Jesień 2025, nr 3

Zamów

Rok 1965: skok ponad cieniami przeszłości

Günter Särchen, Fot. Stadt Wittichenau

Pierwszy krok ku pojednaniu uczynił episkopat polski (niestety, nie niemiecki). To olbrzymi, odważny gest – szczery w każdym słowie i w każdym zdaniu.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 5/1996 pod tytułem „Rok 1965: czy tylko dokumenty biskupów?”. Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu Więź.pl.

Polska jest starym, chrześcijańskim krajem. Już w roku 966 pierwszy polski władca – Mieszko I – przyjął chrzest nie z Kościoła wschodniego, lecz od mnichów, którzy wraz z żoną Mieszka, córką czeskiego króla, Dąbrówką, przybyli tu z Czech i Moraw – a zatem z Kościoła zachodniego. Tysiąc lat chrześcijańskiej wiary w Polsce. Ten fakt właśnie chcieli uczcić wraz z całym narodem polscy biskupi.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Ale chrzest Polski to nie tylko oficjalne rozpoczęcie chrystianizacji kraju. Przyjęcie chrztu przez władcę oznaczało wówczas także ustanowienie państwowości. Tak więc rok 966 oznacza dla Polski oficjalnie założenie państwa. Tysiąclecie państwa polskiego! Ten fakt właśnie – w odróżnieniu od tysiąclecia chrześcijaństwa – chciał w 1966 roku uczcić komunistyczny rząd w Polsce, a przede wszystkim (zgodnie z wolą Moskwy) chciała tego PZPR, walcząca z Kościołem katolickim o rząd dusz.

W poszukiwaniu dróg pojednania

Napięcia polityczne towarzyszące rocznicy 1966 roku odczuwane były już rok wcześniej. Kościół katolicki w Polsce stanowił dla całego narodu jedyny bastion przeciwko ideologii marksizmu-leninizmu. Gwarantem skuteczności tego bastionu był polski episkopat. Tutaj – w przeciwieństwie do pozostałych krajów „wspólnoty socjalistycznej” – istniała swoista więź pomiędzy biskupami a wiernymi.

Przerwanie owej więzi było – począwszy od 1946 roku – usilnym, choć bezowocnym dążeniem wszystkich marksistowskich sił w państwie. Każdy baczny obserwator z zagranicy był świadom politycznych powiązań w Polsce i trudności, jakie tu przeżywał zwłaszcza Kościół katolicki. A mimo to duchowni nie marnowali żadnej okazji, by zademonstrować swą więź nie tylko z narodem, lecz także z Kościołem zachodnim, choć system komunistyczny nie dawał ku temu wielu możliwości.

W takich okolicznościach – w roku 1965 – biskupi polscy uczestniczący w obradach II Soboru Watykańskiego zastanawiali się nad formą zaproszenia biskupów z całego świata do udziału w obchodach rocznicy chrystianizacji Polski. Wystosowano oficjalne zaproszenie na kościelne uroczystości w Gnieźnie, Poznaniu i innych diecezjach, a przede wszystkim na centralne uroczystości w Częstochowie – 3 maja 1966 roku – kulminacyjnym punkcie milenium. Zaproszenie otrzymał także papież.

Tym bardziej rozczarowywał fakt, iż niemieckie władze kościelne wciąż nie uczyniły wobec Polski żadnego gestu pojednania. Polska – tak w Niemczech Zachodnich, jak i Wschodnich, również w kręgach kościelnych – stanowiła ciągle temat tabu. W ówczesnej NRF oczekiwano przede wszystkim na oficjalne decyzje w kwestii granicy. Aspekty prawne przedkładano ponad moralno-etyczne wartości wiary, choć tę potrzebę również dostrzegano.

W poszukiwaniu dróg pojednania i nowego współistnienia uczestniczyli – tak w NRF, jak i w NRD – pojedynczy, ukształtowani w duchu Kościoła ludzie i ugrupowania. Działali jednakże bez przyzwolenia hierarchii – przeciwnie – byli przez nią postrzegani nieufnie. Tak wyglądała sytuacja, w której Polska szykowała się do obchodów wielkiego święta.

List polskich biskupów zabiegał przede wszystkim o otworzenie publicznej dyskusji na temat wartości pojednania bez wzajemnego rozliczania win

Günter Särchen

Udostępnij tekst

Polscy biskupi uświadamiali sobie potrzebę przekazania biskupom niemieckim zaproszenia w szczególnej formie. Pewni, iż narażą się oficjalnym czynnikom, uczynili to w Rzymie podczas obrad Soboru – 18 listopada 1965 r. Z dogłębnego, prawdziwie pasterskiego listu przebijało chrześcijańskie pragnienie pojednania z narodem niemieckim. Zaproszenie sformułowano w stylu niemalże prośby. Jego tekst – po długiej i dogłębnej dyskusji, mimo nielicznych sprzeciwów – został w końcu zaakceptowany, a wieńczyły go słowa, dzięki którym stał się później tak sławny:

W prawdziwie chrześcijańskim i jednocześnie bardzo ludzkim duchu, w ławach kończącego się Soboru, wyciągamy do Was dłonie, wybaczamy i prosimy o wybaczenie. A kiedy Wy – niemieccy biskupi i ojcowie soborowi – bratersko przyjmiecie nasze wyciągnięte dłonie, dopiero wtedy z czystym sumieniem możemy w Polsce po chrześcijańsku obchodzić nasze milenium. W tym celu najserdeczniej zapraszamy Was do Polski”.

Trwające dwadzieścia lat wzajemne milczenie zostało przełamane, choć lody jeszcze długo nie stopniały. Jednak ów pierwszy krok uczyniła Polska – nie zaś, niestety, niemiecki episkopat. To doprawdy olbrzymi, odważny skok ponad cieniami przeszłości – szczery w każdym słowie i w każdym zdaniu.

Pojednanie to nie tylko kwestia polityki

W Polsce doszło natychmiast do spodziewanych ostrych reakcji. Naród, także polscy katolicy, nie byli przygotowani na list w takiej formie i o takiej treści (zresztą naród niemiecki także nie). Komunistyczny system wykluczał jakąkolwiek publiczną, uczciwą wymianę poglądów na temat Niemiec. I oto teraz na oczach świata wychodzi z kręgów kościelnych – nieuzgodniona ani z rządem w Warszawie, ani z Moskwą – otwarta próba dialogu z Niemcami.

Nie mogło się obejść bez konsekwencji. W szeroko zakrojonej kampanii (która przynajmniej w pierwszych tygodniach okazała się niebezpieczna) organy państwowe natychmiast posądziły episkopat o zdradę polskich interesów. Spowodowało to dramatyczne wewnętrzne napięcia. Jedność episkopatu i narodu została poddana – dzięki Bogu na krótko – ciężkiej próbie. Nawet po 30 latach, które minęły od tych wydarzeń, nie można zaliczyć ich jedynie do „małych epizodów”.

W takiej sytuacji rzesze ludzi w Polsce, ale także niektóre kręgi w Niemczech, poczuły lodowaty wstrząs. Rozczarowanie przyniosła ostrożna, dyplomatycznie sformułowana i krótka odpowiedź niemieckich biskupów z 5 grudnia 1965 roku.

Kierowano się w niej motywami politycznymi, nie brano pod uwagę – jakby w ogóle nie były znane – trudnych okoliczności podjęcia decyzji przez polskich współbraci. Starano się przewidzieć reakcję polityków z Bonn, przede wszystkim zaś jednostronnie nastawionych przywódców Związku Wypędzonych. Często po prostu „powtarzano” cytaty z listu polskich biskupów, co znacznie sformalizowało dokument. Nawet prawdziwie pasterskie wypowiedzi pokazują wyraźną powściągliwość i bezradność; niemniej list jako całość, także jego końcowe słowa, były szczere: Z braterską czcią przyjmujemy wyciągnięte dłonie. Niech Bóg pokoju przez wstawiennictwo Regina Pacis sprawi, by fanatyzm nienawiści już nigdy nie rozdzielił naszych rąk”.

Zasadniczo szlachetne słowa, można wręcz powiedzieć – „godne”. Nastawienie do Polski było pozytywne, wśród niektórych biskupów nawet bardzo pozytywne. Nie można było jednak – czy też nie chciano (jeszcze) – wyrazić tego w sposób bezpośredni. Dziś, po 30 latach, trzeba bezsprzecznie stwierdzić, że historyczna szansa we wspólnych, bynajmniej nie zawsze obciążonych, dziejach kolejny raz nie została przez biskupów – jako Niemców i duszpasterzy – wykorzystana.

List polskich biskupów zabiegał przede wszystkim o otworzenie – mimo wspomnianej na wstępie próby rozbicia – publicznej dyskusji na temat wartości pojednania bez wzajemnego rozliczania win. Wbrew oczekiwaniom polskich biskupów wymiana listów nie wywołała w obu częściach Niemiec większego poruszenia, niemniej w Republice Federalnej w coraz szerszych kręgach społecznych wyraźnie odczuwalna była potrzeba przemyślenia dotychczasowej niemieckiej Ostpolitik.

Pojednanie zwaśnionych – czy to ludzi, grup, czy narodów – jest nie tylko i nie przede wszystkim kwestią prawa czy polityki. Trzeba je wcielać w życie we wzajemnym obcowaniu. Taka decyzja i działanie – zwłaszcza dla chrześcijan – wynikają z wiary. I nie są żadną naiwnością, lecz przesłaniem Ewangelii. Dla mnie do dziś pozostaje pytaniem, do jakiego stopnia mój Kościół w obu częściach Niemiec rozpoznał i wypełnił swą misję. Czy nie byliśmy zbyt skoncentrowani na własnym cierpieniu? Czy pytania o przyczynę i skutek nie były zanadto odsuwane?

Pewien żołnierz podczas niewoli powiedział nam – chłopcom – którejś nocy: „Jeśli się wyda, co widzieliśmy i przeżyliśmy na Wschodzie za linią frontu, to już nigdy się stąd nie wydostaniemy”. Dopiero w 1989 roku, 50 lat od rozpoczęcia wojny, także katoliccy biskupi w Niemczech znaleźli w końcu czytelne, przesycone Ewangelią słowo, które – zarówno w Niemczech, jak i w Polsce – może uleczać. Mamy wreszcie przykład zmiany postawy nieprzejednania.

Wspólna odpowiedzialność

Ofiarami nieprzejednania są zawsze zwykli ludzie, tak w Niemczech, jak i w Polsce. Postawa ta pokutuje w społeczeństwie, wśród poszczególnych osób. Każdy człowiek dźwiga własne, osobiste doświadczenie cierpienia wynikające z nieprzejednania. Myślę tu o milionach uchodźców, wypędzonych, przesiedlonych. Ale myślę też o milionach Polaków, którzy kilka lat wcześniej pod niemiecką okupacją utracili swą ojczyznę, jak również o milionach zabitych. Zarówno w RFN, jak i w NRD żyliśmy twarzą w twarz z ludźmi, którym los nie szczędził cierpień.

Niestety, na Zachodzie wielu przedstawicieli związków wypędzonych zabiegało, by rany się nie zagoiły. Dzięki Bogu byli też inni. W NRD przeważnie pozostawiono wypędzonych samym sobie, zostali zasymilowani. Jeśli byli chrześcijanami, odnaleźli nową ojczyznę w Kościele. To nieoceniona zasługa naszej chrześcijańskiej wspólnoty, o której nie wolno nam zapominać.

Ale rany pozostały i nadal krwawiły. Cierpienie zostało „zakonserwowane”. Jak może dojrzewać pojednanie między dwoma narodami, jeżeli – zresztą tu i tam – nie dojrzało w poszczególnych sercach? W NRD obowiązywała niepisana, okrutna ustawa: doświadczeni cierpieniem nie mogli się otwarcie do niego przyznawać, wypłakać go. Nic dziwnego zatem, że obecnie właśnie w nowych landach wśród „porażonej” części narodu uległość wobec „nacjonalistycznych łowców szczurów” jest szczególnie wyraźna.

Jak może dojrzewać pojednanie między dwoma narodami, jeżeli – zresztą tu i tam – nie dojrzało w poszczególnych sercach?

Günter Särchen

Udostępnij tekst

1 października 1965 roku, zatem sześć tygodni przed wymianą listów polskich i niemieckich biskupów, Izba Spraw Publicznych Kościoła Ewangelickiego Niemiec (EKD) opublikowała memoriał zatytułowany: „Sytuacja wypędzonych oraz stosunek narodu niemieckiego do wschodnich sąsiadów”. Memoriał, co podkreśla już tytuł, dowodzi rozumienia sytuacji.

Tekst podejmował sprawy Niemców i równocześnie Polaków w sposób odważny, pełen rozwagi, a przede wszystkim z pokładaną w Bogu nadzieją wiary. W przeciwieństwie do zwięzłej, dyplomatycznej odpowiedzi biskupów niemieckich zdecydowanie przyczynił się do dialogu – także wśród nas, katolików, którzy niezależnie od siebie w obu częściach Niemiec już od lat zabiegaliśmy o pojednanie i nowe porozumienie z Polakami. Tekst ten zawierał dokładnie to, czego polscy biskupi oczekiwali od swych niemieckich współbraci. Pełni uznania wyrazili w liście do episkopatu niemieckiego swą wdzięczność: „Prosimy także o przekazanie naszego pozdrowienia i podziękowania niemieckim braciom ewangelikom, którzy wraz z nami i z Wami starają się znaleźć rozwiązania naszych trudności”. Skierowane do EKD podziękowania zostały jednak przez katolicką stronę niemiecką uznane za niestosowne.

W naszych chrześcijańskich wspólnotach także po 30 latach mamy wiele do zrobienia. Pojednanie jest żmudnym procesem – najpierw w każdym z osobna, potem zaś wśród ludzi, narodów. Kościoły – zgodnie z własnym posłannictwem głoszenia ludziom, wierzącym i niewierzącym, zbawienia – powinny bardziej niż dotychczas pomagać w tym procesie.

Wraz z rokiem 2000 nadchodzi dla obu krajów nowa rocznica. Oto w 1000 roku rezydujący w Magdeburgu niemiecki król i cesarz rzymski Otton III wyruszył jako pielgrzym z Ratyzbony przez Miśnię, Budziszyn do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Jego pielgrzymka uchodziła jednocześnie w Poznaniu za wizytę w państwie złożoną synowi i następcy Mieszka, Bolesławowi Chrobremu, któremu jako cesarz rzymski nadał tytuł „Princeps Poloniae”, co ówcześnie znaczyło: „monarcha Polski”. Spotkanie to wiązało się z oficjalnym uznaniem Chrobrego jako suwerennego władcy kraju, a było to jednoznaczne m.in. z wejściem Polski w chrześcijański obszar kulturowy. Małoduszni niemieccy historycy nazwali potem Ottona III – ze względu na jego postawę wiary i akt godny męża stanu – ,,miękkim ugodowcem”.

Memoriał EKD „O sytuacji wypędzonych…” oraz wymiana listów między biskupami mówią – nie zrównując – o zawinionej słabości rządzących i rzeszy ludzi w obu krajach. Tragedią niemieckiej powojennej historii jest to, iż wskutek krzywd wyrządzonych niemieckiemu narodowi zostało zepchnięte w niepamięć to, co szczególnie od 1939 roku wycierpiały narody Europy – zwłaszcza Europy Wschodniej. Przekonanie, jakoby po 1945 roku chodziło zwycięzcom o odwet w myśl zasady „oko za oko”, jest nie tylko fałszywe, mimo że po stronie wpływowych osobistości z kręgu zwycięzców były tego rodzaju dokumenty i wypowiedzi. Niemniej jednak opinia taka niechcący oddala od rozważań dotyczących przyczyn i skutków.

Kiedy w obliczu tragicznych wydarzeń II wojny światowej młodzi ludzie u progu lat 60. wyruszali z Magdeburga i Berlina do Polski, by jako Niemcy i chrześcijanie wspólnie – ponad politycznymi ambicjami i w całej skromności – wyrazić znaki pokuty i szukać dróg przebaczenia, w obu częściach Niemiec określano ich jako „nierealistycznych ugodowców” i tych, którzy kalają własne gniazdo. Zaszkodziliby – mówiono – nie tylko prestiżowi Niemców, ale także Kościołów.

Niemniej liczba ich rosła z roku na rok. Uporczywie obejmowali tu i tam coraz więcej ludzi, grup, wspólnot, narodów – swoiste zaraźliwe uzdrowienie i uleczenie, choć oficjalnie pozostali samotni. Od 1966 roku niosą swój bagaż medytacji, a w nim memoriał EKD i polsko-niemiecką wymianę listów.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Rok 2000 mógłby we wspólnej odpowiedzialności i w duchu chrześcijańskim prowadzić nasze narody ku bramom Europy. Chrześcijanie, w od dawna zdechrystianizowanej Europie, powinni swym głosem, nawet powściągliwym, przyczyniać się do dzieła jednoczenia. Przede wszystkim zaś to młoda generacja ma kształtować Europę, w której ludzka godność stanowi najważniejszy priorytet, a tożsamość poszczególnych narodów znajduje najwyższe uznanie.

Tłum. Dorota Pieńkowska

Przeczytaj także: Orędzie biskupów polskich o potrzebie dialogu i tolerancji w warunkach budowy demokracji

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.