Gdy przyjeżdżają do Polski goście zagraniczni, właściwie nie mają wątpliwości, że przyjechali do kraju katolickiego – kościoły są u nas wypełnione, a wyznawcy innych religii czy członkowie innych wyznań chrześcijańskich są bardzo nieliczni w porównaniu z potężnym Kościołem katolickim.
Gdy sami zastanawiamy się nad tym problemem, wielu ma jednak wątpliwości. Bo czy można nazwać katolickim kraj, w którym korupcja stała się powszechnie aprobowaną metodą prowadzenia działalności gospodarczej, w którym kłamstwo i nieuczciwość tolerowane są „od dołu do góry” – tj. poczynając od akceptacji dla ściągania już w szkole podstawowej, przez czołowe postaci „niezależnego” dziennikarstwa aż po głowę państwa?
Osoby o większym temperamencie politycznym wskażą jeszcze dodatkowy argument, że osoby piastujące najwyższe urzędy w państwie polskim nie mają wiele wspólnego z katolicyzmem ani nawet szerzej – z chrześcijaństwem. Cóż to za kraj katolicki – powiedzą – w którym demokratycznie do władzy dochodzą ludzie dalecy od systemu wartości wywodzącego się z chrześcijaństwa?
Być krajem katolickim
Sądzę jednak, że miernikiem katolickości jakiegoś kraju nie można uczynić wyborczych zachowań jego mieszkańców. W przypadku Polski doskonale zaś wiadomo, że kolejne wyborcze zwycięstwa postkomunistów bardziej dowodziły słabości ich konkurentów niż ogólnospołecznej popularności tego ugrupowania i jego kandydatów. Owszem, może zdumiewać, że w kraju o większości katolickiej parlamentarzyści nawiązujący (w różny sposób) do inspiracji chrześcijańskiej są w wyraźnej mniejszości. Więcej to jednak mówi o słabościach polskiej polityki niż o katolickości Polski.
Cóż to zatem znaczy być krajem katolickim? Nie siląc się na naukowość, powiem, że katolickim można nazwać kraj, który spełnia przynajmniej dwa poniższe kryteria:
większość ludności jest wyznania katolickiego,
katolicyzm jest wyraźnie obecny w historii i kulturze tego narodu,
znacząca pozycja religii katolickiej (Kościoła katolickiego) jest łatwo dostrzegalna w życiu publicznym,
wybory moralne obywateli są zgodne z katolicką nauką moralną.
W tym sensie nie może być chyba wątpliwości, że Polska w swej historii była krajem katolickim. Czy jednak jest nim obecnie?
Wobec arbitralności, z jaką każdy z nas obserwuje i ocenia życie publiczne, nie ma innej możliwości w miarę obiektywnej odpowiedzi na powyższe pytanie, niż odwołanie się do badań socjologicznych (ze świadomością ich dobrze znanych ograniczeń). Wymaga to refleksji nad: deklaracjami wiary i praktyk religijnych, poziomem akceptacji zasad wiary i stosowania się do nich w praktyce życiowej, społeczną aktywnością ludzi wierzących, zmianami opinii Polaków o Kościele katolickim. Wszystkie te sprawy są przedmiotem analiz socjologów i zazwyczaj osiągają oni podobne wyniki, choć są też kwestie sporne, zarówno co do faktów, jak i interpretacji.
Polacy wierzący i praktykujący
Czy Polska jest krajem ludzi wierzących? W tej dziedzinie deklaracje Polaków są jednoznaczne i zasadniczo niezmienne. Badacze są tu zgodni – niezależnie, czy badania prowadzą instytucje świeckie, czy religijne – że deklaracje wiary i praktyk są bardzo stabilne i utrzymują się na wysokim poziomie.
Za ludzi wierzących uważa się 96% Polaków, przytłaczająca większość z nich deklaruje się jako katolicy1. Wyniki badań CBOS wskazują, że 58% Polaków uczestniczy we Mszy św. co najmniej raz w tygodniu. Nieco częściej praktykują kobiety niż mężczyźni, nieco wyższy jest poziom praktyk religijnych na wsi niż w mieście.
Badacze z CBOS wyróżniają następujące kategorie osób: 58% – to wierzący i praktykujący regularnie, 29% – wierzący i praktykujący nieregularnie, 10% – wierzący, ale niepraktykujący, 1% – niewierzący, ale chodzący do kościoła, 2% – niewierzący i niepraktykujący. Ciekawe, że według CBOS w porównaniu z okresem PRL zmalała grupa osób konsekwentnie niewierzących i niepraktykujących (tak samo, co nietrudno zgadnąć, ograniczony został zasięg niezwykłego fenomenu PRL – ludzi chodzących do kościoła, choć niewierzących.).
Tadeusz Szawiel w roku 1996 wyróżnił natomiast cztery typy religijności Polaków: głęboko wierzący i regularnie praktykujący (10%), praktykujący regularnie i wierzący lub posiadający wątpliwości w sprawach wiary (40%), praktykujący nieregularnie, lecz wierzący (22%), praktykujący tylko kilka razy do roku lub wcale, niezależnie od deklaracji wiary (28%). Ta klasyfikacja lepiej, jak się wydaje, odzwierciedla stosunek badanych do wiary i Kościoła jednocześnie.
Dla wielu zaskakujące może być, że odnośnie do poziomu praktyk religijnych niższe dane prezentują analizy Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego prowadzonego przez księży pallotynów. Dane te opierają się nie na deklaracjach zbieranych metodą sondażową, lecz na przeliczaniu w całej Polsce wiernych uczestniczących w niedzielnej Mszy świętej w wybraną niedzielę. Te unikatowe w skali światowej badania prowadzone są od roku 1979 we wszystkich polskich parafiach. Poziom praktyk religijnych jest według nich niższy o ok. 10-15% niż w badaniach sondażowych (wbrew podejrzeniom niektórych, że proboszczowie będą zainteresowani zawyżaniem poziomu praktyk w swoich parafiach!). Obecnie – dane za rok 1999 – poziom regularnych praktyk według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynosi 46,9%. Ciekawe to zjawisko, że świeccy socjologowie mają lepszy obraz polskiej religijności niż instytucja kościelna. Można przypuszczać, że ludzie badani przez ankieterów chcą lepiej wypaść w ich oczach – jakaś część mówi zatem, że chodzą regularnie do kościoła, bo tak wypada.
Ważnym fenomenem wskazującym na pogłębienie wiary Polaków, uchwyconym przez badania kościelne, jest natomiast regularny wzrost communicantes, czyli liczby osób przyjmujących Komunię świętą podczas niedzielnej Mszy – od niespełna 8% w roku 1980 do 16,3% w roku 19992. Wskaźnik communicantes traktuje się zazwyczaj jako przejaw wiary uświadomionej i głębokiej, nieograniczającej się jedynie do biernego uczestnictwa w obrzędach.
Okazuje się zatem, iż pomimo przewidywań czy obaw, że wolność i demokracja przyniosą ze sobą przyspieszony proces laicyzacji, w naszym kraju nie zadziałały mechanizmy prowadzące do masowego odchodzenia od religii. Rok 1989 – tak przełomowy w polskiej historii – nie stał się znaczącą cezurą w świadomości religijnej Polaków. Wieloletnie regularne badania CBOS wskazują, że od marca 1986 po dzień dzisiejszy autoidentyfikacje religijne utrzymują się zasadniczo na zbliżonym poziomie. Występujące niekiedy okresowe wahania są statystycznie mało istotne. Według ks. Janusza Mariańskiego, jedyne bardziej istotne zmiany, jakie można odnotować w poziomie praktyk religijnych, to małe przesunięcia w stronę regularności ich odbywania albo całkowitej rezygnacji.
Wiara selektywna?
Na dość wysokim poziomie utrzymane są również ogólne deklaracje Polaków dotyczące akceptacji zasad wiary. W badaniach CBOS (marzec 2000) i PBS (grudzień 2002) uzyskano niemal identyczne wyniki: prawie 60% badanych wybiera odpowiedź „Jestem wierzący(a) i stosuję się do wskazań Kościoła”, ok. 40% to „wierzący na swój własny sposób”. Bliższe przyjrzenie się wynikom wskazuje jednak, że nie jest tak różowo: okazuje się, że 1/4 z chodzących do kościoła przykładnie raz w tygodniu to ci, którzy wierzą „na swój własny sposób”.
Sytuacja ta wskazuje na pewne zagrożenia czy może raczej wyzwania – socjologowie nazywają to zjawisko selektywnością wiary. Fenomen ten można zgrabnie pokazywać na konkretnych przykładach, np. jedynie 72% Polaków wierzy w istnienie nieba, 41% – piekła, 66% – w zmartwychwstanie; za to 75% stosuje sztuczne metody zapobiegania ciąży, a 68% akceptuje seks przedmałżeński. Gdzieniegdzie nawet wskaźniki wiary w bóstwo Chrystusa są niższe niż wiary w Boże macierzyństwo Maryi. Wyliczankę tę można by kontynuować; takie informacje często pojawiają się w gazetach skłonnych traktować je jako objawy nieuchronnie zbliżającej się epoki niewiary powszechnej.
Sądzę jednak, że tego typu danych nie należy traktować z przesadną powagą. Nie pociągają mnie rozważania na temat selektywności: ile osób (nominalnie) wierzących nie wierzy w odpuszczenie grzechów, niebo czy zmartwychwstanie. Bo niby dlaczego ludzie, którzy praktycznie nie uczestniczą w życiu swojej wspólnoty religijnej, mieliby akceptować zasady wiary? Przecież zapewne nawet ich dobrze nie znają.
Informacje o selektywności wiary są wyraźnym sygnałem świadczącym o oddalaniu się praktycznego sposobu życia wielu ludzi uważających się za religijnych od modelu ortodoksyjnego katolicyzmu. Niewiele mówią one jednak o przemianach po roku 1989. Selektywność w podejściu do wiary była przecież znacząco obecna w Polsce również w okresie komunizmu – w latach osiemdziesiątych, a więc w okresie wielkiej popularności Kościoła, czołowy polski socjolog religii, ks. Władysław Piwowarski, mawiał, że 2/3 polskich katolików to „nieświadomi heretycy”. Zmiany, jakie nastąpiły od tego czasu, zasadniczo wniosły niewiele nowego.
Ciekawsze byłoby zbadanie, jak ludzie stosują się do zasad wiary w praktyce życiowej. Niestety, ten wymiar ludzkiego życia umyka badaniom socjologicznym. Warto natomiast wspomnieć o zróżnicowaniu regionalnym polskiej religijności. Według danych kościelnych, najwyższy poziom praktyk religijnych istnieje w diecezjach: tarnowskiej (74,5%), rzeszowskiej (70,9%) i przemyskiej (67,5%); najniższy – w diecezji łódzkiej (28,9%), szczecińsko-kamieńskiej i sosnowieckiej (32,5%, dane z roku 1999). Najwyższe wskaźniki osób przyjmujących Komunię świętą są zaś w diecezjach: opolskiej (22,6%), tarnowskiej (21,5%) i pelplińskiej (20,2%); najniższe – w tych samych diecezjach, co najniższe praktyki (najniżej sosnowiecka – 10,8%).
Jest jednak pewna ciekawa informacja z dziedziny selektywności, która każe w szczególny sposób zastanowić się nad przyszłością. Otóż, według badań European Values Study, Polacy częściej niż przeciętni Europejczycy zgadzają się z tezą, że małżeństwo jest instytucją przestarzałą – twierdzi tak 23,1% badanych Polaków, podczas gdy średnia europejska wynosi 15,1%. To trudno wytłumaczalne zjawisko sygnalizuje, że powinniśmy być przygotowani na różne niespodzianki.
Katolicyzm a społeczeństwo obywatelskie
Aktywność społeczna ludzi wierzących to ważny wymiar świadczący o społecznym i kulturowym znaczeniu chrześcijaństwa. Kwestia ta jest ważna także z punktu widzenia demokracji – ze względu na wartości, które muszą być podstawą trwałego ładu demokratycznego (nie ma wszak lepszych nosicieli i wychowawców wartości niż Kościoły, a bez wartości demokracja długo nie przetrwa.).
Pod tym względem przekonujących danych dostarczają badania CBOS. Badacze tego ośrodka jednoznacznie stwierdzają, że aktywność obywatelska Polaków wyraźnie rośnie wraz z poziomem zaangażowania w praktyki religijne. Religijność zdecydowanie sprzyja postawom obywatelskim. I tak na przykład poziom udziału w wyborach samorządowych w roku 1998 wynosił: dla osób praktykujących kilka razy w tygodniu – 79%; praktykujących raz w tygodniu – 63%; praktykujących 1-2 razy w miesiącu – 54%; niepraktykujących – 32% (ogólnopolska frekwencja wyborcza wyniosła wówczas 45,5%). Oznacza to, że osoby regularnie praktykujące dwukrotnie częściej niż niepraktykujące brały udział w akcie wyborczym kluczowym dla tworzenia lokalnego społeczeństwa obywatelskiego.
Głębsze zaangażowanie religijne wzmacnia także gotowość działania na rzecz innych. Osoby wierzące i głęboko wierzące o wiele częściej wykazują aktywność obywatelską – w prace jakiejś organizacji, stowarzyszenia, ruchu lub fundacji (pytano o działalność, a nie tylko przynależność!) zaangażowanych jest 52% ludzi praktykujących częściej niż raz w tygodniu, 24% praktykujących raz w tygodniu, 16% praktykujących sporadycznie, 20% niepraktykujących. Wierzący mają też większe poczucie podmiotowości obywatelskiej. Wiara wyraźnie daje im poczucie sensowności świata.
Do tego obrazu trzeba jeszcze dodać wysoce prodemokratyczne nastawienia księży. Ujawniły je badania Instytutu Spraw Publicznych z roku 2002 poświęcone postawom duchowieństwa wobec integracji europejskiej. Badania te dostarczyły też mnóstwo wiedzy o polskich księżach katolickich, nie tylko o ich stosunku do członkostwa Polski w UE. Okazało się, że księża dużo wyżej od polskiej przeciętnej cenią demokrację, także taką jaka jest w Polsce, i akceptują kierunek rozwoju kraju. W większym także stopniu ufają, że sytuacja w Polsce zmierza ku lepszemu.
59% polskich księży zgadza się, że nie wymyślono jeszcze lepszego ustroju niż demokratyczny. Aż dwukrotnie częściej od przeciętnej księża są zadowoleni z demokracji, jaka istnieje w Polsce – 52%; podczas gdy w roku 2002 wśród ogółu społeczeństwa zadowolenie wynosiło 24%, a wśród osób z wyższym wykształceniem – 25%. Na pytanie, czy w ciągu najbliższych 5 lat sytuacja w Polsce się poprawi, pogorszy czy też nie zmieni, aż 36% księży uważało, że się poprawi (15% ogółu, 18% z wyższym wykształceniem).
Zestawiając te wszystkie dane, otrzymujemy zaskakujący (dla wielu) obraz, wedle którego największym sojusznikiem polskiej demokracji jest religijność. Po zapoznaniu się z danymi CBOS nie dziwi wniosek autorki raportu o religijności Polaków, Bogny Wciórki: od powstania III RP religijność Polaków sprzyja czynnemu udziałowi w przemianach demokratycznych zachodzących w kraju. Stwarza więc szansę na rozwój inspirowanego wiarą społeczeństwa obywatelskiego.
Zmieniające się opinie o Kościele
Opinie o działalności Kościoła katolickiego są przejawem społecznego postrzegania roli Kościoła w życiu społecznym, mogą też wywierać wpływ na postawy wobec wiary. Pod tym względem ostatnie lata są w Polsce dość pouczające. Otóż, według regularnych badań CBOS, w grudniu 2001 r. aprobata dla działań Kościoła wynosiła aż 68% (w ostatnich 5 latach wahała się między 58 a 68%), dezaprobata natomiast – 25% (w ostatnich 5 latach: od 25 do 33%). Ważne jednak, że w pierwszych latach wolności było inaczej!
Jesienią 1989 roku blisko 90% Polaków pozytywnie oceniało działalność Kościoła katolickiego. Następnie aprobata szybko spadała – do połowy roku 1993, gdy osiągnęła najniższy poziom 38% (jesienią 1992 r. opinie negatywne przewyższyły opinie pozytywne). Od roku 1993 nastąpiło jednak odwrócenie trendu i stopniowo społeczne „notowania” Kościoła wzrastały aż do obecnego wysokiego poziomu. Wahania można było obserwować jeszcze tylko w latach 1993-1995, kiedy trwały gorące spory o konkordat. Wyniki te oparte są na badaniach jednej instytucji i choć minimalnie zmieniały się pytania, to dają one rzetelny obraz.
Jakie były powody spadku poparcia dla Kościoła w latach 1989-1993? W moim przekonaniu, trojakie. Po pierwsze, pozycja Kościoła po latach komunizmu była tak wysoka, że spadek opinii pozytywnych był nieuchronny („efekt sufitowy”), tym bardziej że Kościół z natury swej nie szuka popularności, lecz głosi wysokie wymagania. Po drugie, wpłynęły na to błędy popełniane przez ludzi Kościoła w pierwszych latach polskiej wolności, pozwalające podejrzewać, że chcą mieć teraz bezpośredni wpływ na władzę. Po trzecie jednak, jest to także owoc mentalności postkomunistycznej: wielu Polaków za normę uznało model obecności Kościoła w życiu publicznym ukształtowany za PRL i wszystkie nowe wydarzenia – takie jak powrót lekcji religii do szkół czy kapelanów do szpitali, więzień lub wojska – traktowane były (nawet przez niektórych wpływowych intelektualistów) jako zagrożenie państwem wyznaniowym, podczas gdy sytuacje takie są standardem w społeczeństwach demokratycznych.
Równie ciekawe jest pytanie, dlaczego od roku 1993 nastąpiła zmiana społecznego postrzegania Kościoła. Znamienne, że w styczniu 1993 polscy biskupi przebywali z wizytą ad limina apostolorum w Watykanie, a Jan Paweł II stanowczo przestrzegał ich przed utożsamianiem Kościoła z jakąkolwiek partią polityczną. Efektem tych spotkań była postawa Episkopatu Polski w wyborach 1993 roku – sformułowano wówczas zasadę „nie można być dobrym katolikiem, nie będąc dobrym obywatelem”. Wyraźnie wyciągnięto wnioski z poprzednich błędów, np. nigdy się nie powtórzyła już sytuacja z roku 1991, gdy przed wyborami parlamentarnymi z Sekretariatu Episkopatu Polski rozsyłano „ściągawki” wyborcze wskazujące partie godne poparcia przez katolika. Zmienił się też publiczny wizerunek Kościoła, czego symbolem stał się wybrany w 1993 r. na sekretarza Episkopatu bp Tadeusz Pieronek (zmiana ta jest zresztą na tyle trwała, że opinia publiczna nie uznała odsunięcia na bok bp. Pieronka przez Konferencję Episkopatu za coś istotnie zmieniającego obraz Kościoła). W 1993 powstała też Katolicka Agencja Informacyjna, co było przejawem nowej strategii obecności Kościoła w świecie mediów – zamiast narzekania na złe media, zaproponowano dostarczanie profesjonalnej informacji.
Warto podkreślić, że obecnie poziom zaufania do Kościoła jest nawet wyższy niż pozytywna ocena jego działalności – według CBOS w styczniu 2002 76% wyrażało zaufanie do Kościoła, a 68% aprobatę dla jego działań. Jedynie instytucje charytatywne: Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Polski Czerwony Krzyż i Caritas mają wyższy poziom zaufania (kolejno: 89%, 85%, 85%)3. Caritas jest zresztą rozpoznawana jako organizacja kościelna, zatem fakt, że zaufanie dla tej instytucji jest wyższe o 10% niż zaufanie do Kościoła, to przejaw istnienia znaczącej grupy ludzi, którzy nie ufają instytucji Kościoła, cenią jednak jego działalność charytatywną.
Niespójności i paradoksy
Zjawiskiem charakterystycznym w postrzeganiu Kościoła są pojawiające się często niespójności opinii publicznej. Łatwo tu o uleganie stereotypom, zwłaszcza medialnym – jest to zjawisko typowe dla opinii publicznej, która, jak łaska pańska, na pstrym koniu jeździ. Przykładowo, większość Polaków spostrzega po roku 1989 znaczny spadek religijności i szacunku społecznego dla Kościoła, który według badań wcale nie występuje aż tak dramatycznie. Oznacza to, że ludzie oceniają stan religijności i autorytet Kościoła bardziej negatywnie, niż im samym się to wydaje. Podobnie – autorytet księży parafialnych ucierpiał mniej niż autorytet Kościoła jako instytucji publicznej, a działalność Prymasa Polski była na początku lat dziewięćdziesiątych oceniana ok. 20% wyżej niż działalność Kościoła jako takiego. Przykłady te świadczą o tym, że dość łatwo powtarzamy ogólne niepochlebne opinie o Kościele, ale w konfrontacji w rzeczywistością – zarówno parafialną, jak i w pytaniu o własną generalną ocenę Kościoła, czy w pytaniu o konkretnego człowieka – odpowiadamy zgodnie z własnym przekonaniem, i wyniki są wówczas dla Kościoła korzystniejsze.
Innym przejawem mocno utwierdzonego w polskim społeczeństwie stereotypu jest przekonanie, że Kościół katolicki ma za dużo władzy. Przekonanie to stało się popularne na początku lat dziewięćdziesiątych (częściowo pod wpływem ówczesnych wydarzeń i błędów ludzi Kościoła, częściowo na skutek popularnego wówczas propagandowego sloganu o „czarnych”, którzy zastępują „czerwonych”). W kolejnych latach przekonanie trwało niezmiennie, niezależnie od tego, kto rządził krajem. Nawet gdy u władzy był SLD, i tak ok. 2/3 Polaków twierdziło, że Kościół ma za dużo władzy. Paradoks polegał na tym, że w tym czasie również ok. 2/3 Polaków deklarowało zaufanie dla Kościoła i aprobatę dla jego działań. Nie potrafię wytłumaczyć tego paradoksu inaczej, niż uznając przekonanie, że Kościół ma w Polsce za dużo władzy, za utrwalony stereotyp. Stereotyp ów znaczna część Polaków powtarzała, nawet jeśli osobiście inaczej postrzegała Kościół, niejako „na wszelki wypadek” – tak bardzo nie chce bowiem, aby Kościół angażował się bezpośrednio w politykę.
Jak wskazywała bowiem Mirosława Grabowska, zdecydowana większość Polaków akceptuje udział Kościoła w życiu publicznym (88% – za obecnością krzyży w budynkach publicznych, 82% – za lekcjami religii w szkole i religijnym charakterem przysięgi wojskowej, 73% – za obecnością księży w telewizji, 68% – za prawem Kościoła do wypowiadania się na tematy moralne i obyczajowe), ale jednocześnie większość jest wyraźnie przeciwna bezpośrednio politycznym działaniom Kościoła (jedynie 34% akceptuje zajmowanie przez Kościół stanowiska wobec ustaw uchwalanych przez sejm). Takie stanowisko sugeruje pewne podobieństwo do sytuacji amerykańskiej, gdzie religia jest wyraźnie obecna w życiu publicznym, ale jest też stanowczo oddzielona od państwa. Notabene, stanowisko to zgodne jest z nauką społeczną Kościoła, który pragnie brać udział w życiu społecznym, ale nie chce być podmiotem politycznym.
Trzeba wreszcie wskazać na największy polski paradoks, świadczący o zaskakującej duchowej dojrzałości Polaków. Otóż, jak mogliśmy zobaczyć, po roku 1989 zaufanie do Kościoła spadało, ale wiara i praktyki religijne trwały na wysokim poziomie. Oznacza to, że w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych wielu Polaków umiało zachować wiarę w Boga, nawet żywiąc nieufność wobec instytucji kościelnych. Obecnie ponownie około 3/4 Polaków ufa Kościołowi katolickiemu, czyli od roku 1993 do dziś jedna trzecia z nas ponownie uznała Kościół za godny zaufania. Jest to wyraz dojrzałości, bo taka postawa świadczy o umiejętności oddzielania stosunku do Boga i stosunku do instytucji kościelnych; przekładając na konkret parafialny: nawet pomimo generalnej krytycznej postawy wobec Kościoła, Polacy nie obrażali się ani na swojego proboszcza, ani na Pana Boga.
Przejawem tego samego fenomenu wydaje się także fakt, że autorytet Kościoła nie osłabł w ciągu ostatniego roku, tzn. po ujawnieniu zarzutów wobec abp. Juliusza Paetza. Znamienne, że choć w marcu 2002 r. 44% badanych przez CBOS było przekonanych, że na skutek tej afery nastąpi obniżenie autorytetu Kościoła w Polsce (sam do nich należałem.), nic takiego nie nastąpiło.
Sądzę, że poparciu dla działań Kościoła sprzyja też dość szybkie osiągnięcie stabilności w relacjach Kościół-państwo. Od roku 1995 nie toczą się już głośne spory na styku religii i życia publicznego. Również w mediach – które na początku lat dziewięćdziesiątych przejawiały tendencję do prezentowania religii jako zagrożenia dla polskiej demokracji – wizerunek Kościoła jest obecnie zdecydowanie bardziej pozytywny.
Czy Kościół traci młodzież?
Pytanie o religijność współczesnej polskiej młodzieży to kwestia kluczowa dla przyszłości, a zarazem jedyna, co do której socjologowie zdecydowanie różnią się opiniami. Pojawiły się bowiem badania, wedle których poziom religijności młodzieży spada. Inni badacze twierdzą zaś – także na podstawie danych empirycznych – że wiara jest wciąż dla młodych ważna i nie jest prawdą, że Kościół tak szybko traci młodzież.
Badania CBOS wykazują, że wśród polskich katolików nie ma przepaści pokoleniowej pod względem stosunku do praktyk religijnych – jedynie najstarsze pokolenie zdecydowanie częściej od reszty Polaków chodzi do kościoła. Według badaczy z tego ośrodka przywiązanie młodzieży do praktyk religijnych zależy od wielkości miejsca zamieszkania – im mniejsze środowisko, tym więcej osób systematycznie praktykujących: na wsi systematycznie praktykuje dwie trzecie młodych ludzi w wieku od 18 do 24 lat, w środowisku wielkomiejskim zaś tylko jedna trzecia. Grupa szczególnie zagrożona laicyzacją to młodzież męska z wielkich miast – zdecydowanie ponad połowa z nich praktycznie pozostaje poza oddziaływaniem Kościoła. Wniosek wyciągany przez badaczy CBOS brzmi rozsądnie: Nie można więc wypowiadać ogólnych sądów o poziomie uczestnictwa polskiej młodzieży w praktykach religijnych, lecz trzeba wyraźnie wskazać, jaką jej kategorię opisujemy.
Wnioski są jednak wyciągane, i to daleko idące, najczęściej w gazetach. Tytuły typu „Kościół traci młodzież” w ostatnich latach najczęściej pojawiały się w „Rzeczpospolitej”. W listopadzie 2002 r. Ewa Czaczkowska ogłosiła nawet informację o 22-procentowym spadku poziomu praktyk religijnych polskiej młodzieży. Niestety, zestawiła ona ze sobą trudno porównywalne badania z lat 1985-1998. Faktem jest jednak, że pewien spadek religijności młodzieży stwierdził ks. Sławomir Zaręba SAC z Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego. Według jego badań między rokiem 1988 a 1998 deklaracje wiary obniżyły się z 80% do 68%, a regularnych praktyk religijnych z 68% na 54%.
W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” ks. Zaręba stwierdził nawet, że jesteśmy świadkami cichej rewolucji aksjologicznej, tzn., że wzrasta relatywizm etyczny młodzieży i generalnie zmierzamy ku prywatyzacji religii. Jego zdaniem, istnieje nadal u młodzieży zapotrzebowania na sacrum, lecz odrzucane są katolickie zasady moralne – normę „nie zabijaj” za wiążącą uważa 75,5% młodych Polaków, „nie kradnij” – 62,5%. Wyraźnie obniżyła się zwłaszcza akceptacja zasad etyki seksualnej. Ponad 60% młodzieży akceptuje antykoncepcję i współżycie przedmałżeńskie (choć 58% opowiada się przeciwko zdradzie małżeńskiej). Istotna jest zwłaszcza dynamika: według ks. Zaręby ponad 1/3 młodzieży przyznaje się do spadku własnej religijności, a jedynie 11,5% do jej wzrostu. Pallotyn wskazuje też, że w rozwiązywaniu konfliktów moralnych ok. 70% młodych ludzi kieruje się własnym sumieniem, a jedynie 3-4% naukami Kościoła.
Ta ostatnia informacja budzi jednak poważne zastrzeżenie metodologiczne – pytanie opierało się na założeniu, że człowiek kieruje się albo własnym sumieniem, albo naukami Kościoła (ewentualnie radami rodziny lub przyjaciół). Ale czy między osobistym sumieniem a nauką Kościoła istnieje nieuchronna sprzeczność? Wiadomo, że nie, a wręcz celem edukacji religijnej jest doprowadzenie do świadomej internalizacji norm moralnych. To kolejny przykład, że indywidualizacja nie musi zagrażać systemowi wartości religijnych, choć może zagrażać wierze powierzchownej.
Inne wyniki badań prezentuje Krzysztof Koseła z Uniwersytetu Warszawskiego. Według jego badań wiarę deklaruje 94,7% Polaków w wieku 15-24 lat, w tym 41% twierdzi, że postępuje według nauk Kościoła, 52,8% deklaruje zaś, że chodzi do kościoła raz w tygodniu lub częściej. Na skali od 1 do 10 Bóg jest ważny dla młodych Polaków średnio na poziomie 7,97, a dla 77,3% ważne jest to, że „jestem osobą wierzącą”. Według Koseły polska młodzież nie jest religijnie wychłodzona, zwłaszcza że w identycznym badaniu tylko 18,1% młodych Niemców zadeklarowało, że jest dla nich ważne, iż są wierzący. 77% w Polsce i 18% w Niemczech, „to jest miara tego dystansu” – powiada Koseła. Przywiązanie do wartości chrześcijańskich deklaruje 44% młodych Polaków, a 10,6% Niemców. Koseła wskazuje też, że wiara obok płci pozostaje cechą najsilniej determinującą stosunek do etyki seksualnej, a wpływ wiary widać także w wyborze celów życiowych – wierzący są bardziej nastawieni na wartości rodzinne, na drugą osobę.
W sytuacji sporu między badaczami trudno o jednoznaczne wnioski, tym bardziej że uzyskiwane przez nich dane nie różnią się aż tak bardzo, jak to wygląda w gazetach. Na pewno młodzież jest z natury mniej religijna, trudno jednak powiedzieć, czy dostrzegane zmiany są istotne dla przyszłości wiary w Polsce. Zapewne zapowiedzią praktycznego odchodzenia od Kościoła może być znaczna liczba tych, którzy wprawdzie deklarują, że Pan Bóg jest dla nich ważny, a nawet chodzą do kościoła, ale wartości nie są dla nich ważne. Oznacza to, że w praktycznym życiu ich wybory będą zapewne odmienne od zasad etyki chrześcijańskiej. Ks. Janusz Mariański podkreśla, że młodzi akceptują wiarę i Kościół jako instytucję, lecz przestają się z nią liczyć. Dlatego – jego zdaniem – obecnie głównym problemem Kościoła jest to, jak przekonać młodych ludzi, że Bóg jest kimś4.
Czy sekularyzacja jest nieuchronna?
Czy zatem Polska jest krajem katolickim? Odwołując się do kryteriów przywołanych na początku tekstu, trzeba odpowiedzieć: tak. Socjologicznie rzecz ujmując, większość społeczeństwa jest wyznania katolickiego, katolicyzm wyraźnie obecny jest w polskiej historii i kulturze, a pozycja Kościoła katolickiego w życiu publicznym jest znacząca. Trudniej ocenić, czy wybory moralne obywateli są zgodne z katolicką nauką moralną, ale przynajmniej deklaratywnie większość z nich twierdzi, że stosuje się do wskazań Kościoła. Kraju o takiej pozycji katolicyzmu, zwłaszcza w porównaniu z innymi narodami europejskimi, nie można nie nazwać krajem katolickim.
Trzeba jednak spytać także o przyszłość. W tytule niniejszego tekstu pojawia się słowo „jeszcze” – czy Polska jest (jeszcze) krajem katolickim? Pora na zakwestionowanie tego sformułowania. Dlaczego „jeszcze”? Czy sekularyzacja jest nieuchronna?
Teoretycy sekularyzacji coraz bardziej wycofują się z myślenia jednokierunkowego, uznając, że nie ma w tej dziedzinie determinizmów. Dotychczasowy brak kryzysu praktyk religijnych w Polsce pozwala przypuszczać, że nawet jeśli się on tu pojawi, to nie będzie miał charakteru gwałtownego – jak to było w kanadyjskim Quebecu czy w niektórych regionach Europy, gdzie w ciągu jednego pokolenia świątynie opustoszały.
Socjologowie coraz częściej mówią obecnie o tym, że odchodzenie od religii nie jest procesem nieuchronnym. Pod redakcją Petera Bergera w 1999 roku wyszła książka „Desekularyzacja świata”, a w niej m.in. artykuł Grace Davie pt. „Europa – wyjątek, który potwierdza regułę”. Brytyjska autorka przekonywała, że europejska (czytaj: zachodnioeuropejska) tendencja sekularyzacyjna jest już oceniana przez wielu socjologów nie jako laboratorium przyszłości świata, lecz jako sytuacja wyjątkowa i niepowtarzalna. Grace Davie wydała ostatnio książkę na ten sam temat, zatytułowaną „Europe: The Exceptional Case” [Europa: przypadek wyjątkowy], a trzeba dodać, że jest ona przewodniczącą komitetu socjologii religii Międzynarodowego Towarzystwa Socjologicznego.
Zresztą nawet w Europie tendencje się odwracają, np. Bruksela stała się obecnie najbardziej religijnym regionem w Belgii. Nie świadczy to jednak o odradzaniu się chrześcijaństwa, lecz o obecności muzułmanów. Belgijski socjolog, jezuita Jan Kerkhofs, zwraca uwagę, że w wielu brukselskich szkołach podstawowych 90% dzieci to muzułmanie. W Europie Zachodniej rodzą się też inne zainteresowania duchowe, które nie prowadzą do religii tradycyjnych – np. we Francji liczba księży jest dzisiaj czterokrotnie niższa od liczby wróżbitów przepowiadających przyszłość.
Sytuacja, z jaką mamy do czynienia w Europie, nie jest – według Kerkhofsa – końcem religii ani końcem chrześcijaństwa. Jej przejawem (a może rezultatem?) są poważne przemiany wewnątrz poszczególnych nurtów chrześcijaństwa. Francuski protestancki socjolog religii, Jean-Paul Willaime, twierdzi, że następuje powolna protestantyzacja katolicyzmu; protestanci zaś zmierzają ku nieokreślonemu agnostycyzmowi.
Wśród socjologów panuje natomiast zgoda co do nieuchronności procesu indywidualizacji wiary. Ale już z oceną jego konsekwencji bywa różnie. Niektórzy uważają, że prowadzi on do zaniku wiary czy jej całkowitej prywatyzacji. Inni zaczynają jednak dostrzegać, że indywidualizacja – czyli proces przechodzenia od wiary tradycyjnej do wiary z wyboru – nie musi oznaczać osłabienia społecznej roli wiary. Nawet jeśli bowiem nieco spadną liczbowe wskaźniki deklaracji wiary czy praktyk, to zmienia się jakość wiary tych, którzy – już świadomie, „z wyboru”! – trwają przy Bogu i Kościele. Grace Davie twierdzi, że wybór wiary lub niewiary dokonuje się prywatnie, lecz konsekwencje takiej decyzji nie są już prywatne. Przekonuje ona, że ci, którzy na serio opowiadają się dzisiaj za wiarą, będą raczej zabiegali o to, aby ich głos był coraz bardziej słyszalny publicznie.
Proces indywidualizacji wiary – jeśli spotka się z odpowiednią ofertą duszpasterską – może zatem doprowadzić do jej pogłębienia i umocnienia. Podobnie twierdzi w Polsce ks. Janusz Mariański: można równolegle budować obydwie formy społecznego funkcjonowania Kościoła: ludowego i wspólnotowego. Rozwijający się Kościół wspólnotowy nie musi być zagrożeniem dla Kościoła ludowego, może być raczej jego wzmocnieniem.
Teologicznie patrząc na tę kwestię, trzeba wskazać, że wiara z wyboru najpełniej jest tym, co Kościół wiarą nazywa: wiara jest odpowiedzią człowieka daną Bogu, który mu się objawia i udziela, przynosząc równocześnie obfite światło człowiekowi poszukującemu ostatecznego sensu życia (KKK 26). W tym właśnie sensie można chyba myśleć o znanej tezie ks. Józefa Tischnera, że „chrześcijaństwo jest dopiero przed nami”.
Droga w głąb
Coraz wyraźniej widać zatem, że o przebiegu sekularyzacji decyduje pewien splot czynników, a żaden z nich nie jest dominujący. W Polsce – kraju tak bardzo nieprzewidywalnym – może być bardzo różnie.
Polska wiara na tle Europy wydaje się wyjątkowa5. Polacy jawią się jako religijny prymus Europy. Co to oznacza na przyszłość? Co jest ważniejsze: że około połowa wierzących Polaków chodzi co niedziela do kościoła, czy że druga połowa nie chodzi? Czy szklanka jest do połowy pełna, czy też od połowy pusta? Będzie się napełniała czy opróżniała?
Osobiście należę do tych, których bardziej interesuje nie ilość płynu wypełniającego szklankę, lecz jego smak; nie liczba wierzących, lecz jakość ich wiary przekładająca się na świadectwo ich życia (rzecz jasna, nie chodzi o przeciwstawienie tych dwóch aspektów, lecz o dostrzeżenie decydującego znaczenia „smaku wiary”). Z tego punktu widzenia największym zagrożeniem dla przyszłości polskiego katolicyzmu jest powierzchowność wiary wielu nominalnych katolików, bylejakość i wiary, i życia. Dlatego zadaniem najważniejszym z ważnych powinno być pogłębianie wiary osób pozostających obecnie w zasięgu oddziaływania Kościoła – tych, którzy praktykują regularnie, ale posiadają wątpliwości w sprawach wiary, a jeszcze bardziej tych, którzy choć deklarują, że są wierzący, praktykują nieregularnie. Oni bowiem – jako świadomi swej wiary katolicy – będą mogli stworzyć „masę krytyczną” kształtującą nowe, dynamiczne oblicze Kościoła w XXI wieku.
Religijność w Polsce pozostaje, wedle określenia Jarosława Gowina, oczywistością kulturową. Jest to wielki potencjał. Na tym kapitale można budować. Dzięki niemu katolicyzm ma szansę być najistotniejszą siłą kulturową ożywiającą współczesne polskie społeczeństwo. Kościół katolicki w Polsce wciąż bowiem jest – i sądzę, że nadal będzie – głównym nośnikiem poczucia sensu i nauczycielem wartości (właściwie jedynym na masową skalę!), bez których nie można sobie wyobrazić zdrowego życia publicznego.
Religijny prymus Europy ma wiele wewnętrznych problemów, czekają go trudne wyzwania i przemiany. Przede wszystkim jednak – przy wytężonej pracy duszpasterskiej – wciąż ma szansę na połączenie fenomenu masowości wiary z wiarą pogłębioną. Ks. Janusz Mariański twierdzi, że jedyną rozsądną i uzasadnioną alternatywą wobec zanikania Kościoła ludowego może być Kościół wielopostaciowy, „policentryczny” – uwzględniający zróżnicowane społecznie formy katolicyzmu, różne nurty i sektory, odpowiadające zróżnicowanym potrzebom wiernych.
Polska może pozostać krajem katolickim i w deklaracjach, i w życiowych wyborach. Nie musimy też być traktowani jak skansen Europy, bo myślenie o religii jako fenomenie odchodzącym w zapomnienie staje się niemodne. Tyle można powiedzieć z perspektywy socjologicznej. Z pewnością jest ona niewystarczająca do wyczerpania tytułowego problemu. Jeszcze niejeden artykuł na ten temat przeczytamy.
Teologicznie patrząc – w Kościele toczy się trojaki proces: narodzin – rozkwitu – zanikania. Te trzy momenty zachodzą stale i równocześnie (ks. Tomasz Węcławski). Który z tych procesów przeważy w danym momencie historycznym – nie da się przewidzieć.
Zbigniew Nosowski
_____________________________________________________
Korzystałem z następujących książek i opracowań:
„Katolicyzm polski na przełomie wieków. Mity, rzeczywistość, obawy, nadzieje”, pod red. Józefa Baniaka, Wydział Teologiczny UAM, Poznań 2001;
„Kościół i religijność Polaków 1945-1999”, pod red. ks. Witolda Zdaniewicza SAC i Tadeusza Zembrzuskiego, Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, Warszawa 2000;
ks. Janusz Mariański, „Kościół katolicki w społeczeństwie obywatelskim. Refleksje socjologiczne”, Redakcja Wydawnictw KUL, Lublin 1998;
„Pierwsza dekada niepodległości. Próba socjologicznej syntezy”, pod red. Edmunda Wnuk-Lipińskiego i Marka Ziółkowskiego, Instytut Studiów Politycznych PAN, Warszawa 2001;
„Polacy wśród Europejczyków. Wartości społeczeństwa polskiego na tle innych krajów europejskich”, pod red. Aleksandry Jasińskiej-Kani i Mirosławy Marody, Wydawnictwo Naukowe „Scholar”, Warszawa 2002;
ks. Sławomir Zaręba SAC, „Dynamika świadomości religijno-moralnej młodzieży w warunkach przemian ustrojowych w Polsce (1988-1998)”, Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, Warszawa 2003
oraz raportów Centrum Badania Opinii Społecznej, Instytutu Spraw Publicznych i innych źródeł.
______________________________________________________
1Ogromne różnice liczebności poszczególnych wyznań w Polsce sprawiają, że z socjologicznego punktu widzenia trudno porównywać polskich katolików z jakąkolwiek inną grupą wyznaniową. Z tego powodu w ogólnopolskich badaniach nie są stawiane pytania o religie i wyznania niekatolickie.
2Badania te przeprowadzane są zazwyczaj w listopadzie, czyli miesiąc przed Bożym Narodzeniem. Wiadomo zaś, że przy okazji świąt kościelnych liczba osób przystępujących do Komunii rośnie gwałtownie, wskaźnik ten byłby wówczas dużo wyższy. Fascynujące, choć raczej niemożliwe do wykonania, byłoby kiedyś zliczenie katolików korzystających w Wielkim Poście z sakramentu pojednania.
3 Warto podkreślić, że wyniki badań OBOP dotyczące zaufania do Kościoła przynosiły podobny obraz co badania CBOS: spadało ono od poziomu 85% w 1989 roku do 55% w czerwcu 1993, a od tego czasu wzrastało, by szybko osiągnąć stabilny poziom ponad 70%.
4 Warto też zwrócić uwagę na publikowane obok wyniki ciekawych badań przeprowadzonych wśród młodzieży gdańskiej przez Macieja Dębskiego. Analizuje on tam jakościowe przemiany religijności: zaledwie 18% młodych gdańszczan to ludzie wiary konsekwentnej, 60% cechuje wiara selektywna, a 22% – postawa praktycznie laicka, w której wiara zanika. Dębski podkreśla jednak, że nie można mówić, iż młodzież jest zeświecczona; należy raczej wskazać na przeniesienie akcentu z religijności masowej na indywidualną.
5 Pokazuje to publikowany obok artykuł Tadeusza Szawiela, oparty na danych z badań europejskich systemów wartości.