu). Z kolei na Ukrainie polskie oceny antypolskiej akcji UPA uznaje się nierzadko z góry za przejaw stronniczości i antyukraińskiego nastawienia, przechodząc tym samym do porządku dziennego nad faktem, że dla Polaków był to jeden z najkrwawszych epizodów II wojny światowej.
O tym, jak ważną sprawą dla polskiej pamięci historycznej są zbrodnie popełnione na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, przekonują badania przeprowadzone ostatnio przez Muzeum II Wojny Światowej, z których jednoznacznie wynika, że większość Polaków słyszała o tych wydarzeniach. Świadectwem tego jest również fakt, że tzw. środowiska kresowo-narodowe przykładają do prac wydawanych na Ukrainie jedną jedyną miarę: stosunek ich autorów do UPA. Każdy ukraiński historyk potępiający UPA natychmiast zaczyna być przedstawiany w Polsce jako autorytet moralny, co prowadzi jednak niejednokrotnie do nieporozumień. Piszący złośliwe pamflety pod adresem ukraińskiego podziemia pisarz Jarosław Hałan (zamordowany zresztą przez OUN w 1949 r.) był w publikacjach kresowych autorów przedstawiany wręcz jako „sumienie Galicji”. Tymczasem wystarczy zajrzeć do prac Hałana, by przekonać się, że stawiał on na jednej równi UPA, AK i NSZ, członków wszystkich tych formacji uznając za takich samych zbrodniarzy i bandytów, z którymi władza radziecka powinna „zrobić porządek”.
Podobnie rzecz się ma z książkami Witalija Masłowskiego (jedna z nich wydana została nawet w Polsce), traktowanymi jako „cenny wyjątek” w ukraińskiej historiografii. Masłowski urasta do roli niemal jedynego sprawiedliwego wśród ukraińskich badaczy, a niejasne okoliczności jego, faktycznie tragicznej, śmierci w 1997 r. są przytaczane jako dowód, iż padł ofiarą mordu politycznego dokonanego rękami neobanderowców. Jednak w jego książkach wydawanych przed 1991 r. trudno znaleźć ślady sympatii do Polski. W sztandarowej rozprawie W borbie s wragami socializma owszem znajdziemy potępienie zbrodni UPA, ale także pochwałę agresji 17 września 1939 r. ukazanej jako „marsz wyzwoleńczy”, któremu próbowały się przeciwstawić „bandy” dowodzone przez polskich „oficerów-szowinistów”. Masłowski usprawiedliwia także komunistyczne represje, traktując je jako konieczną „likwidację organów władz okupacyjnych” [5].
Choć nie jest to regułą, to jednak do dziś potępianiu UPA na Ukrainie nierzadko towarzyszy usprawiedliwianie okupacji sowieckiej lat 1939-1941 i dopatrywanie się w niej różnych pozytywów. Można tu przywołać wydaną w 2006 r. w Dniepropietrowsku książkę Walentyna Iwanenki i Wiktora Jakunina „OUN i UPA u druhij switowij wijni: probłemy istoriohrafiji ta metodołohiji” [6]. Autorzy zdecydowanie przeciwstawiają się w niej próbom rehabilitacji UPA i piętnują zbrodnie popełnione przez nacjonalistów. Jednocześnie jednak zarzucają historykom NANU niedocenianie wagi „wyzwoleńczego marszu Armii Czerwonej na Ukrainę zachodnią we wrześniu 1939 r.”, dzięki któremu doszło do „zjednoczenia”, będącego „aktem sprawiedliwości historycznej, na który całe wieki z niecierpliwością oczekiwał naród ukraiński” [7]. Zdecydowanie sprzeciwiają się też uznaniu okresu 1939-1941 za sowiecką okupację. Ich zdaniem, takie twierdzenie obaliła sama „ludność Ukrainy zachodniej”, która „szczerze witała radzieckich wyzwolicieli we wrześniu 1939 r., wykazała dużą aktywność i zdyscyplinowanie w czasie wyborów do Zgromadzeń Ludowych w październiku (1939 r. — G.M.), z entuzjazmem przyjęła historyczną decyzję o zjednoczeniu z USRS w składzie ZSRS” [8].
Jak wyjść z impasu
Wspominam o tym, ponieważ takie uproszczone odbieranie prac ukraińskich autorów często nie pozwala dostrzec osób faktycznie rozumiejących polską wrażliwość. Dobry przykład stanowi tu przyjęcie niedawno wydanej książki Ihora Iljuszyna „UPA i AK. Konflikt w Zachodniej Ukrainie”, którą z miejsca z powodu tytułu okrzyczano w różnych „narodowych” gazetach jako fałszującą historię [9]. Recenzentom „umknęło”, że autor zdecydowanie potępia antypolskie czystki UPA. Co więcej, odważnie głosił ten pogląd publicznie na Ukrainie w 2003 r., doznając z tego powodu szeregu różnych nieprzyjemności od tamtejszych „prawdziwych patriotów”.
Różnice w ocenie antypolskich czystek etnicznych prowadzonych przez OUN i UPA mogą napawać pesymizmem. Analiza wydawanych w ostatnim czasie prac pokazuje, iż Polacy i Ukraińcy stoją od lat na niemal radykalnie odmiennych pozycjach, nierzadko z góry odrzucając argumentację drugiej strony. Właściwie jedyną poważną propozycją pokonania powstałego impasu był po 2003 r. po ukraińskiej stronie esej Jarosława Hrycaka Tezy do dyskusji o UPA [10], w którym autor zdecydowanie wezwał do potępienia zbrodni wołyńskiej, sprzeciwiając się tym samym postawieniu znaku równości pomiędzy nią a polskim odwetem. Jak słusznie ocenia Tomasz Stryjek, Hrycak dążył
„do wskazania wszystkich niejasnych kart w historii OUN i UPA nie tylko po to, aby zadośćuczynić prawdzie, ale także po to, aby zachować część działalności drugiej z nich — akcje zbrojne przeciwko Niemcom w latach 1943-1944 oraz powstanie przeciwko władzy radzieckiej w pierwszych latach po wojnie — w roli symbolu ukraińskiego patriotyzmu [11].”
Niestety, tekst Hrycaka został na Ukrainie przemilczany, zaś w Polsce niezauważony.
Powstanie wspólnego polsko-ukraińskiego podręcznika, moim zdaniem, zależy dziś w dużej mierze od tego, czy i kiedy uda się pokonać konflikt pamięci w sprawie zbrodni wołyńskiej. Zarówno Polacy, jak i Ukraińcy, mają tu lekcję do odrobienia. Polacy muszą rozważyć, czy ich celem jest napiętnowanie zbrodni i oddanie szacunku ofiarom, czy też całkowite moralne przekreślenie ukraińskich dążeń wolnościowych z lat 1939-1954. Ukraińcy zaś powinni zadać sobie pytanie, czy miarą narodowej dojrzałości nie jest także odwaga w potępieniu tego, co zwyczajnie usprawiedliwić się nie da.
[1] Dobry przykład stanowi tu pakiet edukacyjny IPN Polacy — „Ukraińcy 1939-1947”. Wydany w 2002 r. został publicznie skrytykowany przez ówczesnego przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy, a niektórzy naukowcy z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy uznali, że „wywołuje traumy” wśród polskiej młodzieży, zarażając ją złą pamięcią. Z kolei środowiska kresowe w Polsce oskarżyły autorów pakietu o relatywizację zbrodni UPA i wręcz probanderowskie sympatie.
[2] Tezę tę obszernie omawiam w swojej książce: Ukraińska partyzantka 1942-1960. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, Warszawa 2006.
[3] „Szliach Peremochy” nr 20/2003 z 8-14 V 2003 r.
[4] M. Kowal, „Ukrajina w druhij switowij i Wełykij Witczyznianij Wijnach (1939-1945 rr.)”, Kijów 1999, s. 153.
[5] W. Masłowskij, „W borbie s wragami socializma. Oczierki istorii kłassowoj borby na sielie w pieriod postrojenija osnow socializma w zapadnych obłastiach Ukrainy 1939-1950”, Lwów 1984, s. 22, 35.
[6] W. Iwanenko, W. Bakunin, „OUN i UPA u druhij switowij wijni: probłemy istoriohrafiji ta metodołohiji”, Dnipropetrowsk 2006.
[7] Tamże, s. 92.
[8] Tamże, s. 93.
[9] I. Iljuszyn, „UPA i AK. Konflikt w Zachodniej Ukrainie (1939-1945)”, Warszawa 2009.
[10] J. Hrycak, „Tezy do dyskusiji pro UPA, w: tenże, Strasti za nacjonalizmom. Istoryczni eseji”, Kijów 2004.
[11] T. Stryjek, „Jakiej przeszłości potrzebuje przyszłość? Interpretacje dziejów narodowych w historiografii i debacie publicznej na Ukrainie 1991-2005”, Warszawa 2007, s. 772.
Tekst został pierwotnie opublikowany w WIĘZI 10/2009
Ogółem artykuł mi się podobał. Trochę za dużo ogólników jak dla mnie. Niektóre tytuły wspomniane tylko bez nawet najmniejszego cytatu można było pominąć, a poświęcić więcej miejsca innym.
Co mają wspólnego dążenia wolnościowe z mordowaniem kobiet, dzieci i starców?
Dążenia wolnościowe to na ogół, tak mi się wydaje, walka z okupantem.
Dążenia wolnościowe to też praca na rzecz kultury i rozwoju tożsamości narodowej.
Takich dążeń chyba nikt w Polsce nie przekreśla.
Poza tym nazywanie AK narodowcami też jest chyba naciągane.