Jedni kończą tam, gdzie inni zaczynają, drudzy zaczynają tam, gdzie jeszcze inni kończą. Tak to się dzieje w specyficznej dziedzinie ludzkiej myśli, zwanej jak najogólniej, ramowo – filozofią. Owe punkty styczne najbardziej nawet różnorodnych systemów, choć prowadzą do odmiennych punktów dojścia, stanowią jednak element krzepiący: dowodzą, że wspólna dla wszystkich konstrukcja mózgu ludzkiego warunkuje jakieś minimum spotkań intelektualnych ludzi, poza tym zgoła odmiennie myślących. Jest to krzepiące, bo stanowi dobrą odtrutkę na wszelkie pokusy demonizowania tej czy owej postawy ideowej. Osobiście zawsze skłonny byłem sądzić, że wszelki rzekomy demonizm jest po prostu skutkiem jednostronnych błędów myślowych, przekutych następnie w rzekomo monolityczne, a w istocie również jedynie jednostronne działanie. Obecność tych samych, choć w różny sposób „zamontowanych” okruchów prawdy w rożnych systemach myślowych, to także zbawienne antidotum na pretendowanie ludzkich konstrukcji filozoficznych do wyrażenia całej, absolutnej prawdy.
Bezzasadność pretensji (skądkolwiek by one płynęły) do wyrażenia w filozofii absolutnej, całościowej prawdy o świecie, uznaje w pełni sprawca i intelektualny inicjator niniejszych paru uwag, prof. Adam Schaff. W pierwszym ze swoich głośnych już esejów z „Przeglądu Kulturalnego” pisze on wyraźnie:
Pretensja do absolutnej prawdziwości była właściwa metafizycznym systemom filozofii spekulatywnej. Jest ona tak sprzeczna z całym doświadczeniem rozwoju nauki, że na serio nie broni jej współcześnie żaden poważny system filozoficzny.
Są to cenne słowa, bardzo cenne w ustach marksisty. Tyczą się one oczywiście w tym wypadku systemów, sformułowanych w sposób filozoficzny, nie zaś poszczególnych nauk ścisłych, przyrodniczo-matematycznych. Przyjęcie owej ludzkiej zasady „omylności” pozwala prof. Schaffowi, w polemice z takimi niesłusznymi dlań systemami filozoficznymi, jak neopozytywizm czy sartrowski egzystencjalizm, dostrzegać w tych systemach pewne elementy słuszne, choć w błędnym zastosowane kontekście. Widzimy to np. w następujących zdaniach: Teza egzystencjalizmm ateistycznego, iż egzystencja wyprzedza esencję (tj. esencję bytu czy byt „sam w sobie” – przyp. mój S. K.), jest wyraźnym zaprzeczeniem tomistycznej tezy, iż egzystencja człowieka jest partycypacją w esencji boskiej, tzn. mówiąc prościej: zrządzeniem Opatrzności, a nie dziełem człowieka. W tym sensie ogólnym, w sensie przeciwstawienia się religijnej koncepcji heteronomicznego charakteru losów ludzkich, każdy materialista, a więc również materialista-marksista przyklaśnie tezie egzystencjalizmu. Materialista także bowiem uznaje egzystencję ludzką za prawidłowy punkt wyjścia rozważań, co zdaje się potwierdzać tezę egzystencjalistów o szerokim rozpowszechnieniu kategorii egzystencji we współczesnej filozofii. Ale, jak to często bywa w takich wypadkach, tam gdzie egzystencjaliści widzą koniec problemu, problem dopiero się zaczyna.
Takie przyjmowanie cząstkowych czy chwilowych sojuszników to niewątpliwy postęp w kierunku „odtotalnienia” dyskusji filozoficznych. Niestety, liberalizacja ta nie tyczy się tu absolutnie myśli religijnej, obłożonej przez Schaffa generalną anatemą za jej grzech pierworodny – metafizykę. (Wolę zresztą, gdy Autor używa terminu „metafizyka”, niż kiedy określa filozofię religijną jako idealistyczną: terminu „idealizm” prof. Schaff, jak i w ogóle marksiści, używa moim zdaniem z punktu widzenia uniwersalnej terminologii filozoficznej, błędnie – o czym dalej). A przecież, wydawałoby się, że w dualizmie spirytualistycznym przynajmniej jego „ziemska”, realistycznie traktowana partia, zasługiwałaby na uwagę czy cząstkową, selektywną akceptację, choćby z punktu widzenia humanistyczno-społecznego. Nawet jeśli nie ma Boga, istnieje chrześcijaństwo jaka zjawisko społeczne. Ale, dziwna rzecz, Schaffa – miłośnika przecież i badacza zagadnień społecznych – to jedno zagadnienie społeczne wcale nie interesuje. Włada nim tutaj nieprzejednana „materialistyczna zajadłość”, nie pomna skomplikowanych dróg i powiązań ludzkiej myśli, nie pomna, że jeśli marksizm wywiódł niektóre swe ujęcia (co Schaff sam zaznacza) z klasycznej niemieckiej filozofii idealistycznej, to znowu dualizm chrześcijański jest realistyczny, co w ziemskich perypetiach myślowych mogłoby przecież być przejściowym chociaż punktem stycznym. W dodatku, broniąc się zajadle przeciwko wulgaryzowaniu marksizmu przez powierzchowną czy jednostronną jego interpretację, prof. Schaff dopuszcza się tego samego grzechu wobec filozofii „metafizycznej”, maksymalnie upraszczając jej tezy i dowolnie mieszając terminy (np. dziwne nieadekwatne używanie słowa „mistycyzm”; nie cofa się też Profesor przed epitetem „przesąd religijny”).
Ale na pretensje przyjdzie czas za chwilę. Na razie podkreślmy nie to, co nas dzieli, a to, co nas łączy – i to pomimo że prof. Schaff nierad widziałby rękę, wyciągającą się z tej strony – chętniej by ją zapewne zignorował. Ale trudno – sprawa ma i swój aspekt społeczny. Żyjąc w kraju kierowanym przez marksistów, nie możemy pozostać obojętni na próbę z tamtej strony, zmierzającą da ogarnięcia nowych terenów problemowych, co musi przyczynić się do humanizacji wzajemnych stosunków i do zbliżenia pojęć (nie filozoficznych oczywiście, lecz choćby psychiczno-moralnych). Wszakże zdanie: Zwolennik humanizmu socjalistycznego jest przekonany, że szczęście może osiągnąć tylko poprzez szczęście społeczeństwa, bo tylko rozszerzenie sfery rozwoju osobowości i możliwość zaspokojenia różnorakich dążeń ludzi w skali społecznej stwarza trwałą podstawę realizacji dążeń osobistych – brzmi niemal personalistycznie (choć słowo „personalizm” nie pada w eseju prof. Schaffa ani razu).
Prof. Schaff napisał kiedyś ciekawy, powszechnie znany „Wstęp do teorii marksizmu”. Obecną jego pracę zatytułowałbym: „Wstęp do marksistowskiej filozofii człowieka”. W słowie „wstęp” zawiera się stwierdzenie, że praca ma charakter pionierski. Prof. Schaff wie o tym dobrze i dlatego cały początek poświęca „usuwaniu rumowisk”, oczyszczaniu terenu z ewentualnych zarzutów, które mogłyby paść z jego własnego obozu ideowego, wreszcie motywacji, dlaczego problematyka moralna i psychologiczna jednostki ludzkiej należy do rozważań filozoficznych. Ta zresztą partia eseju interesuje nas mniej: truizmem wydaje się stwierdzenie, że żadnego problemu naukowego czy filozoficznego nie hańbi ani autorstwo, ani wykorzystanie go przez zwalczanego przeciwnika, lub że … popełniono błąd, oddając tak ważną i cenną problematykę w ręce przeciwników ideologicznych przez przemilczanie jej i lekceważenie. Rozumiemy jednak kontekstową ważność tych zastrzeżeń, a także nowatorstwo próby rozwiązania świeżych, z punktu widzenia marksistowskiego, zagadnień w ramach samej koncepcji dialektyczno-materialistycznej. Próba jest niewątpliwie fascynująca, również i z punktu widzenia naszego, z punktu widzenia przeciwników ideowych, którym problematyka ta oddana była niejako „w wieczystą dzierżawę”, podczas gdy my bywaliśmy czasem skłonni oddać marksistom w takąż dzierżawę sprawy społeczne. Błąd był obustronny, naprawianie go musi przynieść satysfakcję również obustronną: marksizm bogatszy problemowo jest na pewno lepszym marksizmem – prawda jest prawdą, gdziekolwiek by ją wypowiedziano.
Jakież więc nowe zagadnienia stawia Adam Schaff przed marksizmem? Wyliczmy je za autorem.
… jaki jest sens życia ludzkiego; jaką postawę należy zająć wobec nieuchronności śmierci osób bliskich i własnej; czy człowiek jest wolny w swych działaniach i w jakim sensie jest twórcą swego losu; na jakiej zasadzie człowiek wybiera określony rodzaj postępowania w sytuacji konfliktowej, czy czlowiek jest w takim wyborze wspomagany przez społeczeństwo i w jaki sposób; na czym wobec tego polega odpowiedzialność człowieka za jego czyny, w szczególności zaś – odpowiedzialność moralna; jak należy w konsekwencji rozumieć stosunek jednostki ludzkiej do społeczeństwa i co rozumiemy przez wyrażenie „jednostka ludzka”?
Pytania są niebagatelne. Zajmowała się nimi od wieków etyka, filozofia i teologia, niewiele jednak miał na nie czasu marksizm, zaabsorbowany sugestią swego twórcy, że filozofia winna odtąd świat zmieniać, nie zaś tylko go wyjaśniać czy opisywać. Ale sukcesy w akcjach konkretnych, politycznych i społecznych, przyniosły widocznie wreszcie marksistom ową chwilę „wolnego czasu” dla prób uzupełnienia czy uwszechstronnienia swego systemu, dla zastanowienia się nad problemami, dotąd może rzeczywiście niebacznie zostawianymi przeciwnikom. Ta „chwila wolna” w polskim marksizmie, to właśnie eseje Schaffa: uważać je należy za bazujący na okrzepnięciu społeczno-instytucjonalnym akt ofensywy w tereny dotychczas dziewicze.
Oczywiście, samo postawienie problemów nie jest jeszcze ich rozwiązaniem; a w wielu sprawach esej Schaffa stanowi właśnie tylko wstęp – ekspozycję zagadnień. Tak ma się sprawa np. z problemem celu i sensu ludzkiego życia. Schaff jest tu tak zajęty „usuwaniem rumowisk” z własnego terenu, że gdy dochodzi już do samej sprawy, starczy mu zaledwie oddechu na bardzo słuszne zresztą stwierdzenie, iż problematyka ta nie da się rozwiązać na płaszczyźnie naukowej, bo przynależy ona do dziedziny sądów wartościujących, a więc z natury swej subiektywnych, jednostkowych (podobnie zresztą ma się, moim zdaniem, rzecz z sądami estetycznymi). Marksizm nie znał dotąd tego problemu, uważając, że opis praw rządzących mechanizmem ludzkiego życia jest zarazem przedstawieniem jego celu i sensu. Oczywiście jednak, że to nie jest to samo – są to pojęcia z różnych zakresów, o czym zresztą Schaff dobrze wie. Można wątpić, czy na pytania o sensie życia, zwłaszcza wobec nieuniknioności śmierci i cierpienia, da się coś zadowalająco konkretnego powiedzieć bez sięgania do „elementów heterogenicznych” czyli do wyklętej metafizyki. Leśmian napisał kiedyś: W życiu nic nie ma oprócz życia, więc żyjmy aż po kres mogiły. Jest to jednak teza czysto egzystencjalna. Schaff broni się przed nią przyjęciem, jak to nazywa, „eudajmonizmu społecznego”, który definiuje następująco: … celem ludzkiego życia jest dążenie do maksimum szczęścia najszerszych mas ludzkich i tylko i w ten sposób można zrealizować dążenie do szczęścia osobistego. Znowu więc mamy echo personalizmu i to personalizmu heroicznego, bo bez sojuszników z zewnątrz., bez Boga, bez pewności własnego zwycięstwa za życia. Sam „eudajmonizm” ma tu jednak niestety jedynie charakter postulatu pragmatystycznego i apriorystycznie moralizatorskiego (coś jak „praktyczny rozum” u Kanta), nie przezwycięża on egzystencjalistycznej koncepcji samotnego, nie rozumiejącego celu i wartości swego życia człowieka w sposób filozoficzny.
Znacznie lepiej udaje się Schaffowi polemika z egzystencjalistami (mowa zawsze o egzystencjalistach ateistycznych) na terenie problemu wolności jednostki. Wydaje mi się, że postawienie tezy istnienia zawsze wolności wyboru mimo uznania społecznego i historycznego determinizmu, na tle niejako tego determinizmu, jest bardzo szczęśliwe i przekonywające, rozszerza przy tym humanistykę marksistowską, wprowadzając w jej obręb również i przeciwników, kończąc w ten sposób z pokusami ich demonizacji. Zachowując tezę Marksa, że istota jednostki ludzkiej to nie abstrakcja, lecz rezultat „całokształtu stosunków społecznych”, Schaff liberalizuje i oddemonizowuje pojęcie konieczności społeczno-historycznej, nadaje mu charakter „życiowo-statystyczny”, pisząc: … ludzie działają pod wpływem różnych bodźców i rozmaicie. Pewne bodźce jednak są tak przemożne, że coraz większa ilość ludzi im ulega. To, co nazywamy koniecznością, to właśnie nic innego jak wypadkowa statystyczna ogromnej ilości działań, wśród których jednak pewien typ postaw i działań z czasem bierze górę. A dalej polemicznie: Ci, którzy się skarżą na ograniczenie czy nawet przekreślenie swojej wolności w razie funkcjonowania jakiś praw historii, skarżą się w istocie nie na to, że nie są wolni w swych DZIAŁANIACH, lecz na to, że nie mogą uzyskać przy pomocy tych działań DOWOLNYCH REZULTATÓW. I wreszcie konkluzja, znów heroiczna, lecz heroizmem w jakimś sensie uniwersalnym: Wynika z tego, że jestem wolny zawsze, gdy mogę wybierać i gdy wybór zależy ode mnie. Ja, jako jednostka ludzka, występuję przy tym w całej mojej konkretności, a więc z wszystkimi społecznymi uwarunkowaniami, bez których byłbym nie konkretem, nie „całokształtem stosunków społecznych”, lecz abstrakcą, wyidealizowanym produktem imaginacji. Jestem więc wolny na gruncie i w ramach determinizmu. Jestem też wolny w sytuacjach, w których jestem pozbawiony wolności … Oto jestem w okowach, grożą mi śmiercią, ale ja ciągle mam prawo i możliwość wyboru: żyć jak zdrajca lub też umrzeć godnie, dochowując wierności sprawie. Jestem więc w okowach, a jednak jestem wolny.
Problematyka wolności i wyboru łączy się bezpośrednio z zagadnieniami moralnymi. Esej: „O odpowiedzialności moralnej” uważam za najgłębszy i najsubtelniejszy ze wszystkich, a pod piórem marksisty nabiera on wagi zasadniczego rozrachunku moralnego z przeszłością. Schaff stawia tu problematykę sytuacji moralnie konfliktowych, wobec których tradycyjne normy i systemy moralizatorskie stają się nieadekwatne i rzekomo zupełnie bezsilne. Oto definicja sytuacji konfliktowych.
Sytuację nazywamy moralnie konfliktową, gdy działanie ludzkie, zmierzające do rezultatów, ocenianych wedle przyjętego systemu wartości pozytywnie, jednocześnie prowadzi do rezultatów ocenianych wedle przyjętego systemu wartości negatywnie. Człowiek działający odczuwa wówczas jednocześnie bodźce moralne, które nakazują mu działać i które powstrzymują go przed tym działaniem (…) Panaceum moralnych przepisów staje się bezsilne, gdy występuje obiektywne zderzenie ich zastosowań. Gdzie moralistyka bowiem uważa swe dzieło za zakończone, jako że wypowiedziała sakramentalne nakazy i zakazy, problem, dopiero się zaczyna: okazuje się często, że spelnienie nakazu pociąga za sobą jednocześnie złamanie go. Problem nie polega tu na uświadomieniu sobie nakazów i zakazów moralnych, lecz na wybraniu jakiegoś z alternatywnych ich zastosowań w sytuacji, w której każdy wybór jest zly. Trzeba więc wybrać to, co lepsze, co powoduje mniej zla. Ale jak wybrać, na zasadzie jakich norm? Tu milczy moralistyka zarówno religijna, jak świecka (…) Konflikt, który może się tu zarysować i niejednokrotnie zarysował się w rzeczywistości, to konflikt między dyscypliną a poszukiwaniem prawdy.
Sprawy to bardzo doniosłe. Niewątpliwie w marksizmie pomiędzy wskazaniami tyczącymi się działań „historyczno-społecznych” a poszczególnymi etycznymi problemami jednostek istnieje luka – Schaff ją pokazuje. Oczywiście, poza ogólną sugestią, że kryterium nadrzędnym jest interes grupy (co sam określa jedynie jako presumpcję), Schaff nie podaje jakiejś recepty na sytuacje moralnie konfliktowe – niemożność podania takiej recepty wynika zresztą z samej definicji tych sytuacji, które za każdym razem prezentować mogą nowe proporcje i perspektywy problemowe. Na pewno i tutaj ogromną rolę adgrywać powinien intelekt, który mieć może niemałą pracę przy ustalaniu diagnozy „mniejszego zła”. Moralność racjonalna – oto chyba właściwa nazwa.
Schaff popełnia jednak błąd, lekceważąc w tej sprawie znaczenie etyki religijnej, czy – ściślej mówiąc – chrześcijańskiej. Sprowadzanie tej etyki tylko do uproszczonej interpretacji wskazań Dekalogu i do potocznej, masowej praktyki duszpasterskiej jest wulgaryzacją sprawy. Niewątpliwie owa masowa praktyka duszpasterska popada niejednokrotnie w swoisty schematyzm i częstokroć nie potrafi odpowiedzieć w pełni na złożone problemy moralne naszych dni. Jednakże nie sposób sądzić jakiejś idei po jej zwulgaryzowanej formie: prof. Schaff wie dobrze ze swojej praktyki marksistowskiej, że wulgaryzacja bywa często najdotkliwszym zaprzeczeniem idei, której dotyczy. W moim pojęciu katolicka nauka moralno-teologiczna, łącząca tezę o skażeniu natury ludzkiej z nadzieją zbawienia, łącząca drobiazgowe przepisy moralne z możliwością odkupienia grzechów nawet na łożu śmierci i z tajemnicznym działaniem łaski, jest złożona, konfliktowa i dialektyczna. Konfliktowe moralnie są przecież również przypowieści ewangeliczne (o talentach, o robotnikach w winnicy, o podatkach cesarskich, o Marii Magdalenie i inne). Nie będę dalej rozwijał tego tematu, ale sądzę, że jest tu wielkie pole do odpowiedzi dla teologa moralisty, który nie ukrywając wulgaryzmów i niedostatków praktyki po stronie własnej, wskazałby jednocześnie na uproszczenia, za pomocą których prof. Schaff ułatwia sobie zbagatelizowanie sprawy aktualnej przydatności i adekwatności etyki chrześcijańskiej.
To zresztą dopiero początek moich pretensji do prof. Schaffa. W swojej dyskusji z egzystencjalizmem i neopozytywizmem sprawę religii zbywa on marginesowo, dyskwalifikując ją jako „idealizm”. Otóż termin jest błędny, a spór o terminy nie będzie tu tylko sporem o terminy, lecz i sporem o metodę. Sprawa idealizmu bowiem łączy się ściśle z problemami teoriopoznawczymi. Prof. Schaff w wywodach swoich pomija zupełnie teorię poznania i jej krytykę, jak by już miał te problemy „załatwione” – nawiasem mówiąc stanowiło to również brak w jego „Wstępie do teorii marksizmu”. A przecież jak filozofia to już filozofia – nie aprioryzm.
Głównym zajęciem idealistycznej krytyki teoriopoznawczej, od Berkeleya i Hume’a po Kanta i dalej, było powątpiewanie na różne sposoby, czy człowiek jest w stanie poznać rzeczy obiektywne, „same w sobie”, istniejące poza nim, czy też ma on do czynienia tylko z konstrukcjami i kategoriami swego własnego umysłu. Tak więc idealizm metodologiczno-poznawczy zastępuje same rzeczy koncepcjami czy wyobrażeniami o rzeczach, dopuszczając istnienie „bytów intencjonalnych”. Istnieje też oczywiście obok idealizmu krytyczno-poznawczego idealizm twierdzący, zakładający istnienie bytów idealnych, „samych w sobie”, jak idee Platona, monady Leibniza czy nawet w jakimś sensie „byty logiczne” Husserla.
Z tym wszystkim jednak filozofia, chrześcijańska nie ma nic wspólnego, nie jest ona bowiem idealistyczna lecz dualistyczna, uznająca zarówno istnienie bytów materialnych czyli ciał, jak i bytów duchowych. Istnieje oczywiście spór między materializmem a dualizmem o owe byty duchowe, lecz w ocenie bytu materialnego żadnego sporu nie ma: zarówno marksizm, jak i chrześcijaństwo w poznawaniu i ocenie świata materialnego wyznają realizm. Niektórzy historycy filozofii określają nawet ten wspólny dla marksizmu i dualizmu realizm jako „realizm naiwny”, przyjmujący, że ciała istnieją w dosłownym sensie. Na przeciwnym zaś biegunie stoi skrajny idealizm krytyczny, uważający, że postrzegane ciała to tylko zespoły naszych wrażeń czy twory naszego umysłu.
W ogóle operowanie terminem „idealizm” przez prof. Schaffa jest ryzykowne: wszakże neopozytywiści twierdzą, że jedyne prawdziwe poznanie świata przynoszą nam empiryczne nauki matematyczno-przyrodnicze, a wszelkie wychodzące poza doraźną empirię uogólniania i formułowania prawidłowości są już dowolną konstrukcją ludzkiego umysłu czyli właśnie idealizmem – w ten sposób i prof. Schaff znalazłby się wśród oskarżonych o idealizm. Proponuję więc wyeliminowanie w naszym wypadku tego, niewątpliwie zresztą wieloznacznego terminu i o stwierdzenie, że realizm poznawczy w ocenie świata materialnego jest wspólny zarówno materializmowi, jak i chrześcijańskiemu dualizmowi. Realizm ten może być racjonalistyczny – wszakże jeden z twórców skrajnej koncepcji dualizmu, Kartezjusz, był wielkim racjonalistą. Może też być dialektyczny: niemało trudu i przekonania włożył u nas w ochrzczenie czterech tez dialektyki ksiądz prof. Kazimierz Kłósak.
Uwag niniejszych nie czynię w intencji nawracania marksistów czy marksizowania chrześcijaństwa. Myślę tylko, że prof. Schaff w swojej „małej polemice” z religią potraktował rzecz pobieżnie i nieco lekceważąco, zbywając ją mylącym terminem czy raczej epitetem „idealizm” (jeszcze raz z uporem podkreślam, że idealizm a metafizyka to zupełnie co innego: istnieje wszakże metafizyka materialistyczna, absolutyzująca materię, istnieje też łączący substancje duchowe i fizyczne monizm Spinozy). Zdaję sobie sprawę, że prof. Schaff w esejach swoich zajmował się problematyką wewnątrzmarksistowską, a polemikę z przeciwnikami traktował tylko marginesowo. Niemniej wysuwał przecież kryteria ogólnospołeczne. Szkoda, że nie dostrzegł, jak to już mówiłem, społecznego tła, społecznej bazy chrześcijaństwa – dostrzegł tylko, błędny, jego zdaniem, filozoficzny „czubek” – czubek metafizyki. Odium, płynące z tego „czubka” rozciągnął dyskwalifikująco na całość. Czy nawet błędne wierzenie lub pogląd może zniweczyć realne, humanistyczne treści społeczne lub indywidualne? Tak twierdzą niektórzy pryncypialiści i zelanci, ale to przecież twierdzenie bardzo a bardzo niedialektyczne. Osobiście, będąc wierzący, uważam przeciwnie: że zasięgiem Opatrzności objęte są wszelkie ludzkie działania, z działaniami marksistów i prof. Schaffa włącznie.
Ambitną próbę prof. Schaffa rozumiem jako próbę dalszej integralnej humanizacji filozofii, w danym wypadku pewnego odcinka filozofii marksistowskiej, przez wprowadzanie do niej etycznej, woluntarystycznej i uczuciowej problematyki jednostki ludzkiej. Płyną z tego jednak pewne konsekwencje, które Schaff nie zawsze uwzględnia. Choćby np. równouprawnienie poznania introspekcyjnego: wszakże jeśli myśli i uczucia są realnością, istnieją, to i poznawanie ich wewnętrzne, niejako autopoznanie, dokonywane przez poznający podmiot jest poznaniem o wartości obiektywnej. A geneza pojęć religijnych i uczuć religijnych? Skąd wzięły się one w człowieku i to od czasów najpierwotniejszych, jeśli nie zostały zaczerpnięte ze świata zewnętrznego? I czy wojujący ateizm, odrzucając te wewnętrzne, od wieków zakorzenione potrzeby i uczucia człowieka nie staje się przez to antyhumanistyczny? Czy nie lepiej akcentować wspólność postawy poznawczego realizmu między marksizmem a chrześcijańskim dualizmem, niż trzymać miliony ludzi wierzących pod pręgierzem wiary w przesądy? Czy taki prycypializm nie staje się antydialektyczny i antyspołeczny?
Pytania te, oczywiście, postawione są z mojej pozycji światopoglądowej. Nie umniejsza to w niczym wagi wystąpienia prof. Schaffa wewnątrz jego pozycji światopoglądowej. Jeżeli jako człowiek z zewnątrz, outsider wobec marksizmu mogę tę rzecz osądzić, wydaje mi się, że eseje prof. Schaffa są ważkim krokiem filozofii marksistowskiej, krokiem, którego konieczność się wyczuwało, na którego zrobienie podświadomie się oczekiwało. Krok ten dowodzi autentycznej żywotności myśli marksistowskiej, nas zaś ciekawi specjalnie z punktu widzenia koegzystencji różnych światopoglądów w Polsce, koegzystencji, wymagającej oczywiście zbliżenia zarówno samej problematyki humanistycznej, jak i terminologii filozoficznej (dlatego tyle miejsca poświęciłem sprawie terminu „idealizm”). Z ogromnym zainteresowaniem czekać będziemy na właściwą dyskusję, dyskusję wewnętrzną, jaką na pewno wywoła to wystąpienie prof. Schaifa.
Stefan Kisielewski