Kiedy wracam z Sarajewa, mam pełną głowę pytań. Jak wielu spośród mieszkańców nowej Bośni uważa to państwo za swoje? Ilu spośród nich myśli tylko o „swojej” Bośni, muzułmańskiej, serbskiej albo chorwackiej, ilu zaś opowiada się za Bośnią wspólną, dla wszystkich? Czy istnieje naród bośniacki? Na większość z tych pytań nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Bośnia jest krajem zbyt skomplikowanym, by wyrażać o niej stanowcze sądy. Ten, kto rozstrzyga kwestię bośniackiej tożsamości za pomocą autorytatywnych odpowiedzi, po prostu mija się z prawdą.
*
Na początek kilka faktów, najprostszych, lecz przynajmniej pewnych. Bośnia i Hercegowina – tak brzmi oficjalna nazwa tego państwa – do 1992 r. republika w składzie Jugosławii, w swojej obecnej postaci powstała na mocy porozumienia z Dayton w 1995 r., kończącego wojnę, eksterminację i wysiedlenia całych grup narodowych, zamieszkujących ten kraj. Jest to rodzaj kondominium, podzielonego na część chorwacko-muzułmańską (Federacja) i serbską (Republika Srpska). Tę ostatnią zamieszkują prawosławni Serbowie (31% ogółu mieszkańców Bośni), w Federacji zaś żyją katoliccy Chorwaci (17%) i muzułmańscy. no właśnie, kto? Już w tym miejscu kończą się proste wyjaśnienia. Najliczniejsza społeczność etniczna Bośni (44%) zawsze sprawiała nazewnicze kłopoty. Za czasów Tity, w 1971 r. ochrzczono ich mianem Muzułmanów (przez duże „M”!) i pod tą nazwą ujęto w oficjalne statystyki narodowościowe.
Obecnie na świecie upowszechnia się nazwa Bośniacy (ang. Bosniacs): obejmuje ona muzułmański i słowiański naród Bośni, w odróżnieniu od nielicznych w tym kraju muzułmanów tureckich i albańskich. Tą też nazwą będziemy się posługiwać. Kłopot w tym, że w języku polskim termin „Bośniak” oznaczał dotąd mieszkańca Bośni w ogóle, niezależnie od wyznania i narodowości. Jednakże przyjęcie tej nazwy byłoby naturalną konsekwencją politycznego awansu niepodległej republiki, zgodną zresztą z duchem polszczyzny. Mamy przecież np. „Polaków” i „mieszkańców Polski”, którymi mogą być Litwini, Ukraińcy itd. Swego czasu próbowałam upowszechnić termin „Bośnianie” na oznaczenie wszystkich obywateli Bośni, chyba się jednak nie przyjął. Skrytykowali go zresztą moi bośniaccy znajomi – przede wszystkim Serbowie i Chorwaci.
*
W Federacji Serbowie są nieliczni: większość z nich uciekła już w czasie wojny lub wyjechała po 1995 r., głównie do serbskiej części Bośni i do Jugosławii. W Sarajewie zamknięto tamtejszą cerkiew prawosławną, a jej duszpasterz opuścił pozbawione wiernych miasto.
Chorwaci, mimo że administracyjnie połączeni z Bośniakami, raczej izolują się od nich, budując faktycznie państwo w państwie. Najjaskrawiej widoczne to jest w Mostarze, mieście przedzielonym nurtem rzeki Neretwy na dwie wrogie części: chorwacką i bośniacką. Żaden taksówkarz nie przewiezie pasażera na drugą stronę rzeki – można tam iść wyłącznie piechotą i na własne ryzyko.
Sami Bośniacy, jako muzułmanie i naród rdzennie europejski, stanowią etniczny fenomen. Zislamizowani w czasie długiego panowania Turków (XV-XIX wiek), zachowali poczucie odrębności od swoich współwyznawców. Bohater bałkańskich ludowych opowieści, w Bośni znany pod imieniem Ero, muzułmański Dyl Sowizdrzał, to chłopek roztropek, który zawsze sprytnie oszuka silnego, ale naiwnego przedstawiciela tureckiej władzy. Bośniacy aż do niedawna nie mieli własnego poczucia narodowego. Określili się wyraźnie jako naród dopiero wobec kulturowej ekspansji dwóch innych narodów, serbskiego i chorwackiego, z których każdy swego czasu próbował zaanektować muzułmańską społeczność. Wobec dwóch nacjonalistycznych sił, łakomych na Bośniaków, ci ostatni odpowiedzieli stworzeniem własnego nacjonalizmu.
Dziś objawia się on m. in. poprzez sztuczne pomnażanie różnic kulturowych. W pewnej mierze jest to zresztą odpowiedź na „ogólnojugosłowiańską” tendencję do kulturowego separatyzmu. Natykamy się tu na gniazdo os. W tzw. II Jugosławii (do rozpadu w 1992 r.) każde wydanie zwykłego leksykonu poprzedzane było prawdziwymi bojami, głównie między lingwistami serbskimi a chorwackimi. Do niedawna powszechnie uznawany termin „język serbsko-chorwacki” lub „chorwacko-serbski” – dziś jest już właściwie anarchronizmem. Mamy więc dwa języki: serbski i chorwacki, różniące się między sobą nieznacznie. Dla podkreślenia różnic pedantycznie pielęgnuje się czystość własnego języka. W Chorwacji np. wyrazy obce są niemile widziane; jeśli ktoś powie helikopter zamiast zrakomlat („to, co młóci powietrze”), naraża się na podejrzenie o „jugonostalgię”. Wkrótce być może usłyszymy o języku czarnogórskim. W tej sytuacji utrwalenie terminu „język bośniacki” jest kwestią czasu. Bośniacy mówią bowiem językiem, określanym dawniej jako serbsko-chorwacki; jego bośniacko-muzułmańska odmiana wyróżnia się przede wszystkim większą ilością turcyzmów.
Dawniej drukowano w Bośni w dwóch alfabetach: cyrylicy i łacińskim. Obecnie i tu odciska swój wpływ polityka: na ulicach i w księgarniach Sarajewa nie widuje się cyrylicy. Bo cyrylica znaczy – Serbowie. Tak mnożą się podziały, oznaczające kolejne progi do pokonania w procesie dążenia do jednej Bośni.
Wydaje mi się, że Bośniacy – przynajmniej do wojny, w II Jugosławii – mimo wszystko bardziej zżyci byli z Serbami niż z Chorwatami. Chorwaci pod względem kulturowym są środkowoeuropejscy, Bośnia zaś jest jednak orientalna – i Belgrad też orientalizmem przesiąknięty. Wielu Chorwatów opuszcza dziś Sarajewo.
Pojawiło się jeszcze jedno kryterium podziału: kto tu został, a kto wyjechał w czasie wojny. Znajomy Serb z Sarajewa nie może się zdecydować na życie w Belgradzie, klepie więc biedę w Berlinie. Pytam o ewentualność powrotu. „Moje mieszkanie zajmuje bośniacki oficer” – odpowiada. A im dłużej nie przyjeżdża, tym trudniej będzie mu się z powrotem zaaklimatyzować – bo tu liczy mu się czas nieobecności. Poeta chorwacki Josip Osti często bywa w Sarajewie, miewa spotkania z czytelnikami, jest ceniony, ale zawsze mu się pamięta, że w czas próby wyjechał do Słowenii.
*
Dawno temu, po mojej pierwszej podróży do Sarajewa, gdzie byłam z wizytą u kolegów-pisarzy, na lotnisku żegnali mnie przedstawiciele kilku narodowości. Wcale nie czuło się wtedy różnic pomiędzy nimi, wszyscy odnosili się do siebie przyjaźnie. Poznałam wówczas m.in. poetę-psychiatrę Radovana Karadžicia, po którym nikt się jeszcze nie spodziewał przyszłego zbrodniarza wojennego, poszukiwanego dziś przez Międzynarodowy Trybunał.
Wojna skończyła z większością tych przyjaźni. Dziś każdy żyje w swoim narodowym getcie. Ocalały enklawy, w których mówi się i myśli w kategoriach duchowej jedności. Po powrocie z Belgradu, Zagrzebia i Sarajewa mogę powtórzyć za wdową po Danilo Kišu: byłam w różnych Jugosławiach. Zaledwie nieliczne środowiska inteligenckie swoim życiem, pisaniem i działalnością dają świadectwo jednej Bośni.
Poeta Izet Sarajlić jest muzułmaninem, ale poznać to można wyłącznie po imieniu. Mierżą go islamscy fundamentaliści. Niedawno wystąpił z mocno muzułmańskiego Stowarzyszenia Pisarzy Bośni i Hercegowiny (będąc w tamtejszej restauracji, popełniłam nietakt, zamawiając kieliszek „serbskiej” i zakazanej przez Koran rakii), pozostaje natomiast członkiem sarajewskiego PEN-Clubu, gdzie panuje duch jednej, niepodzielnej Bośni.
Podobnie myśli się w redakcji pisma „Izraz”, wznowionego po wojnie literackiego almanachu o pięćdziesięcioletniej tradycji. Jego redaktor naczelną jest Hanifa Kapidžić-Osmanagić. Nazwisko mówi samo za siebie – to muzułmańska Bośniaczka.
Występujące gdzieniegdzie poczucie ogólnobośniackiej wspólnoty nie ogranicza się wyłącznie do kręgu muzułmanów. W Sarajewie byli Serbowie, którzy walczyli w armii bośniackiej, nie tyle przeciw swoim, co przeciw Karadžiciowi. Bronili swojego miasta, nierzadko na pierwszej linii frontu.
Serbski poeta Vladimir Srebrov w 1992 r., jeszcze przed rozpoczęciem walk, udał się na Ilidžę (serbska dzielnica Sarajewa), przekonywać rodaków, by nie rozpoczynali ostrzału. W rezultacie skatowano go, złamano mu szczękę i skazano w szybkim postępowaniu na karę śmierci. Wojnę spędził w serbskim obozie. Niedawno zmarł na chorobę wątroby, mówiono o załamaniu psychicznym. A jeszcze w tym roku był w Warszawie – zbierał materiały do antologii poezji polskiej, którą zamierzał wydać w Sarajewie.
Gdy powiedziałam mu, że radio podało wiadomość o zbombardowaniu przez NATO belgradzkiej telewizji, zareagował typowo po serbsku: mruknął pod nosem coś bardzo „antynatowskiego”. Obecna przy tym Bisera Alikadić, urocza muzułmańska poetka, uosobienie łagodności, szepnęła tylko: „naszą telewizję też zburzyli” (w domyśle: Serbowie).
Parę miesięcy temu wrócili do Sarajewa inni moi przyjaciele, którzy spędzili wojnę w Warszawie: Marina Trumić, Chorwatka, wraz z mężem Čedo Kisiciem, Serbem. Mają jedynego syna, którego udało się uchronić przed mobilizacją: wyjechali z Bośni tuż przed wybuchem wojny. Marina napisała w jednym ze swoich wierszy:
Między Warszawą a Sarajewem nie ma
nawet kroku.
Zero odległości.
Jak w każdym dramacie,
w tym samym jesteś miejscu.
Kiedy na warszawskich wieczorach literackich pytano ją, jak żyje na emigracji, odpowiadała: dajcie mi spokój, robię wszystko, by czuć się tu jak u siebie. To raczej mąż, były naczelny czasopisma „Odjek”, chciał wracać. Po usilnych staraniach odzyskali od bośniackiego państwa swoje piękne mieszkanie w centrum Sarajewa. Syn pracuje w sarajewskim biurze Unii Europejskiej. Kiedyś mówił o sobie, że jest Jugosłowianinem – teraz to słowo zmieniło znaczenie.
*
W Sarajewie istnieje „Klub 99”; spotykają się tam profesorowie, malarze, pisarze, inteligencja różnych narodowości: Bośniacy, Serbowie, Chorwaci, są też miejscowi Czesi, Słoweńcy. Tu także panuje duch wspólnej Bośni.
Trzeba wreszcie wspomnieć o takich instytucjach, jak „Czerwony Krzyż”, katolicka „Caritas”, prawosławny „Dobrotvor”, muzułmański „Merhamet” i żydowska „La Benevolencija”, które zwłaszcza w czasie wojny niosły pomoc wszystkim potrzebującym, niezależnie od wyznania i religii.
Również w świeżych grobach na sarajewskich cmentarzach spoczywa, można powiedzieć, wspólna Bośnia. Na jednym z nich, w miejscu, skąd rozpościera się widok na sławną a piękną górę Igman, leży Miodrag Žalica, serbski pisarz, którego sztuki wystawiano w Polsce. Podczas wojny stanął w obronie sąsiada muzułmanina; ciężko pobity przez braci Serbów, rozchorował się i nie wstał już z łóżka.
Pisze o tym w książce „Ślad smoczej łapy”, wydanej niedawno w Polsce, jego syn Antonije, familiarnie: Nino Žalica. Podczas wojny bronił oblężonego przez rodaków Sarajewa, ale potem wyjechał wraz z rodziną do Holandii; w jednej z tamtejszych uczelni wykłada na wydziale reżyserii. Również na wydziale reżyserii, w Sarajewie, wykłada natomiast jego młodszy brat, który ożenił się z piękną muzułmanką, aktorką – i został. Ich synek ma na imię Ismar – to złożenie od Isa (Jezus) i Marija. Ismar, syn Pjera (Pierre), wnuk Miodraga – także ta rodzina i te losy są charakterystyczne dla współczesnej Bośni. Žalice tu i Žalice tam – w orientalno-środkowoeuropejskim Sarajewie i w Amsterdamie, w Europie Zachodniej.
*
Mówiąc o świadomości narodowej, nie można pominąć religii, która w Bośni jest najbardziej wyrazistym i najpowszechniejszym wyrazem odrębności. Muszę powiedzieć ze smutkiem, że moim zdaniem świadomość religijna mieszkańców tego kraju raczej utrudnia ich integrację. W Sarajewie pełno jest teraz szkółek przy meczetach, uczęszczają do nich głównie dziewczęta. Uczennice tych szkół łatwo rozpoznać po zawojach na głowie, noszonych znowu przez tradycyjnie nastawione muzułmanki, po odwołaniu zakazu zasłaniania twarzy wydanego jeszcze w 1950 r. Tym dziewczynom na pewno nie wpaja się idei ponadwyznaniowej Bośni.
Z drugiej strony Mustafa Cerić, sarajewski reisul-ulema, czyli głowa Wspólnoty Islamskiej w Bośni i Hercegowinie, w udzielonym mi wywiadzie zwracał uwagę na różnice między jego wiernymi a innymi, choćby z Arabii Saudyjskiej. „Tutaj nie ma żadnego fundamentalizmu – przekonywał – staramy się nikogo nie antagonizować. Jednak Europa odnosi się do nas z tolerancją. To znaczy ledwie nas toleruje. Kiedy w oblężonym Sarajewie panował głód, w ramach pomocy humanitarnej przysłano nam konserwy. wieprzowe. Wierni pytali mnie, czy mogą jeść to mięso. Odpowiedziałem: niech jedzą ci, którzy są głodni, ale pamiętajcie, że Bóg tego zabrania.”
Jeśli chodzi o powszechny stosunek wiernych do islamu, to widać, że trochę nadrabia się tam zaległości. Bo przed wojną chodzili do meczetu tylko starcy. W ogóle Jugosławia była krajem skutecznie odreligijnionym.
W Federacji istnieją dwie prowincje franciszkanów. Stolicą pierwszej, do której należy Medjugorje, jest klasztor Široki Brijeg; druga – Bosna Srebrena, czyli Srebrna Bośnia, ma swą stolicę w Sarajewie. Już sam fakt, że w nazwie tej prowincji występuje słowo „Bośnia”, charakteryzuje miejscowy Kościół jako otwarty. Córka znajomej muzułmanki, która wyszła ze szpitala z wyleczoną ciężką raną po ostrzale, przed wejściem do domu powiedziała: „Mamo, chciałabym najpierw podziękować świętemu Antoniemu!” – w pobliskim kościele franciszkanów. Sveti Ante to kościół wszystkich sarajewian, jedyny taki w Bośni. Ale już Medjugorije, u nas tak popularnym, muzułmańska noga na pewno nie postanie – choćby w trosce o własne bezpieczeństwo. Tam katolicyzm ma czysto chorwackie oblicze. W kościołach chorwackich nawet świece są w barwach narodowych.
W Banjaluce rezyduje biskup Franjo Komarica. To prawdziwie ekumeniczny duszpasterz; być może okoliczność działania w serbskim, prawosławnym otoczeniu, zwiększyła szerokość jego spojrzenia. Przez całą wojnę pozostał w swojej diecezji.
*
W ciągu piętnastu lat często podróżowałem po Bośni, mieszkałem we wsiach muzułmańskich, chorwackich i serbskich, dlatego nie mogę uwierzyć, gdy mówią, że w tym kraju nieustannie tliły się nienawiści narodowe – napisał w książce „Bosnia. A Short History” angielski historyk Noel Malcolm. Mogę powtórzyć jego opinię. Przed wojną to właśnie w Sarajewie, nie zaś w Belgradzie, najwyraźniej widać było, czym jest wielonarodowa Jugosławia. Miasto, w którym niemalże w każdej rodzinie, nie mówiąc o instytucjach, spotykało się ludzi różnych narodowości i wyznań, tworzyło, z czasem zakłócony, model praktycznej tolerancji.
Ale Bośnia stanowi też modelowy przykład smutnej specyfiki pogranicza: społeczność wielokulturową można łatwo skłócić – jeśli się chce i dysponuje po temu odpowiednimi środkami. Szczególnie dotyczy to ludzi prostych, bezbronnych wobec zwodniczej propagandy.
„Na okoliczność” ostatniego konfliktu także w Bośni odgrzebano czasy II wojny światowej. A trzeba wiedzieć, że ludzie są tam bardzo wrażliwi na tradycję rodzinną. Nie mogli więc przechodzić obojętnie wobec przypominania, często nagłaśnianego, że „twój ojciec”, dziad czy wuj został zabity, zdradzony, lub przeciwnie: zabił, wydał na śmierć. W ten sposób po latach otworzyły się stare rany.
Jest jednak i inna Bośnia. Piękna, dorodna młodzież ma dość wojny i uczy się, naprawdę w trudnych okolicznościach. Uniwersytet w Sarajewie w pierwszych latach po wojnie pracował w warunkach, przypominających rok akademicki 1946/47 w Warszawie. Uczelnia ta, po pięciu latach, wypuściła właśnie pierwszy rocznik powojennych absolwentów. Wydaje się, że dla tych ludzi podziały, istotne dla starszego pokolenia, mają już nieco inne znaczenie. Kiedy do Sarajewa przyjechał niezależny serbski piosenkarz Djordje Balašević, na jego koncert ciągnęły tłumy, przyszli nawet młodzi Chorwaci. Czy nowe pokolenia poradzą sobie z pamięcią rodziców?
A Sarajewo, miasto w dolinie, zrujnowane i przepełnione nędzą uchodźców, ze swą serdecznością i specyficznym humorem, jest nadal piękne – pomimo wszystko.
_________________________
Danuta Cirlić-Straszyńska – tłumaczka literatury serbskiej, chorwackiej, bośniackiej i macedońskiej. Mieszka w Warszawie.