Symbolem niemieckich Ekumenicznych Dni Kościoła była aureola, hasłem spotkania były zaś słowa “Macie być błogosławieństwem”. Nadmuchiwane pomarańczowe aureole pojawiły się w różnych punktach miasta. Wystarczyło zatem odpowiednio się ustawić i, robiąc zdjęcie z “żabiej perspektywy”, można było sfotografować np. aureolę nad Bramą Brandenburską.
Nie tylko dekoracje zmieniły jednak życie Berlina. Do stolicy Niemiec przyjechało na pięć dni Kirchentagu (tradycyjnie: od środy przed świętem Wniebowstąpienia do niedzieli) około 220 tysięcy uczestników. Znaczna część z nich, zwłaszcza goście zagraniczni, mieszkała nie w drogich hotelach, lecz w prywatnych domach Berlińczyków, a także w budynkach szkół i innych instytucji. Już sam akt tak wielkiej gościnności przełamywał stereotyp chłodnych Niemców nieczułych na potrzeby innych.
Młodzieżowo i mistycznie
Stereotypów pękało więcej. Mnie zaskoczyły dwie rzeczy – liczna obecność młodzieży wśród uczestników (40% zarejestrowanych uczestników miało poniżej 30 lat) i wielkie zainteresowanie towarzyszące spotkaniom o tematyce duchowej czy wręcz mistycznej. Okazało się zatem, że niemieckie chrześcijaństwo to także roześmiane twarze młodych dziewcząt i chłopców, pytania duchowe zaś nie zagubiły się wśród mocnych eklezjalnych struktur, podatków kościelnych i aktywności społecznej, z czego słyną Kościoły w Niemczech.
Kirchentag to setki równolegle odbywających się wykładów, dyskusji, koncertów, przedstawień, grup studyjnych, wystaw, warsztatów, prezentacji itd., itp. Chciałoby się móc jednocześnie być w co najmniej 4-5 miejscach. Organizatorzy tego wydarzenia – Centralny Komitet Katolików Niemieckich i Niemiecki Ewangelicki Kirchentag – zatroszczyli się jednak o to, aby program nie zachęcał do aktywizmu. Podczas porannych medytacji biblijnych można było wybierać jedynie osobę prowadzącą – nie było w tym czasie żadnych innych “atrakcji”. Wyraźnie chodziło o pokazanie, że rozważanie Biblii to duchowy fundament, na którym wspierają się różnego rodzaju zaangażowania.
Frekwencja uczestników na poszczególnych spotkaniach może być przy tego typu wydarzeniu dobrym miernikiem tego, co cieszy się największym zainteresowaniem. Wedle moich obserwacji olbrzymie hale targowe, w których odbywały się Ekumeniczne Dni Kościoła, najszybciej wypełniały się podczas spotkań o tematyce duchowej oraz w przypadku, gdy wśród wykładowców znajdowały się postaci kontrowersyjne. Tak było zwłaszcza w przypadku katolickich teologów, którzy przed laty otrzymali z Watykanu zakaz nauczania na wydziałach teologii katolickiej, jak Hans Küng czy Eugen Drewermann.
Podobną postacią jest także Willigis Jäger – benedyktyn, a jednocześnie mistrz medytacji zen. To on jest z całej tej trójki postacią najbardziej prowokacyjną. W zorganizowanej specjalnie “pod niego” dyskusji zatytułowanej “Pożegnanie z Bogiem osobowym?” o. Jäger bez ogródek oświadczył, że dawniej, owszem, modlił się do Boga osobowego, ale to już minęło. Dziś kategoria osobowego Boga nie ma dlań żadnego znaczenia, liczy się bowiem boskość jako taka, boska energia, która wypełnia człowieka. Chrześcijaństwo to realizacja tej boskiej energii. W sporze z Jägerem wybitny teolog i religioznawca, jezuita Hans Waldenfels – który w Polsce uchodziłby za progresistę – zaciekle bronił katolickiej ortodoksji, kończąc spotkanie wręcz dramatycznie brzmiącym wyznaniem skierowanym do Chrystusa: “Ty masz słowa życia wiecznego”.
Trzeba jednak przyznać, że nie tylko prowokatorzy byli chętnie słuchani. Psychiatra i teolog, członek Papieskiej Rady ds. Świeckich, Manfred Lütz, rozbawił do łez kilkaset słuchających go osób, ośmieszając kult zdrowia i fitness panujący we współczesnej kulturze. Jego filipiki przeciwko “sadystom diety” kończyły się zaś apoteozą chrześcijaństwa jako najpełniejszej realizacji człowieczeństwa.
Jeśli chodzi o frekwencję, na głowę bił zaś wszystkich “kontrowersjonistów” o. Anselm Grün, benedyktyn, najpopularniejszy pisarz duchowy w Niemczech (znany dobrze także w Polsce). Słuchało go niekiedy nawet kilkanaście tysięcy osób. Grün po prostu komentuje Ewangelię, trafiając prosto do serca. Nie musi w tym celu uciekać się ani do technik wschodniej medytacji, ani do interpretacji świadomie prowokacyjnych. Jego popularność jest, mam wrażenie, jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Z podobnym zainteresowaniem uczestnicy Kirchentagu przyjmowali bowiem wszystkie spotkania poświęcone problematyce duchowej. Godzinami ludzie potrafili siedzieć na twardych tekturowych pudłach, słuchając komentarzy biblijnych, muzyki medytacyjnej czy rozważań duchowych. Coraz wyraźniej widać, że wiedzą, o czym mówią ci, co zapowiadają odwet sacrum w kulturze świeckiej.
Protestancki różaniec?
Zapraszanie postaci kontrowersyjnych to nie zarzut wobec organizatorów. Gwoli prawdy, trzeba dodać, że panele z udziałem kościelnych kontestatorów urządzały ruchy katolickich progresistów typu “Jesteśmy Kościołem”, a nie instytucje bezpośrednio odpowiedzialne za Kirchentag. Podobnie było w przypadku – organizowanych poza głównym terenem imprezy – spotkań z udziałem dopominających się o pełną akceptację w Kościele homoseksualistów. Zresztą tematyka swobody wyboru orientacji seksualnej nie ograniczała się w tych spotkaniach tylko do homoseksualizmu. O swoje prawa upominali się także chrześcijańscy transseksualiści, a nawet. biseksualiści. Nie muszę się jednak chyba usprawiedliwiać, że – mając tak wiele innych propozycji do wyboru – na tamte dyskusje nie dotarłem.
Także w głównym nurcie Kirchentagu zapraszano osoby może nie tyle kontrowersyjne, ile niepasujące do chrześcijańskiego charakteru wydarzenia. Ich zadaniem wyraźnie było zmuszanie do przełamywania utartych schematów myślowych. Podobnie było też w przypadku licznych znanych postaci medialnych, mających przyciągnąć uwagę uczestników. Zdarzało się jednak, że odgrywali oni rolę bardzo pożyteczną. Na przykład mało kto miał odwagę przeciwstawić się wszechobecnym na Kirchentagu nastrojom pacyfistycznym i jawnie demonstrowanej niechęci do USA, a zwłaszcza polityki prezydenta Busha. Otwarcie uczynił to jednak człowiek niewierzący, piosenkarz Wolf Biermann – enerdowski Jacek Kaczmarski, tyle że pochodzący z ateistycznej rodziny żydowskiej, mocno zaangażowanej w działalność komunistyczną. Potrafił on powiedzieć kilkunastu tysiącom ludzi, że za to, iż w Berlinie można tak swobodnie dyskutować na takie tematy, winni są wdzięczność tym, którzy z bronią w ręku przeciwstawili się Hitlerowi, zatem pacyfizm nie jest idealnym rozwiązaniem.
Fascynującym elementem Dni Kościoła była też “Agora” – stoiska kilkuset chrześcijańskich organizacji i inicjatyw społecznych rozstawione w czterech olbrzymich halach. Można tam było spotkać najprzeróżniejsze wielkie i skromne inicjatywy: grupy wspierające poszczególne kraje Trzeciego Świata czy Europy Wschodniej, chrześcijańskie organizacje ekologiczne, olbrzymie kościelne czy katolickie fundacje i potężne partie polityczne (prezentowali się nawet chrześcijanie z postkomunistycznej PDS), a także inicjatywy czysto pobożnościowe czy misyjne.
Wędrując po tym “jarmarku”, odkryłem ciekawe przykłady, pozwalające mówić nie tylko o znanym dobrze zjawisku protestantyzacji katolicyzmu, ale też o katolicyzacji protestantyzmu. W jednym ze stoisk ewangelickich sprzedawano mosiężne figurki aniołów (produkowane zresztą w benedyktyńskim klasztorze). Specjalista od kościelnego marketingu z Hamburga powiedział mi, że są one powszechnie wykorzystywane przez luterańskich kapelanów w szpitalach. Dzięki temu pastor może przynieść choremu coś więcej niż tylko słowo nadziei i pocieszenia. Ciężka figurka anioła trzymana w ręku przez chorego zastępuje poniekąd Komunię świętą (luteranie wierzą w realną obecność Jezusa w Eucharystii, ale nie mają kultu Najświętszego Sakramentu przechowywanego poza nabożeństwem Wieczerzy Pańskiej, nie mogą zatem zanosić chorym Ciała Pańskiego).
Inny ciekawy przykład to “perły wiary”. Jest to służąca do medytacji bransoletka z nawleczonymi różnej wielkości perłami. Są wśród nich m.in.: perła “ja”, perła chrztu, perły ciszy, perły miłości, perły tajemnicy, perła zmartwychwstania. Korzystanie z nich ma być jednocześnie wprowadzeniem w duchowość chrześcijańską. Pomysł ten wyraźnie naśladuje wschodnie czotki i katolicki różaniec (sami ewangelicy nazywają go “protestanckim różańcem”). Cieszył się już dużą popularnością w Szwecji, a teraz jeden z ewangelickich Kościołów niemieckich liczy, że zrobi na jego produkcji także niezły interes (co jest sprawą niebagatelną, gdyż ogólnopaństwowy kryzys finansów w Niemczech dotyka także Kościoły, które otrzymują z podatku kościelnego coraz mniejsze kwoty na swoją działalność).
Katolicy w defensywie?
Wśród zaskakujących prowokacji zdarzały się także wypowiedzi z nieoczekiwanie ustawionym wektorem. Wybitny protestancki teolog Eberhard Jüngel chwalił zaangażowanie Jana Pawła II w ekumenizm i dialog międzyreligijny. Znamienne, że stwierdzenie to Jüngel rozpoczął od wyrażenia nadziei, że jego przyjaciel Hans Küng (obaj wykładają na uniwersytecie w Tybindze) wybaczy mu pochwałę pod adresem papieża.
Do wypowiedzenia ewangelickiej pochwały Papieża trzeba było pewnej odwagi cywilnej, albowiem wśród uczestników spotkania dominowały nastroje niezadowolenia, zwłaszcza pod adresem Watykanu, że dialog ekumeniczny posuwa się tak powoli, iż wciąż nie jest możliwa wspólnota Stołu Pańskiego między katolikami a ewangelikami. Wśród niemieckich chrześcijan rozpowszechnione było przekonanie, że z tak wielkiej okazji, jak pierwszy w historii ekumeniczny Kirchentag, katolicy otrzymają oficjalnie zgodę na zaproszenie ewangelików do Komunii świętej. Ponieważ tak się nie stało, reakcje były rozmaite – łącznie z dwukrotnym prowokacyjnym sprawowaniem “otwartej katolickiej Eucharystii”, podczas której celebrans zaprosił ewangelików do przyjęcia Komunii świętej.
Z drugiej strony trzeba przyznać, że kluczowy wykład kard. Waltera Kaspera, niemieckiego biskupa odpowiadającego w Watykanie za sprawy ekumeniczne, został owacyjnie przyjęty przez słuchaczy, choć kardynał jasno mówił, że nie przyszła jeszcze pora na wspólne sprawowanie Wieczerzy Pańskiej. Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan – zwany watykańskim ministrem ds. ekumenizmu – stwierdził m.in.: “trudno mieć żal do Papieża, że w encyklice o Eucharystii nie przyjmuje luterańskiego punktu widzenia”.
W sumie uzasadnione było jednak pytanie, jakie padło na jednej z konferencji prasowych: dlaczego katolicy wydają się cały czas podczas tego spotkania znajdować w defensywie, a ewangelicy w ofensywie? Próbował na to pytanie jako pierwszy odpowiedzieć przewodniczący niemieckiego episkopatu, kard. Karl Lehmann. On sam zresztą boleśnie doświadczył bycia w defensywie, gdy podczas jednego ze spotkań zażarcie bronił katolickiego podejścia do kapłaństwa wobec szturmu feministycznych teolożek, podkreślając, że nie chodzi tu o kwestię z dziedziny praw człowieka, lecz o kwestię wierności Chrystusowi, który – przełamując tyle schematów w relacjach z kobietami – do grona apostołów zaprosił jednak tylko mężczyzn.
Klucza do zrozumienia tej pozornej “defensywności” katolicyzmu dostarczył jednak zwierzchnik Kościoła ewangelickiego w Niemczech, bp Manfred Kock. Stwierdził on mianowicie, że nie zawsze ci, którzy wydają się znajdować w ofensywie, są silniejsi. Ofensywność niesie także ze sobą ryzyko powierzchowności, a nawet populizmu.
Przestrzeganie przed powierzchownością w rozumieniu wiary wydaje mi się zatem ważnym ekumenicznym wnioskiem z Kirchentagu na przyszłość. Wielu jest bowiem takich zaangażowanych uczciwych chrześcijan, którzy w trosce o widzialną jedność Kościoła chętnie machnęliby ręką na istniejące różnice teologiczne, mówiąc: “przecież my czujemy, że jesteśmy jednością”. Na samym doświadczeniu i przeczuciach nie da się jednak zbudować trwałej jedności chrześcijan. Paradoksalnie, takie przyspieszone jednoczenie mogłoby wręcz prowadzić do nowych podziałów.
Kirchentag a sprawa polska
Ekumeniczny Kirchentag był przejawem wielkiej żywotności i potencjału tkwiącego w niemieckim chrześcijaństwie. Tego typu wydarzenie w Polsce byłoby niemożliwe nie tylko ze względów finansowych. Przede wszystkim brakuje u nas tradycji społecznego zaangażowania chrześcijan przejawiającego się w Niemczech choćby w istniejących niekiedy nawet od XIX wieku zrzeszeniach zawodowych i stowarzyszeniach.
Trudno się dziwić, że takich tradycji w Polsce nie ma. Gdy w Niemczech te organizacje powstawały, w Polsce były zakazane. Może natomiast dziwić pewien dystans i lekceważenie okazywane w polskich kręgach katolickich pod adresem niemieckich inicjatyw. Polscy biskupi katoliccy byli całkowicie nieobecni w Berlinie (zapowiadany był bp Alfons Nossol, ale ostatecznie nie mógł przyjechać), a świeckich katolików z Polski też było za mało, tak wśród referentów czy panelistów, jak i wśród uczestników spotkania. Myślę, że mamy tu wiele zaniedbań do nadrobienia. Organizatorzy byli otwarci na udział gości zza Odry. Polscy luteranie byli w stanie przyjechać do Berlina w liczbie kilkuset osób. A polscy katolicy? Musimy wreszcie uwierzyć, że nie wszystko, co niemieckie, musi być antypapieskie.
Jedność chrześcijan a mur berliński
Dla ekumenizmu nie ma alternatywy – to sprawa jasna dla każdego, kto poważnie myśli o przyszłości chrześcijaństwa. Skoro mógł runąć mur berliński, to dlaczego wciąż trwają różnice i podziały między Kościołami chrześcijańskimi? To pytanie akurat w stolicy Niemiec było jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza że nabożeństwo rozpoczynające Kirchentag sprawowane było przed Bramą Brandenburską (dokładnie w miejscu, w którym jeszcze 14 lat temu stał mur), a nabożeństwo końcowe – przed Reichstagiem.
Pierwsze Ekumeniczne Dni Kościoła w Berlinie pokazały, że do jedności nie jest daleko, choć ostatnie kroki mogą być najtrudniejsze do pokonania. Ich przebieg umacnia jednak nadzieję, że możliwa jest pojednana różnorodność Kościołów czy – jak wyraził się kard. Kasper – “ewangeliczny katolicyzm i katolicki ewangelicyzm”.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Berlina, służby porządkowe sprzątały już dekoracje, jakie pojawiły się w mieście na czas Kirchentagu, m.in. wypuszczano powietrze z dmuchanych aureoli. Od poniedziałku 2 czerwca stolica Niemiec stała się ponownie miastem bez aureoli. A co pozostało z tych wydarzeń w uczestnikach? Ich zapał zapowiadał, że pragnienie dawania chrześcijańskiego świadectwa i aktywnej obecności w świecie pozostanie w nich dłużej niż lotne gazy w dmuchanych dekoracjach.