Lato 2025, nr 2

Zamów

Bp Zdzisław Tranda, prymus w szkole ekumenizmu 

bp Zdzisław Tranda, fot. Wikimedia Commons

Wielokrotnie okazywał solidarność katolikom w dramatycznych dla nich chwilach, narażając się władcom PRL.

Uroczystości pogrzebowe bp. Zdzisława Trandy odbędą się w sobotę, 8 marca 2025 r., w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie (aleja Solidarności 74). Początek nabożeństwa żałobnego o godzinie 11.00.

W wieku 99 lat zmarł biskup Zdzisław Tranda, wieloletni zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Reformowanego, który w czasach PRL, kierując odważnie i rozważnie jedną z najmniejszych wspólnot chrześcijańskich w Polsce, opierał się skutecznie naciskom komunistycznej władzy. 

Wraz z jego śmiercią skończyła się pewna epoka w dziejach polskiej ekumenii. Bp Tranda był ostatnim zwierzchnikiem Kościoła, który rozpoczynał swoją służbę w czasach PRL, a kończył ją w zmienionej rzeczywistości społeczno-politycznej, w warunkach demokracji. 

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Był ostatnim ze słynnego rodu Trandów, pastorów ewangelicko-reformowanych. Najstarszy w tym gronie, przeżył swego brata, ks. Bogdana i bratanka, ks. Lecha. 

W polskiej rodzinie ekumenicznej zostanie zapamiętany jako człowiek wielkiej klasy, szczerze oddany sprawie jedności chrześcijan i sprawiedliwości społecznej, jako budowniczy mostów między ludźmi różnych wyznań i narodów. Właśnie te jego predylekcje i zasługi w dziele jednania zwróciły uwagę warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, który w 2012 r. przyznał biskupowi Trandzie, jako pierwszemu niekatolikowi, tytuł „Pontifici – budowniczemu mostów”. W laudacji wybitny ekumenista red. Jan Turnau powiedział: „Wszyscy uczymy się ekumenizmu stopniowo, ale bp Tranda jest w tej szkole prymusem”. KIK docenił też biskupa Trandę za odwagę, głęboką uczciwość i gesty solidarności wobec Kościoła katolickiego. 

Pod bacznym okiem SB

Łatwiej jest być odważnym, gdy ma się za sobą wielomilionową rzeszę wiernych i obrońcę w Watykanie, a trudniej, gdy za tobą stoi garstka wiernych. Dokładnie 5 tys., bo tyle liczył w czasach PRL Kościół ewangelicko-reformowany. 

Od zwierzchników tzw. Kościołów mniejszościowych władza ludowa domagała się dwóch rzeczy: prowadzenia kursu antykatolickiego w celu osłabiania największego Kościoła w kraju oraz popierania jedynie słusznego ustroju. Takie dyrektywy przed podjęciem funkcji biskupa Kościoła ewangelicko-reformowanego w PRL otrzymał, także od przedstawicieli Służby Bezpieczeństwa, ks. Zdzisław Tranda. Trafili pod niewłaściwy adres, bo nowy zwierzchnik ewangelików reformowanych robił wszystko dokładnie odwrotnie.

Nie dał się wciągnąć w inspirowane przez władzę komunistyczną działania przeciw Kościołowi rzymskokatolickiemu. Stał się dla katolików zaufanym partnerem dialogu i wypróbowanym przyjacielem

Grzegorz Polak

Udostępnij tekst

Kościół ewangelicko-reformowany był pod baczną obserwacją SB, ponieważ kilkoro jego członków aktywnie działało w opozycji demokratycznej, a duchowni wykazywali się krytycyzmem wobec władz państwowych. 

Szczególnym sprawdzianem dla biskupa Zdzisława i jego wspólnoty stał się stan wojenny. Podczas przesłuchania pod koniec grudnia 1981 r. przedstawiciele SB zarzucali mu, że dopuścił do tego, iż studenci z Kościoła ewangelicko-reformowanego wzięli udział w strajku w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Pytali, jak można pogodzić studia teologiczne ze strajkami. Biskup tłumaczył, że to nie sprawa studiów teologicznych, ale wyraz solidarności ze studentami z innych uczelni, którzy również strajkowali.

Podczas przesłuchania biskup był spięty, ale zdobył się na krytykę władz za szykanowanie społeczeństwa i wyrażenie dezaprobaty z powodu ogłoszenia stanu wojennego. Nawet rozbroił esbeków odpowiedzią na pytanie, jaki jest szczyt sprytu w Polsce. „Mieć Marksa na ustach, a kapitał w kieszeni” – odpowiedział ks. Tranda. 

Biskup contra Partyjny Front Omamiania Narodu 

Bp Zdzisław był zdecydowanym przeciwnikiem członkostwa duchownych swego Kościoła w osławionym PRON (Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego), propagandowej organizacji złożonej z przedstawicieli organizacji politycznych i koncesjonowanych stowarzyszeń chrześcijańskich, mającej być wyrazem poparcia społecznego dla władzy komunistycznej, zwłaszcza zaś wprowadzenia stanu wojennego. W prywatnych rozmowach nazwę tę rozszyfrowywał jako Partyjny Front Omamiania Narodu. Żaden pastor ewangelicko-reformowany nie wstąpił do tego „spontanicznego” ruchu. Swoim współwyznawcom tłumaczył, że Kościół ma własne, sobie tylko właściwe sposoby działania na rzecz społecznego pojednania i nie musi w tym celu przystępować do organizacji politycznej. 

Bp Tranda przestrzegał też prezydium Polskiej Rady Ekumenicznej przed poparciem dla PRON, czego domagały się władze PRL. Argumentował: „Jeśli poprzemy PRON, nie mamy czego szukać w naszym społeczeństwie”. Na spotkaniu w poszerzonym posiedzeniu Prezydium PRE z kierownikiem Urzędu ds. Wyznań, ministrem Adamem Łopatką, skrytykował brutalne interwencje jednostek ZOMO wobec demonstracji ulicznej. Był jedyną osobą, która zdobyła się na taki krok. Minister odstąpił od zamiaru proponowania PRE poparcia dla PRON.

Ale tydzień później, podczas spotkania prezydium PRE z gen. Wojciechem Jaruzelskim, który stał na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, nazywanej przez Polaków WRON-ą, sprawa powróciła. Również wtedy bp Tranda wyraził swoją krytyczną opinię o stanie wojennym. Ostatecznie z ramienia Polskiej Rady Ekumenicznej delegowano do PRON jedną osobę świecką. 

Ekumenizm stanu wojennego 

W stanie wojennym Kościół ewangelicko-reformowany dzielił się darami przychodzącymi zza granicy. Były wśród nich były również leki, których tak w Polsce w wówczas brakowało. Z punktu aptecznego na Lesznie korzystali także, a może nawet przede wszystkim, katolicy.

Spotkania ekumeniczne służyły, oprócz modlitwy, wymianie informacji w sprawie pomocy internowanym, a funkcję łączników pełnili nawet dostojnicy kościelni. Trzeba było to robić dyskretnie, bo także w ekumenicznym gronie czuwali agenci. Pamiętam historyczne nabożeństwo ekumeniczne 25 stycznia 1982 r. w cerkwi św. Marii Magdaleny, w którym po raz pierwszy uczestniczył prymas Polski, abp Józef Glemp. Nikt nie zauważył, jak jego kapelan, ks. Bronisław Piasecki podszedł do biskupa Trandy i poinformował go, że kilka dni wcześniej prymas odwiedził internowanych w Białołęce. Wśród osadzonych znajdował się ewangelik reformowany, który poprosił prymasa o umożliwienie kontaktu z jego parafią. Niedługo potem biskup wysłał do Białołęki z posługą duszpasterską swojego brata, ks. Bogdana Trandę, który również miał na pieńku z władzą ludową, przez co nie dostawał paszportu i grożono mu aresztowaniem. 

Mogę zaświadczyć o dwóch przypadkach odwagi biskupa Zdzisława z tamtego czasu. Wraz z Jankiem Turnauem i grupą przyjaciół ewangelików reformowanych organizowałem w latach 80. comiesięczne nabożeństwa ekumeniczne w kościele reformowanym na Lesznie. Odbywały się one w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca. Jedno z nich wypadło akurat 3 maja 1982 r., kiedy oddziały ZOMO pacyfikowały demonstracje w Warszawie. Przez ulicę Świerczewskiego (obecna aleja Solidarności), przy której stoi kościół ewangelicko-reformowany, przejeżdżały wozy uzbrojone w armatki wodne z bojowo nastawionymi zomowcami. Chcieliśmy odwołać nabożeństwo, ale bp Tranda, jako proboszcz parafii, dodał nam otuchy i przekonał, że nabożeństwo powinno się odbyć.

Swoją dramaturgię miał też drugi przypadek, o którym chcę powiedzieć. Na agapie po nabożeństwie w ramach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan w styczniu 1985 r., jakie odbyło się w ewangelicko-augsburskim kościele św. Trójcy, bp Tranda wygłosił płomienne przemówienie. Skrytykował manipulacje w mediach, wskutek których w publicznym odbiorze Kościoły mniejszościowe postrzegane były jako kolaborujące z władzą. Jako przykład podał relację telewizyjną ze spotkania delegacji Polskiej Rady Ekumenicznej i związków religijnych z wicepremierem Mieczysławem Rakowskim. 

Przedstawiciele Rady zachowali się godnie, krytycznie w rozmowie z wicepremierem ocenili sytuację społeczno-polityczną w Polsce. Tymczasem w relacji telewizyjnej znalazły się tylko wątki wygodne dla władzy. Stąd – tłumaczył biskup ewangelicko-reformowany – społeczeństwo w większości katolickie mogło odnieść wrażenie, że inne Kościoły są potulne, grzeczne i uległe wobec władzy. „Nie pozwólmy zniszczyć tego, do czego wspólnie doszliśmy. Nie dajmy wbić klina między nas” – wołał bp Tranda. Gdy skończył, po sali przeszedł szmer uznania, a kobiety miały łzy w oczach. 

Ktoś jednak doniósł władzom o odważnym wystąpieniu biskupa Trandy. Niedługo potem zadzwonił do niego dyrektor z Urzędu ds. Wyznań, udzielił ostrej reprymendy i nie czekając na wyjaśnienia, odłożył słuchawkę. Odtąd traktował biskupa jak powietrze, ignorując jego osobę na oficjalnych spotkaniach.

Ze wspomnianym urzędem bp Tranda musiał stoczyć niejeden bój. Naciskano na niego, aby zwolnił z pracy w parafii ewangelicko-reformowanej Aleksandrę Sękowską, zaangażowaną wraz z mężem w działalność opozycyjną. Biskup nie ugiął się, mimo że w zamian za zwolnienie parafia miała uzyskać pozwolenie na powielacz. Tłumaczył, że dla niego ważniejszy jest człowiek, a do Aleksandry Sękowskiej nie ma zastrzeżeń jako pracownika.

Solidarny z katolikami 

Nie dał się wciągnąć w inspirowane przez władzę komunistyczną działania przeciw Kościołowi rzymskokatolickiemu. Owszem, stał się dla katolików zaufanym partnerem dialogu i wypróbowanym przyjacielem. 

Już jako proboszcz parafii ewangelicko-reformowanej w Zelowie (1952–1982) zauważył otwarcie posoborowe Kościoła katolickiego na ekumenizm i dialog międzyreligijny. „Powiew Vaticanum Secundum niósł tego reformowanego ewangelika o zacięciu ewangelizacyjnym i ekumenicznym, nie jak liść na wietrze, lecz jak szybowiec Dobrej Wieści” – napisał o nim z emfazą emerytowany biskup Kościoła ewangelicko-metodystycznego, ks. Edward Puślecki. 

W wielowyznaniowym Zelowie, gdzie obok siebie żyją ewangelicy reformowani, w dużej mierze potomkowie wygnanych z ojczyzny braci czeskich, luteranie, baptyści i katolicy, stał się liderem inicjatyw ekumenicznych. To w dużej mierze dzięki osobistemu zaangażowaniu ks. Trandy zelowska parafia rzymskokatolicka włączyła się w obchody styczniowego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, a wkrótce potem powstał chór katolicko-reformowany.

Gdy w roku 1978 ks. Tranda został biskupem Kościoła ewangelicko-reformowanego, kontynuował, a nawet rozwijał współpracę z Kościołem rzymskokatolickim, zainicjowaną przez swego poprzednika, bp. Jana Niewieczerzała. Wielokrotnie też okazywał solidarność katolikom w dramatycznych dla nich chwilach, narażając się władcom PRL. Po porwaniu ks. Jerzego Popiełuszki w kościele na Lesznie bp Zdzisław i jego brat Bogdan wznosili modlitwy o uwolnienie kapelana „Solidarności”. Delegacja Kościoła uczestniczyła w pogrzebie ks. Jerzego, co w tamtych czasach było aktem dużej odwagi (swoją delegację przysłał też Kościół ewangelicko-augsburski). 

W 1984 r. podczas nabożeństwa ekumenicznego w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie odmówił modlitwę o uwolnienie aresztowanego pod wydumanym pozorem przez władze komunistyczne obrońcy w procesach politycznych, mec. Macieja Bednarkiewicza. Biskup miał przez to kolejne kłopoty z Urzędem ds. Wyznań, bo znowu ktoś na niego doniósł. A jeden ze zwierzchników Kościoła członkowskiego Polskiej Rady Ekumenicznej publicznie rugał biskupa Trandę, że wprowadza politykę do nabożeństw. 

Fiasko polityki rozliczenia 

Uczestniczył we wszystkich najważniejszych wydarzeniach ekumenicznych nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Często głosił kazania w kościołach katolickich. A kaznodzieją był świetnym. Jako byłego świetnie zapowiadającego się matematyka, który zdradził matematykę na rzecz teologii, cechowała go precyzja słowa i łatwość aplikowania przesłania ewangelicznego do współczesnych realiów życia.  

To wszystko sprawiało, że w prywatnych rozmowach bp Zdzisław Tranda uchodził za niekwestionowanego kandydata na stanowisko prezesa PRE. W latach osiemdziesiątych nie miał jednak szans na objęcie tego stanowiska z powodów opisanych powyżej, czyli niepokornej postawy wobec ówczesnej władzy ludowej. 

Stało się to możliwe po upadku systemu komunistycznego. W styczniu 1990 r. Walne Zgromadzenie PRE wybrało biskupa Trandę jednomyślnie na nowego prezesa Rady. Jak twierdził wybitny ekumenista, prof. Karol Karski, luteranin, jego wybór miał w opinii publicznej uwiarygodnić działalność PRE, której niektórzy działacze – zwłaszcza w okresie stanu wojennego – zajmowali często konformistyczną postawę wobec władzy komunistycznej. Podczas sprawowania swej funkcji nowy prezes próbował skłonić reprezentantów Kościołów członkowskich do publicznego, krytycznego odniesienia się do przeszłości, także „w duchu pokuty”. Nie spotkało się to z aprobatą. 

Kaznodzieją był świetnym. Jako byłego świetnie zapowiadającego się matematyka, który zdradził matematykę na rzecz teologii, cechowała go łatwość aplikowania przesłania ewangelicznego do współczesnych realiów życia

Grzegorz Polak

Udostępnij tekst

Ustępując w 1993 r. ze stanowiska prezesa, zarzucił w swoim sprawozdaniu działaczom Kościołów mniejszościowych, że w okresie komunizmu „pod pozorem lojalności wobec władz posuwali się nieraz zbyt daleko w sferę uległości graniczącej niekiedy z serwilizmem”. Odnośnie Kościoła rzymskokatolickiego przyznał, że „PRE pozwalała się wykorzystywać do antykatolickiej propagandy”. Dodał jednak, że byli i tacy, którzy umieli „budować pomosty”, toteż możliwe się stało „zbliżenie z Kościołem rzymskokatolickim i nawiązanie oficjalnych kontaktów oraz współdziałanie w różnych dziedzinach”. Do wyboru na drugą kadencję bp Tranda nie stanął.

Za jego prezesury doszło do rozwoju relacji PRE z Kościołem rzymskokatolickim. Jako prezes Rady bp Tranda witał papieża Jana Pawła II podczas nabożeństwa ekumenicznego w ewangelicko-augsburskim kościele św. Trójcy w Warszawie 9 czerwca 1991 r. 

„Uchroń od zła i nienawiści” 

Z życiorysu bp. Trandy zapamiętałem epizod wojenny, kiedy to zapłakany, upokorzony 13-letni harcerz Zdziś, uczestniczący w służbie ratowniczo-sanitarnej dla ludności cywilnej, wracał 4 października 1939 r. z tułaczki do rodziny do Poznania. W ciągu miesiąca poznał okrucieństwo i butę Niemców. Po latach stał się rzecznikiem pojednania polsko-niemieckiego.  

Z czasów okupacji młody Zdzisław wyniósł jeszcze jedno cenne, niezwykłe doświadczenie. Przyjaźnił się wtedy z Jankiem Romockim, ps. „Bonawentura”, który zginął w Powstaniu Warszawskim. Niedługo przed śmiercią Janek napisał wiersz, o wymowie głęboko chrześcijańskiej, w którym prosił Boga, aby uchronił Polaków od nienawiści i zemsty. Najbardziej wstrząsający fragment tego wiersza – napisanego w roku 1943! – brzmi:

Od krzywd – lecz i od zemsty za nie
Uchroń nas, Panie.
Uchroń od zła i nienawiści.
Niechaj się odwet nasz nie ziści.
Na przebaczenie im przeczyste
Wlej w nas moc, Chryste.

Fragment ten bp Tranda cytował wielokrotnie, kiedy mówił o stosunkach polsko-niemieckich. Zapewne postawa bohaterskiego kolegi miała wpływ na to, że jako duchowny aktywnie działał na rzecz pojednania Polaków i Niemców. Po stronie niemieckiej zyskał wielu przyjaciół. Jego szwajcarski przyjaciel Hans Treichler napisał w książce poświęconej biskupowi Trandzie – „Człowiek mądrego serca” – że on i jego rodzina dzięki niemu nauczyli się patrzeć ponad granicami. 

Był tam, gdzie działy się ważne rzeczy, i kiedy uczestnictwo w nich wymagało odwagi. Po ujawnieniu zbrodni w Jedwabnem uczestniczył w warszawskim nabożeństwie pokutnym, a następnie, wiedziony wewnętrznym nakazem, postanowił towarzyszyć prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, który 10 lipca 2001 r. w tym mieście przepraszał Żydów w imieniu własnym i „w imieniu tych Polaków, których sumienie jest poruszone tamtą zbrodnią”. 

O dobroci, mądrości, prawości, uczciwości i odwadze biskupa Trandy mogą opowiadać bez końca jego współwyznawcy, którzy zmienili prawo wewnętrzne, aby mógł być zwierzchnikiem Kościoła o jedną kadencję więcej. 

Zaufanie

Ze znanych mi historii o biskupie Trandzie utkwiła w pamięci szczególnie jedna – z czasów, gdy był młodym pastorem. Lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Kolonie kościelne w Pstrążnej przy granicy z Czechosłowacją. W grupie od samego początku zwraca uwagę chłopak terroryzujący kolegów. Rozrabia tak, że jest bliski relegowania z kolonii. Po dwukrotnej, bezskutecznej reprymendzie od ks. Zdzisława następuje ostateczna rozmowa.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Wychowawca proponuje mu funkcję, o jakiej marzy każdy kolonista: „pocztmistrza”, który dysponuje wspólnymi pieniędzmi, kupuje znaczki i wysyła listy w pobliskiej Kudowie Zdroju. Ks. Zdzisław pyta: „Czy mogę ci zaufać?”. Chłopak jest oszołomiony. Nie śpi całą noc. Rano odpowiada: tak. Ta rozmowa decyduje o jego przyszłym życiu.

Po kilkunastu latach ów „łobuz” zostanie ordynowany na pastora i okaże się wspaniałym duszpasterzem. Piękny owoc zaufania. 

Przeczytaj również: Nie żyje Danuta Baszkowska, gigantka polskiej ekumenii

Podziel się

7
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.