O ascezie z ks. Krzysztofem Grzywoczem
rozmawia Katarzyna Jabłońska
Katarzyna Jabłońska: Zwykliśmy widzieć w ascezie przede wszystkim przymus nieustannego wyrzekania się czegoś – zazwyczaj tego, czego najbardziej pragniemy. Skoro ascezę postrzegamy jako konieczność wręcz zapierania się siebie, trudno się dziwić, że jej nie chcemy i uciekamy przed nią. Czy rzeczywiście godzi ona w nasze pragnienia? Jeden z ascetów, zdaje się święty Ignacy, mówił przecież: Nie pozwólcie odebrać sobie swoich pragnień.
ks. Krzysztof Grzywocz: Bardzo lubię słowo „wyrzeczenie”, podoba mi się jego etymologia. Od „wyrzekać się” dojść można do „wyrzec słowo”, „wyrzekać siebie”, czyli „wypowiedzieć siebie”. Wyrzekając się czegoś – wypowiadam siebie. Bliski jest mi przykład zaczerpnięty z greckiej koncepcji ascezy – chrześcijaństwo wiele z niej zapożyczyło – odwołujący się do symbolu rzeźbienia figury w marmurowej bryle. Pani i ja, każdy człowiek, jest jak duża bryła pięknego i drogocennego marmuru. Każdy z nas musi z tej bryły wyrzeźbić swoją postać. Wiele fragmentów marmuru musi odpaść. Czasem ludzie nie mogą pogodzić się z tą stratą – rzeczywiście bywa, że chodzi o piękny, duży kawałek marmuru i wydaje się nam, że jest on zbyt cenny, żeby go tracić. Jednak człowiek, który nie potrafi zdobyć się na wyrzeczenie, nigdy też w pełni nie wyrzeknie siebie – nigdy nie będzie miał swojego kształtu, nie będzie sobą.
Mężczyzna, który chce mieć wiele kobiet, nie może naprawdę spotkać tej jednej, z którą mógłby zbudować prawdziwą i głęboką więź. Istnieje oczywiście wiele kobiet, które mogłyby być jego żoną, on jednak musi umieć i chcieć wybrać. Bez tego nie doświadczy prawdziwego, głębokiego spotkania twarzą w twarz. Jeżeli wiąże się z wieloma kobietami, to zdarza się, że kończy w wielkiej samotności, nie ma rodziny, bliskich.
Istnieje dziś wiele propozycji, co należy zrobić, żeby być sobą. Pojawia się cała masa poradników albo rzeczy, które – jak się nas przekonuje – mają sprawić, że bardziej będziemy sobą. Większość z nich proponuje dolepianie owych kawałków marmuru czy jakiegoś mniej szlachetnego budulca, a prawda jest taka, że aby wypowiedzieć siebie – trzeba się ich właśnie wyrzec, odłupać je.
– Człowiek jednak woli raczej dolepiać niż odłupywać, dostaje zresztą wiele bodźców z zewnątrz, zachęcających go do tego. Możemy dzisiaj czuć się tak, jakbyśmy znajdowali się w supermarkecie, pośród półek z rzeczami, doznaniami, uczuciami. Mamy półkę z przyjaźnią, miłością, seksem. i niemal zewsząd dochodzące hasło: „Kupuj do upadłego”, „Jesteś tym, co kupujesz”.
– Jest z pewnością wiele powodów tego kupowania. Jednym z nich – myślę – jest dolegający dzisiaj człowiekowi brak celu, trudność z jego wyznaczeniem. Kiedy wybieramy się z przyjacielem w góry i naszym celem jest wspiąć się na szczyt, dobieramy środki, żeby tam dotrzeć. Potrzebujemy dobrych butów, raków, ciepłego ubrania, ciemnych okularów, żeby chroniły oczy przed ostrym słońcem. Nie bierzemy ze sobą telewizora, bo chociaż miło byłoby obejrzeć gdzieś tam wysoko „Wiadomości”, to jednak możemy się bez tego obejść, poza tym telewizor jest za ciężki, niewygodnie byłoby się z nim wspinać. Z niektórych rzeczy trzeba zrezygnować, bo one po prostu nie służą celowi. To cel porządkuje środki, jego brak prowadzi do chaosu. Brak wyraźnego celu w życiu sprawia, że można je traktować jako kolekcjonowanie zdarzeń: a nuż coś się w życiu przyda.
– Porównał Ksiądz człowieka do bryły marmuru. Zdaje się Michał Anioł mówił, że w bryle marmuru rzeźba już jest – trzeba tylko odłupać te niepotrzebne części, a ona sama się wyłoni. W Psalmie 139 czytamy: „Panie, przenikasz i znasz mnie [.] Ty utkałeś mnie w łonie mej matki”. Z tego można by wnosić, że kształt jest nie tylko zadany, ale także dany?
– Ten kształt jest w moim przeznaczeniu i jest moim przeznaczeniem, ale istnieje również w moim wyborze. Bez tego wyboru nie może spełnić się przeznaczenie. W ascezie chrześcijańskiej niezwykle ważne jest jednak przeświadczenie, że ktoś większy niż ja sam czuwa nad tym wykuwaniem mojego kształtu.
W ogrodzie
– Mówi Ksiądz o kształcie człowieka, a jaki jest kształt najbardziej chyba podstawowego jego pragnienia – miłości? W kulturze supermarketu traktowana jest ona jako karnawał. I człowiek to często akceptuje, zresztą chyba nie tylko dlatego, że tak jest wygodnie, ale również dlatego, że po prostu „głodny” jest więzi z drugim człowiekiem. Tymczasem w nauczaniu Kościoła wcale nie tak rzadko można znaleźć sugestię, że miłość to raczej post.
– Karnawał jest częścią naszego życia; jest przyjemny, pozwala zapomnieć o wielu sprawach. Taka jest również miłość. Ona jest także karnawałem, przyjemnością, odpoczynkiem i radością. To tak, jak w ogrodzie – żeby jesienią zebrać jabłka, trzeba rozpocząć pracę już wiosną. Kiedy widzę w parku dwoje starszych ludzi trzymających się za ręce, myślę wówczas o takim właśnie ogrodzie, w którym trzeba naprawdę ciężko pracować – nawozić, przycinać, kopać, szczepić, żeby te jabłonki w końcu wydały piękny i smaczny owoc. Myślę, że tych dwoje musiało trudzić się całe swoje życie, żeby teraz móc trzymać się za ręce.
Nic złego nie ma w tym, że miłość jest traktowana jako karnawał – to jest oczywiste i naturalne. Sam uważam, że jednym ze sprawdzianów miłości jest to, czy małżonkowie po dziesięciu latach potrafią jeszcze bawić się razem, tańczyć. Jeżeli ktoś mówi, że miłość to tylko trud, Ogrójec, oznacza to, że coś jest nie tak i z tym człowiekiem, i z więzią, która łączy go z drugim, coś jest nie tak z jego miłością. Karnawał jednak to tylko jeden z elementów większej całości. Rzecz w tym, żeby nie ubóstwić fragmentu, nie uczynić zeń całości.
W miłości spotykają się dwie rzeczywistości: radość i trud. One tworzą jedną całość. To jest tak, jak w tajemnicach różańca – zawarta jest w nim cała koncepcja miłości: zwiastowanie, narodziny, a potem – tak, właśnie tak – śmierć i grób, .aż wreszcie zmartwychwstanie.
– Skoro w miłości post walczy z karnawałem, to człowiek, który kocha, także musi pozostawać w stanie nieustannej walki. To bardzo trudne, niekiedy wręcz wyniszczające.
– Tu nie chodzi o walkę, a o utrzymywanie napięcia, o balansowanie na linie. Chodzi o to, żeby utrzymać równowagę pomiędzy tymi dwoma biegunami. One zresztą wcale się nie wykluczają, nie walczą ze sobą, lecz są komplementarne, wspomagają się nawzajem. Walka niszczy, napięcie jest twórcze – tak jak elektryczność w kontakcie. Trzeba być pod napięciem.
Całe życie człowieka – w każdym razie wszystko, co w nim naprawdę ważne – rozgrywa się pomiędzy tymi dwoma biegunami. Wciąż doświadczamy trudu ogrodnika – i jego radości, gdy zbiera dojrzałe owoce. Dramatem człowieka jest to, że dzisiaj te bieguny się rozeszły. Taka jest sytuacja współczesnej kultury – rozbito więź pomiędzy tymi biegunami oraz ich jedność, oddzielono je od siebie i przeciwstawiono sobie. Są ludzie, którzy na przykład zadręczają się miłością, traktują ją wyłącznie jako trud i cierpienie, ale są również tacy, którzy się nią narkotyzują, szukają w niej wyłącznie karnawału. A w miłości, i w każdej innej sferze życia – chodzi o miłosne utrzymanie napięcia. Tak nazywali to Ojcowie Pustyni. Takie napięcie jest w Chrystusie – spotyka się w Nim to, co boskie, i to, co ludzkie.
To napięcie nosimy zresztą w sobie, istnieje w nas i we wszystkim, co nas otacza – napięcie między zimą a wiosną, między dniem a nocą. Ono wpisane jest w naszą naturę. Z niego właśnie wyłania się kształt. W chrześcijaństwie mocno obecne jest napięcie pomiędzy posłuszeństwem a wolnością, wyrzeczeniem a radością. Moje wewnętrzne napięcia mogę unieść jedynie dzięki pomocy Ducha Świętego.
Natomiast wyrzekam się czegoś nie dlatego, żeby się męczyć i umartwiać, ale z pasji. Są ludzie, którzy bardzo cierpieli w życiu – to, czego doświadczyli, jest często nie do opisania – a jednak zachowali niezwykłe wewnętrzne światło. Korczak mógł uciec, zostawić swoje dzieci, ale pasja jego miłości była większa. Dobro, piękno, wielkość człowieka stąd właśnie się biorą. Asceza nie jest cierpiętnictwem – to wcielona pasja.
– Ksiądz mówi, że asceza to pasja, ale oznacza ona przecież także konieczność straty. Muszę stracić, żeby zyskać. Czy tego równania nie da się rozwiązać inaczej?
– Chyba się nie da, ale przecież celem jest to, co się zyskuje, a nie to, co się traci – masa wyrzeźbionego, a nie odrzuconego. To prawda, że trzeba wiele tracić, ale tylko wtedy można znaleźć to, co najistotniejsze. Tylko wówczas można wyrzec siebie, powiedzieć – ja jestem. Jestem kobietą, jestem mężczyzną. To działanie w bardzo istotny i podstawowy sposób dotyczy tego, co jest kobiece i męskie. Wkracza tu również cała cielesność. Mam swoje ciało – ciało kobiety albo mężczyzny, mam je kochać, dobrze się z nim obchodzić, czyli je szanować. W nim, a nie przeciw niemu, mam szukać swojej tożsamości – kapłana, męża, osoby żyjącej samotnie etc. Stając się kapłanem muszę odrzucić ten kawałek mnie, który mógłby być mężem, i nie chodzi tu przecież tylko o życie w celibacie, chociaż o to również. Kiedy kobieta wychodzi za mąż, wybiera tego jednego konkretnego mężczyznę, chociaż jest wielu innych, często bardzo przystojnych, sympatycznych, inteligentnych, którzy mogliby być jej mężami.
– Z tego, co Ksiądz mówi, wynika coś raczej nieoczekiwanego: że to właśnie asceza pozwala nam dobrze zaspokajać nasze potrzeby i pragnienia?
– Asceza raczej odblokowuje różne potrzeby w nas, niż je tłumi. Odsłania pewną ich hierarchię. W człowieku są różne poziomy potrzeb: poziom fizjologiczny (potrzeba jedzenia, spania, pójścia do toalety), psychiczny (potrzeba rozmowy z drugim, intymności, potrzeby intelektualne, uczuciowe, seksualne), duchowy (potrzeba modlitwy, powierzenia się Bogu, transcendencji). Jeżeli przejem się albo nie wyśpię, „zabetonuję się” na tym pierwszym poziomie – trudno może mi będzie wówczas czytać, modlić się, rzeczywiście z kimś się spotkać. Jeżeli natomiast te podstawowe potrzeby są dobrze zaspokojone, to wtedy wchodzimy w świat potrzeb głębszych – pojawia się potrzeba rozmowy, potem głębszej rozmowy, odsłonięcia się. Potem schodzimy jeszcze głębiej – aż do potrzeb duchowych. Zdarza się, że ludzie nie mają dostępu do potrzeb duchowych również dlatego, że mają źle zaspokojone potrzeby psychiczne i fizyczne.
Dobre wypełnienie poszczególnych potrzeb sprawia, że tworzy się kanał komunikacyjny – taka pusta przestrzeń, jak szyb w kopalni. Można się nią wówczas przespacerować przez cały świat naszych potrzeb – najlepiej z Chrystusem i modląc się – i zobaczyć ich stan. Do mnie należy wybór, którą z tych potrzeb zaspokajam. Jeżeli wypcham się jedzeniem, seksem, odpoczynkiem, nawet wiedzą – mogę zablokować się wobec innych potrzeb. Po pewnym czasie odkrywam i doświadczam, że źródłem wszystkich głodów jest zaniedbanie więzi z Bogiem – głód Boga, to on objawia się „bulimią” albo „anoreksją” w sferze potrzeb psychicznych i fizycznych.
Jednym z największych błędów jest wyodrębnianie ascezy z całości życia, ograniczanie jej do jednej tylko sfery. Człowiek składa się z kilku wymiarów, one nie istnieją oddzielnie, przeciwnie – bardzo od siebie zależą. Każda z tych sfer ma swoje potrzeby, różne głody domagające się zaspokojenia. Każda potrzeba ze swej natury jest ascetyczna. Wymaga ascezy, żeby odnaleźć swoją istotę i swoją pełnię. Dobrze jest, kiedy nasze spotkania z innymi są ascetyczne, czyli rozpięte pomiędzy dystansem a bliskością – wówczas istnieje szansa otwarcia na drugiego, rezygnacji z siebie. Ascetyczny znaczy po prostu normalny.
Ascetyczny? Po prostu normalny
– Normalny? Ale przecież jednym z elementów ascezy jest post, a pościć w jedzeniu na przykład, to jeść mniej niż normalnie.
– Celem ascezy nie jest wyniszczenie, a w poście nie chodzi głównie o to, że w piątek nie jem mięsa. To jest tylko symbol, który ma nam przypominać, że nasze życie jest ascetyczne – bo wybierając coś, jednocześnie z czegoś innego rezygnujemy. Ważne jest, żeby wyważyć – wszystko związane jest z kształtem, to on określa kierunek i charakter ascezy. Post jest koniecznością. Jan Kasjan – żyjący w V wieku Ojciec Pustyni – powiedział, że pościć to jeść normalnie, czyli tyle, ile potrzeba. Nie jest dobrze jeść ani za mało, ani za dużo – dobry post służy zdrowiu. Oczywiście, że istnieją takie momenty, kiedy poszcząc jemy mniej niż na co dzień, ale to również jest czymś normalnym. Jan Kasjan cytuje w swoim dziele Ojca Makarego, który powiedział: trzeba tak pościć, jakbyś chciał żyć jeszcze sto lat. Tak posiadać swoje emocje, rozum, seksualność, całego siebie, jakbyś musiał dzisiaj umrzeć.
Asceza bywa także istotnym elementem psychoterapii, dobrzy psychoterapeuci uczą ascezy w sferze psychicznej. Lekarze uczą ascezy ciała – dieta jest rodzajem ascezy. Człowiek, który je niewłaściwie, jest chory. Duchowni uczą ascezy duchowej. Ascetą jest człowiek świadomy siebie, nieuciekający przed prawdą o sobie. Asceza zaś jest drogą, stylem życia. Jej istotą jest napięcie między postem a karnawałem, pracą a odpoczynkiem, działaniem a kontemplacją. Jeżeli potrafię istnieć w tym napięciu – zachowywać post w jedzeniu, w relacji z drugim człowiekiem – wtedy umiem nie tylko oddawać się działaniu, ale także odpoczywać. Dla niektórych odpoczynek może być wyrzeczeniem. Sam mam czasem pokusę, żeby skrócić swoje wakacje. Lubię narty, ale po kilku dniach na nartach mam ochotę wracać do mojej pracy.
– Narty i urlop to przecież przyjemność, a nie asceza!
– Tu nie ma sprzeczności. Bóg po sześciu dniach pracy ukończył swe dzieło i odpoczął. Odpoczynek należy do całości życia – jest obowiązkiem. Człowiek, który nie potrafi mądrze odpocząć – wyrzec się pracy – nie potrafi dalej dobrze pracować. Praca powoduje zmęczenie, które oczywiście może uszlachetniać, ale praca bez odpoczynku, wystarczającej ilości snu, powoduje przemęczenie, które może naruszyć więź z Bogiem i człowiekiem. Istnieje taka stara, zabarwiona humorem świętych zasada, według której, żeby prowadzić życie duchowe, trzeba się najpierw wyspać. W chrześcijaństwie wszystko jest całością, również człowiek. Niemal wszystkim opowiada on o sobie – tym jak pracuje, odpoczywa, modli się i ubiera, jak kocha drugiego człowieka, również w wymiarze seksualnym. Jakie życie, taka seksualność. Intymność małżonków nie może być radosna i duchowa, jeżeli brak pomiędzy nimi emocjonalnej i duchowej więzi. W seksualność także wpisana jest asceza. W tej sferze życia syntetyzuje się cała trójwymiarowość człowieka. Jan Kasjan pisał, że nie uporządkuje się seksualności, dopóki wszystko inne nie zostanie uporządkowane.
– Zarówno na odpoczynek, jak i na zaprowadzenie porządku w życiu, trzeba mieć czas, a my cierpimy zazwyczaj na chroniczny jego brak. Jak mieć czas, skoro wciąż go brakuje?
– Wielcy asceci mają dużo czasu. to znaczy tyle, ile trzeba. Często aż trudno pojąć, jak oni mogli tyle zdziałać, skąd brali na to czas. Weźmy Hansa Ursa von Balthasara, który był duszpasterzem akademickim, kierownikiem duchowym, prowadził rekolekcje, mnóstwo czytał, a przy tym sam pisał mądre i piękne książki, napisał ich bardzo dużo. Zasada jest prosta – jeżeli chcesz albo musisz dużo pracować, powinieneś dużo się modlić. Ludzie modlitwy byli w stanie zrobić wiele naprawdę wielkich rzeczy. Ci, którzy żyją małą ascezą, mają mało czasu. Bóg jest źródłem czasu. Kiedy odchodzimy od Boga, tracimy czas, jeśli się modlimy – mamy tyle czasu, ile nam trzeba. Asceza potrzebuje czasu, ale również czas potrzebuje ascezy. Muszę wybierać, odmawiać, nie mogę przyjmować wszystkich propozycji, chociaż każda z nich byłaby arcyciekawa.
– W naszej kulturze istnieje dzisiaj raczej tendencja nie do wyboru, w którym zawsze zawarta jest rezygnacja, lecz do mieszania. Dotyczy to chyba wszystkich wymiarów życia, również duchowości. Modny jest synkretyzm religijny – biorę coś z chrześcijaństwa, coś z buddyzmu..
– Miałem szczęście być w klasztorze buddyjskim – wspaniałe miejsce, cudownie się tam czułem. Buddyzm to piękna duchowość, jednak ja nie mogę być wszystkim, muszę wybrać i ten mój wybór ma konsekwencje – jestem księdzem katolickim, a nie mnichem buddyjskim. Jeżeli nie wybiorę, mogę być mistrzem Zen w koloratce. Czyli właściwie kim?
Wybór mnie określa. Wyrzekam się – tak, to jest trud, nierzadko wielki. W różny sposób jest udziałem każdego. Doświadczają go na przykład rodzice. Pozwolić odejść dorosłemu dziecku – to także wymaga trudu. Wychowanie również powinno być ascetyczne. Wielu rodziców nie potrafi się na taką ascezę zdobyć, krzywdząc tym samym swoje dzieci. Budują chore relacje, „ściągają z drzew” – inaczej niż kocica, która leży w ogrodzie i spokojnie patrzy, jak jej małe wędrują sobie po drzewach. Czasem, któreś spadnie, niektórzy mówią – jaka to nieczuła matka! Tymczasem ona jest mądrą matką, bo kiedy w ogrodzie pojawia się prawdziwe zagrożenie – pies, natychmiast zbiera swoje kocięta. Wcześniej jednak zostawia im przestrzeń, pozwala doświadczać świata, uczyć się samodzielności.
– Skoro człowiek wypowiada siebie przez wybór – owe Liebertowe „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę” – to asceza, choć to brzmi zaskakująco, okazuje się czymś niejako wpisanym w ludzką naturę?
– Człowiek z natury swej jest ascetyczny. Całe życie jest ascetyczne, a jeżeli nie jest, zawsze następuje jakieś zaburzenie, zranienie, rozejście się ze sobą. Jeżeli chcę mieć wszystko, nie mam niczego. Wszystkiego po prostu mieć nie można. Trzeba wybrać – nie można być i siostrą zakonną, i żoną. Niektórzy to mieszają, są żonami i jednocześnie próbują być zakonnicami – potem sypialnia przypomina wotywną kaplicę, mnóstwo tam obrazków, świeczek, różańców.
– Tak jak każda duchowość ma swoją własną regułę, tak chyba również asceza?
– Chrystus jadł i pił, ucztował z celnikami, spotykał się z jawnogrzesznicą. Jan Chrzciciel z kolei żywił się miodem leśnym i szarańczą. Każda duchowość ma swoją specyfikę – nie jest dobra dla każdego, trzeba ją dopasować do swojego powołania i osobowości. Inna jest duchowość karmelitańska, a inna ignacjańska, innej ascezy potrzebuje ksiądz, innej osoba świecka. Wybór duchowości jest jak wybór pokarmu. Trzeba wybrać taki pokarm, który nam najlepiej służy. Znam przypadek kobiety, która tak troszczyła się o rozwój swojej duchowości, że ciągle jeździła na jakieś spotkania, sesje, dni skupienia, rezygnując z bycia z rodziną. Mąż tego nie wytrzymał, małżeństwo się rozpadło. Ta kobieta nie dobrała ascezy do swojego kształtu. Nie można uświęcać się kosztem drugiej osoby, koncentrować się wyłącznie na sobie. Idąc w ten sposób do Boga, można wręcz drugiego człowieka od Niego odstręczać.
Zła asceza
– Asceza może zatem być również zła?
– Jest bardzo wiele form skrzywionej ascezy. Wszystko, o czym mówiliśmy, możemy też obrócić w negację. Zasadniczą sprawą jest cel. Asceza ma służyć ukształtowaniu się małżeństwa jako wspólnoty czy kapłaństwa jako komunii z Chrystusem. Rezygnujemy z czegoś, ponieważ ta rezygnacja służy naszemu małżeństwu, mojemu kapłaństwu, jeżeli jest na odwrót, asceza jest chora, niszczy. Ktoś ma rodzinę i wyrzuca telewizor albo kupuje drewniane łyżki, żeby żyć ascetycznie. Po co? Ascetą jest się po coś, a nie dla samego bycia nim.
Zła asceza wiąże się często z błędną koncepcją chrześcijaństwa i niewłaściwym obrazem Boga, ale brać się może również z różnych problemów natury psychologicznej – lęku przed koniecznością dokonywania wyborów czy przed odpowiedzialnością. Tymczasem postawa ascetyczna wymaga ode mnie dużej niezależności i samodzielności.
– My jednak często mylimy niezależność i samodzielność z samowystarczalnością.
– Człowiek nie jest samowystarczalny, nie może sam się zaspokoić. W akcie miłosnym potrzeba dialogu dwóch ciał i dwóch osób, żeby doświadczyć jedności. W języku niemieckim istnieje słowo selbstbefriedigung – „sam się zaspokoję”, „sam sobie poradzę” – to słowo oznacza również samogwałt. Asceza, która prowadzi do samozadowolenia, samowystarczalności, nie jest dobra. Sprawia, że coś w człowieku pęka, z czymś sobie w końcu nie radzi, sam zadaje sobie gwałt.
Człowiek jest tak zbudowany, że sam sobie nie wystarczy. Mój kształt musi się realizować we wspólnocie. Nasze oczy nie widzą swojej twarzy, potrzebujemy innego, żeby ją zobaczyć. Swoją doskonałość trzeba odkrywać we wspólnocie – z Bogiem i drugim człowiekiem. Rzecz w tym, żeby nie popaść w iluzje, nie obrać fałszywej drogi. Wspólnota, drugi człowiek chronią mnie przed tym.
– Tymczasem człowiek odbiera nierzadko wspólnotę jako ograniczenie swojej wolności.
– Niektórzy genialni ludzie, skrajni indywidualiści, mają w sobie jakieś pęknięcie, jakąś smugę cienia, wynikającą – jak sądzę – z odrzucenia wspólnoty. Umieć wyrzec się także jakiejś części siebie, czy raczej być gotowym oddać ją, podzielić ją z innymi, to z pewnością trud. Jeżeli jednak jako skrzypek chcę zagrać na przykład XX koncert Mozarta, to przecież w pojedynkę tego nie dokonam. Muszę być częścią orkiestry, grać według partytury i tego, co wskazuje mi dyrygent, muszę zrezygnować ze swojej własnej wersji. To wiąże się z kształtem. Jestem skrzypkiem – to jest mój kształt. Ale tym kształtem jest także orkiestra – kształt w kształcie.
Tu rzeczywiście jest wielkie napięcie. Nie oznacza to jednak, że muszę być niewolnikiem wspólnoty. Jeżeli mam wyraźny kształt – wspólnota mnie nie wchłonie.
– Mówił Ksiądz o doskonałości, wiele osób traktuje ascezę właśnie jako sposób stawania się coraz doskonalszym. Czy w tym pragnieniu nie kryje się jednak czasem pokusa bycia lepszym od innych?
– Dążenie do doskonałości jest czymś naturalnym i dobrym wówczas, kiedy oznacza pragnienie stawania się lepszym od samego siebie. Jeżeli ktoś jednak dąży do doskonałości po to przede wszystkim, żeby być lepszym od innych, to w istocie uprawia konkurencję – ma wielkie szanse po temu, aby stać się raczej gorszym, a nie lepszym.
Ważne też, żeby pragnienie doskonałości nie oznaczało popadania w iluzję. Małżeństwo, które jest tak doskonałe, że nie można się w nim pokłócić, nie jest dobrym małżeństwem. Jeżeli wierzę, że przyjdzie taki moment, że nie będę miał grzechu, że nie będą pojawiały się we mnie żadne uczucia typu: zniecierpliwienie, zazdrość, złość – to jest iluzja. Wiem, że tak nigdy nie będzie, a jednak staram się o to. Dzisiaj kultura bardzo zaniża poziom doskonałości, proponując człowiekowi różne półśrodki, nierzadko zamykając mu tym samym dostęp do tego, co naprawdę piękne i ważne. W samochodzie jest pięć biegów, podobnie w człowieku jest co najmniej kilka „biegów”, ważne, żebym je wykorzystywał. Czasem jedziemy przez całe życie na pierwszym biegu, zapominając o pozostałych. Czasem natomiast zdarza się, że muszę z czegoś zrezygnować, czego być może bardzo pragnę, bo nie mam predyspozycji, żeby to osiągnąć. To oczywiste, że nie będę dobrym koszykarzem, jeżeli mam 150 cm wzrostu, pomimo że będę wytrwale ćwiczył. Trzeba być realistą.
Tylko wtedy mogę być lepszym, kiedy więcej kocham i nie tracę energii na udowadnianie samemu sobie i innym, że jestem nieomylny. Trzeba mieć dojrzałą koncepcję swojej doskonałości – rozeznać, czy to, co chcę osiągnąć, jest realne. To ważne również dlatego, że dzisiaj kultura nie tylko zaniża, ale również zawyża poziom doskonałości. Lansowany przez nią wzorzec oznacza, że powinienem znać kilka języków, być zawsze w dobrym humorze, szczęśliwy, elegancki, młody, uprzejmy, wykształcony, miły, bez problemów, przystojny. To nierealne – w samochodzie nie ma siódmego biegu.
Kim jesteś?
– Spotykamy jednak ludzi, którzy w ten sposób pokazują nam siebie. Takiego kogoś oczywiście bardzo trudno spotkać w sposób rzeczywisty.
– Kim jesteś? – zapytał swoją pacjentkę jeden z amerykańskich psychologów. Była zdziwiona, bo od pół godziny opowiadała mu przecież o sobie. Ów psycholog nie był pierwszy, tak przecież pytał Chrystus, o to chodzi w chrześcijaństwie, Chrystus wciąż pyta nas o to.
Kim jestem? Cechą ludzkiej kondycji jest to, że popełniamy błędy. Oczywiście można się zatrzymać na błędzie, tak bać się pomyłki, że rezygnować z przyjaźni, miłości, z odsłonięcia się przed drugim. Wcale jednak nie wiem, czy byłbym lepszy bez popełniania błędów, bez słabości. Jak wielu pięknych i ważnych doświadczeń bylibyśmy wówczas pozbawieni. Jeżeli Pani się potknie, ja podbiegnę, żeby Panią podtrzymać. Pani niedoskonałość może dać drugiemu szansę bycia lepszym, a niekiedy szansę czegoś jeszcze większego. Znam małżeństwo, które poznało się właśnie w ten sposób – kobieta się potknęła i upadła, a mężczyzna pomógł jej wstać.
Najwięcej doświadczamy tam, gdzie jesteśmy najsłabsi, tam się najgłębiej spotykamy, jesteśmy wtedy najbardziej ludzcy. Chrystus najwięcej dokonał na krzyżu, a przecież w oczach Jemu współczesnych była to największa klęska.
– Boimy się i wstydzimy swojej słabości, być może właśnie dlatego pragniemy być doskonali. Jeszcze bardziej niż doskonali pragniemy jednak być szczęśliwi. W ascezie uobecnia się – być może oczywista – ale często trudna do zaakceptowania prawda, że szczęście spełnia się nie tylko poprzez zaspokojenie, ale również wyrzeczenie.
– Wspinam się po górach nie po to, żeby zalewać się potem – w seminarium mamy dużo schodów, mogę więc przebiec się po nich, żeby to osiągnąć. Męczę się nie dla samego zmęczenia, nie jestem masochistą. Idę w góry, ponieważ to przynosi mi radość, chcę oglądać wschód słońca, przebywać w pięknie, doświadczać jego pełni. To właśnie o nią idzie, i to nie tylko człowiekowi. Jeden ze świętych powiedział: Radością Boga jest człowiek żyjący pełnią życia.
Wspomniany już Jan Kasjan wybrał się kiedyś ze swoim współbratem do jakiegoś klasztoru z wizytą i zastał tam stół suto zastawiony różnymi przysmakami. Zdziwiła go ta obfitość, zauważywszy to współbracia wyjaśnili mu: myśmy rok pościli, żeby w ten sposób móc cię przyjąć, dlatego ten stół jest taki obfity.
Prawdziwego ascetę poznaje się po miłości – czy potrafi kochać Boga, żonę, swoich parafian, studentów. Czy potrafi się bawić, cieszyć; ale też, czy potrafi mówić „nie”, również tym, których kocha. Miłość jest ascetyczna, nie ma miłości bez ascezy, ponieważ w niej zawsze jest rezygnacja. Jeżeli nie potrafię powiedzieć „nie”, moje „tak” nie ma wartości.
Celem jest miłość, a nie asceza. Jeżeli nie ma miłości, to trudno mówić o ascezie. Ona jest po to, żeby stół mógł być obfity. Asceza – to otwierające zaspokojenie.
Rozmawiała Katarzyna Jabłońska
___________________________
ks. Krzysztof Grzywocz – ur. 1962. Jest ojcem duchowym w Wyższym Seminarium Duchownym w Opolu i wykładowcą teologii duchowości na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Mieszka w Opolu.