Jesień 2024, nr 3

Zamów

Przyjaźń, czyli najlepsze na co nas stać

Dzięki przyjaźni człowiek jest stanie wznieść się ponad interes własny, ambicje, relacje rodzinne i uwarunkowania – to, co człowiek „musi”, co „koniecznie chce”, czego „nie może”. Przyjaźń wkłada klin między podmiot a te determinacje.

Rut nie musiała pozostać z Naomi. A jednak jej słowa są jedną z najmocniejszych deklaracji między dwiema osobami, jakie padły w całej tradycji Starego Testamentu: „Nie nalegaj na mnie, abym cię opuściła, powróciła i nie szła z tobą. Bo dokąd pójdziesz i ja pójdę, a gdzie pozostaniesz, tam i ja pozostanę” (Rut 1:16).

Naomi była jej teściową. Po śmierci męża, Rut nie była już zobowiązana do dzielenia losów jego rodziny, mogła wrócić do swoich, co też zrobiła druga synowa Naomi. Jednak zdecydowała zostać: „twój lud będzie moim ludem, a twój Bóg będzie moim Bogiem. Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę — tam zostanę pochowana” (Rut 1:17).

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Achilles nie musiał wpadać w rozpacz po śmierci Patroklesa, nie musiał podejmować decyzji o powrocie na pole walki, mimo ostrzeżenia, że zginie, jeśli to zrobi. Jednak wrócił i zginął. Zgodnie ze swoją wolą, kości ich dwóch zostały zmieszane i pochowane razem. Byli żołnierzami, towarzyszami podległymi temu samemu dowódcy. Nic nie zobowiązywało ich do takiego oddania. Jednak Achilles podjął taką właśnie decyzję.

Michel de Montaigne nie musiał poświęcać czasu i uwagi na wspominanie Étienne de La Boétie. Mógł zająć się budowaniem swojej własnej sławy i znaleźć sobie innych przyjaciół. Jednak wciąż o swoim zmarłym przyjacielu myślał i jemu poświęcił „Esej o przyjaźni”, w którym twierdzi, że przyjaciela nie da się nigdy, nikim innym zastąpić.

Przyjaźń straciła na znaczeniu?

Przyjaźń to najlepsze, na co nas stać. W przyjaźni w pełni wyrażamy nasze człowieczeństwo, dokonujemy stale wzajemnie dobrowolnego wyboru – na tak głębokim poziomie, jak w podanych przykładach – albo w bardziej powszednim, jak wtedy, gdy decydujemy się kupić owoce na targu od zaprzyjaźnionej sprzedawczyni, a nie od obcej osoby, która ma towar tańszy i bardziej wypucowany. Noemi była teściową Rut. Achilles i Patrokles byli kompanami z wojska, może kochankami. Montaigne i La Boétie byli kolegami z pracy w sądzie, filozofami, możliwe, że się kochali.

O przyjaźni dużo opowiadano i pisano od zarania ludzkości. Opowiada o niej między innymi „Epos o Gilgameszu”. Gdy Enkidu został uwięziony w zaświatach, jego przyjaciel Gilgamesz błagał bogów, by mógł zobaczyć się ze swoim druhem, co w końcu mu się udało – przyjaciele mogli porozmawiać ze sobą jeszcze raz. Przyjaźń otworzyć mogła nawet drzwi królestwa zmarłych. W starożytności i w średniowieczu więzi przyjacielskie należały do najmocniejszych więzi międzyludzkich.

Jeszcze w czasach elżbietańskich pytanie, czy ważniejsza jest miłość, czy przyjaźń, było częstym tematem debat intelektualnych (i co najmniej dwóch sztuk Szekspira). Arystoteles uważał, że nikomu nie chciałoby się żyć bez przyjaciół, nawet gdyby ktoś miał wszystkie inne dobra – bo po co komu bogactwo, jeśli nie można się nim podzielić? To pytanie adresowane jest także do nas, ludzi czasów późnego neoliberalizmu.

Ekonomista Robert Skidelsky i filozof Edward Skidelsky w swojej książce z 2013 roku pod tytułem „How much is enough?” (tłum. własne „Jak wiele wystarczy?”) rozważają ideę dobrego życia, która przez tysiąclecia była jedną z najistotniejszych dla rodzaju ludzkiego, a obecnie ustąpiła miejsca takim wartościom, jak sukces, bogactwo, czy przedsiębiorczość. Autorzy przypominają, że wszystko to, czego nigdy nie ma się dość i zawsze pragnie więcej, nie może być wartością dającą ukojenie, czy oferującą poczucie sensownego życia. Przyjaźń może i straciła dzisiaj na znaczeniu, jest jednak nadal ważną częścią dobrego życia.

Które przyjaźnie są wartościowe?

Arystoteles wyróżniał kilka rodzajów przyjaźni: istnieją przyjaźnie pożyteczne, przyjaźnie dla przyjemności i te dla wspólnego dobra. Trzeci rodzaj jest najgłębszy, ale wszystkie trzy są zdaniem filozofa niezbędne. Montaigne cenił tylko tę najgłębszą, najsilniejszą, wiążąca ludzkie dusze – jego zdaniem taki przyjaciel odgrywa wiele różnych ról i dzięki temu przyjaźń jest relacją pełną, kompletną.

Współczesny francuski filozof, Frédéric Lenoir, również szczególnie ceni taki głęboki typ przyjaźni, będący darem bezustannie tworzonej wzajemności, która pozwala odczuwać radość z obecności, z istnienia drugiej osoby – dokładnie takiej, jaką ona jest.

Przyjaźń bezinteresowna, nie zawłaszczająca, lecz pragnąca autonomii przyjaciółki, nie ogranicza, lecz wyzwala. Jednak dla Lénoira, podobnie jak dla Arystotelesa, wszystkie typy przyjaźni są ważne. We wszystkich chodzi nie tylko o życzliwość, ale o jakąś gotowość do wzajemnych poświęceń. Dla bliskiej przyjaciółki poświęcę, tak jak Rut, możliwość dostatniego życia. Dla znajomej sprzedawczyni na targu – z pewnością tego nie zrobię, ale wydam trochę więcej pieniędzy na zakup owoców, a jabłka, które od niej kupię, będą mniej błyszczące, niż gdybym je kupiła z innego straganu.

Dzięki przyjaciółce mam w prezencie, zupełnie za darmo – bo w brydża gram fatalnie – cały ten drugi świat, gdzie cieszę się z jej pucharów dokładnie tak, jak gdybym to ja je dostała

Monika Kostera

Ten typ relacji to arystotelesowska przyjaźń użyteczności i dzięki jej istnieniu powiązania zawodowe czy handlowe zbudowane są na zaufaniu i budują poczucie dobrego porządku świata wokół nas. Kumpel z klubu książki nie może oczekiwać po mnie, że napiszę dla niego esej o przyjaźni, ale chętnie podwiozę go w deszczowy dzień samochodem na dworzec, mimo że nie jest mi po drodze. To tylko przyjaźń przyjemności – ale jednak przyjemność towarzyszenia mu jest przyjemnością inną i ciekawszą niż przyjemność z samotnego przejazdu najkrótszą trasą do domu.

Arystoteles mówił, że przyjaźń polega na wzajemnej życzliwości, na życzeniu drugiej osobie dobra. Samo życzenie to niby nic, a poza tym, czyż nie dzieje się „tylko w umyśle”? A jednak może iść za nim działanie i zaangażowanie. Poza tym sama świadomość, że gdzieś tam, w różnych miejscach na świecie, są osoby dobrze mi życzące, sprawia, że chce mi się żyć. Ciężko mi, gdy myślę o tych, którzy mnie odrzucają czy są moimi wrogami. Jednak nawet to poczucie przygniatającego ciężaru jest niczym w porównaniu z uczuciem, które przychodzi, gdy myślę o tych dobrze mi życzących.

Przyjaciel to ktoś, kto za nic, zupełnie za darmo, może mi podarować drugi świat. Malutki świat z jabłkami na straganie i panią, która na mój widok konspiracyjnie szepce: „mam dzisiaj dobre antonówki, takie jak pani lubi”. Ale też wielki, kompletny, gdzie wszystko jest inne i gdzie nie ja jestem w centrum, nie ja widzę i odczuwam.

Nie znoszę konkurowania i gdy o coś trzeba rywalizować, tracę motywację do działania, po prostu mi się odechciewa. Unikam konkursów i turniejów. Ale moja przyjaciółka gra w brydża sportowego, jest wielokrotną mistrzynią, uwielbia sportową konkurencję z jej rytuałem fair play i poetyką eleganckich potyczek i poszanowaniem godności grających. Dzięki przyjaciółce mam w prezencie, zupełnie za darmo – bo w brydża gram fatalnie – cały ten drugi świat, gdzie cieszę się z jej pucharów dokładnie tak, jak gdybym to ja je dostała.

Bo w pewnym sensie to ja je dostałam. Niczego jej nie zazdroszczę – bo po co? Po co zazdrościć, gdy mam za frajer? Gdy spotyka mnie coś dobrego w moim świecie, gdy zostaję zaproszona jako wizytująca profesor na francuski uniwersytet, natychmiast jej o tym mówię, bo ona nie zazdrości mi – tylko pomnaża moją radość przez dwa, które to pomnożenie alchemicznie transformuje się w coś nowego i innego. Nie jestem już tylko zadowolona z siebie ani z moich osiągnięć, ale cieszę się naszą wspólną radością, że coś dobrego mi się przytrafiło.

Merytokratyczna dystopia

Ale przyjaźnie są ważnym rodzajem więzi społecznych nie tylko dla jednostek ludzkich – i grup znajomych. Przyjaźnie mają znaczenie dla budowania większych struktur i instytucji, mimo że w neoliberalizmie rzadko się o tym rozprawia. Jednym z głównych założeń ekonomii głównego nurtu jest to, że aktorzy ekonomiczni zachowują się racjonalnie. Albo pomija się fakt, że prowadzi to do egoizmu i do zachowań oportunistycznych, albo próbuje racjonalizować, a nawet gloryfikowań te patologie społeczne.

Jednak heterodoksyjni ekonomiści, tacy jak Debjani Kanjilal, Azam Bejou i David Bejou podkreślają, że współczucie jest brakującym ogniwem w głównych teoriach ekonomicznych, podczas gdy, być może, ważniejsze jest poczucie altruizmu jako cechy racjonalnego zachowania. Ekonomia współczucia i zaufania ma bardziej solidne podstawy.

Słowo „merytokracja” zostało po raz pierwszy użyte przez socjologa Michaela Younga w 1958 roku na określenie dystopijnego systemu, pozbawionego ludzkich cech i całkowicie mechanicznego, generującego ostre podziały społeczne na „lepszych” i „słabych”. Słabsi są w nim wykluczani i sprowadzeni do statusu podklasy. Jak każde hierarchie pozbawione ludzkich więzi, ta jest niesprawiedliwa społecznie, tworzy niezgodę, niszczy solidarność. W dodatku normalizuje wszelkie niesprawiedliwości, głosząc, że „lepsi” rzeczywiście są lepsi, bo stale osiągają lepsze wyniki.

Bez współczucia jesteśmy zdani na samych siebie – i na mechaniczne hierarchie, jak merytokracja. Profesor zarządzania Peter Frost pisze, że:

„Współczucie jest więzią z ludzkim duchem, z ludzką kondycją. W miejscach pracy jest cierpienie i ból, jest też radość i spełnienie. Istnieje potrzeba godności i poczucia szacunku w środowiskach pracy. W takim stopniu, w jakim nasze teorie, modele i praktyki ignorują te wymiary, zniekształcają one nasze rozumienie tego, jak wygląda życie ludzi w miejscu pracy. Patrzenie na organizacje przez pryzmat współczucia ukazuje ten «zagubiony świat»”.

Reguły konkurencji i zdrada neoliberalizmu

Również obecnie istnieją miejsca pracy, gdzie przyjaźń jest ważną częścią organizacji pracy. Przez osiem lat prowadziłam etnograficzne badania polskich i brytyjskich organizacji alternatywnych, takich jak spółdzielnie czy firmy nastawione na realizację większej ilości celów niż te wyłącznie ekonomiczne. Relacje międzyludzkie, a szczególnie przyjaźń, były stawiane w centrum. Często słyszałam i obserwowałam, jak możliwość angażowana się w więzi przyciąga ludzi do tych organizacji i sprawia, że czują się w nich jak u siebie.

Spółdzielczyni mówiła mi:„Spółdzielnia zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie […] dla mnie cały sens pracy tu to ludzie. Fantastyczni ludzie, którzy robią razem różne rzeczy, różne dobre rzeczy. I dzięki temu też mam poczucie, że robię coś dobrego dla siebie i innych”.

Spółdzielca z kolei zapewniał: „Czasami robię rzeczy dobrze, czasami słabiej. Ale staram się, bo to jest moja odpowiedzialność, jak coś spieprzę, to utrudnię pracę innej osobie. Przyjaźnimy się tutaj, to jest nasza odpowiedzialność. Nie można robić rzeczy byle jak, chociaż oczywiście można się pomylić i coś spieprzyć niechcący. Ale to co innego”.

Spółdzielnią bardzo trudno się zarządza, ludźmi rozwijającymi głębokie więzi – ciężko manipuluje. Może dlatego neoliberalizm nie ufa przyjaźni. Co więcej, widzi w niej okazję do lukratywnej transgresji. Zasoby pozyskuje się często przez bezwzględną konkurencję pozbawioną zasad. Traktuje się jako „przedsiębiorcze” osoby, które umieją odpowiednio wykorzystać czyjąś nieuwagę, spowodowaną na przykład tym, że nie spodziewała się ataku z jakiejś strony – na przykład, przyjaciela z pracy. Formy przemocy, nawet fizycznej, i łamania zaufania, także między bliskimi osobami, akceptowane są nawet w ramach formalnych procedur – jeśli polegają na „zarządzaniu zmianą”.

Tłumaczy się to często konkurencją i jej wymogami. Nawet jeśli nie jestem entuzjastką konkurowania, to dzięki mojej przyjaciółce wiem, że polega ono na czymś zupełnie innym – w ramach ściśle ustalonych reguł prowadzi się rozgrywki demonstrujące umiejętności, styl, szczęście. Reguły te chronią osoby stające do potyczki, zabezpieczają przed grą nie fair i przede wszystkim osłaniają to, co najbardziej wrażliwe – ludzką godność i więzi międzyludzkie. To, co neoliberalizm nazywa „przedsiębiorczą konkurencją”, często jest przemocą wobec przyjaźni – czyli zdradą.

Neoliberalizm, odwracając naszą uwagę od przyjaźni, zabrał nam najlepszą część ludzkiej kondycji, najpiękniejszą stronę bycia człowiekiem

Monika Kostera

Udostępnij tekst

Zdrada (Judasza, Brutusa i innych) powoduje erozję zaufania, bez którego żadne instytucje społeczne nie są w stanie działać. Ze zdradą wspólnej sprawy można sobie jakoś radzić – przez ceremonialne wydalenie osoby, która się jej dopuściła. Na zdradę w miłości są sposoby takie, jak rozwód lub terapia par. Wobec zdrady przyjaciela człowiek jest bezsilny.

Chodzi w końcu o osobę, z którą bezinteresownie dzieliło się świat, która zna nasze najbardziej wrażliwe strony. Gdy zdrada w relacjach społecznych staje się strukturalna, czyli wtedy gdy zachęcają, a nawet nakłaniają do niej mechanizmy wbudowane w struktury społeczne, takie jak anonimizacja relacji przy jednoczesnym kulcie jednostkowego sukcesu – to struktury rozsypują się w pył. Zdrada w przyjaźni to nie tylko zdrada przyjaciela – ale zdrada tej części siebie, gdzie znajdują się bezinteresowne odruchy, hojne decyzje, poświęcenia bez przymusu, życzliwa radość z istnienia drugiego człowieka.

Badania organizacji przyszłości

Współczesny Judasz inwestuje swoje

ciężko zarobione srebrniki

pije

z kim trzeba

co trzeba (nie, nie tamto –

cicuta virosa, conium maculatum –

jeden pies – dla luzerów)

Inwestuje, w internecie czyta,

promocja 8% rocznie

już za 125 tysięcy lat będzie z tego talent.

*

Ostatnie lata zmieniły coś zasadniczo, choć subtelnie, w kulturze polskich miejsc pracy. W swojej książce z 2019 roku pod tytułem „Plunder of the Commons” (tłum. red. „Grabież wspólnego”) Guy Standing pisze, że zasadniczym sposobem akumulacji bogactwa w neoliberalizmie są nie tyle produktywność i innowacje, ile zabór dobra wspólnego.

Przyjaźń to szlachetna więź, która jest fundamentem dobra wspólnego, nawet w swoich słabszych formach. Dzięki niej człowiek jest w stanie wznieść się ponad interes własny, ambicje, relacje rodzinne i uwarunkowania – to, co człowiek „musi”, co „koniecznie chce”, czego „nie może”. Przyjaźń wkłada klin między podmiot a te determinacje.

Neoliberalizm, odwracając naszą uwagę od przyjaźni, zabrał nam najlepszą część ludzkiej kondycji, najpiękniejszą stronę bycia człowiekiem. Sprawił, że tak trudno dziś kochać ludzkość.

Wesprzyj Więź

Nie jesteśmy skazani na takie lodowate egzystowanie, gdzie naprawdę nie widać różnicy, czy pisze do nas kolega z pracy, czy AI. Nie musimy dumać o przyszłości, gdzie do tańca zaprosi nas raczej robot niż przyjaciółka. Nadal można poszukać głębiej niż na błyszczącej, idealnie gładkiej powierzchni redukcjonistycznego świata – tam, gdzie znajdują się żywe wartości. Wśród nich przyjaźń ma szczególne znaczenie, ponieważ, jak twierdzi australijski uczony od zarządzania Howard Harris, jest zasadą organizującą dla wszystkich wartości. Gdy ją odnajdziemy, będzie łatwiej znaleźć inne (w dodatku nie trzeba już będzie poszukiwać samotnie). Warto.

W końcu sam Bóg – rzadko wszak zabierający bezpośrednio głos w tekstach biblijnych – w Księdze Rodzaju, mówi: „Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam”.

Przeczytaj również: Ocalić zdziwienie, ocalić piękno

Podziel się

2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.