Lato 2023, nr 2

Zamów

Niemożliwa epifania?

Czy naprawdę mogę prosić odrzucającego mnie bliźniego o troskę, gdy mierzę się tak mocno z doświadczaniem śmierci jednej z najbliższych mi osób i przeżywając w związku z tym tak bardzo własną śmiertelność i bezbronność?

Umarła moja mama.

Bolesne doświadczanie utracania bliskości, z którym mierzę się od tygodni, wzmogło się nagle i rozpaliło jeszcze bardziej wewnętrzny smutek i żałobę. Dotąd nadzieja obecna także (a może przede wszystkim) w myśleniu karmiła się perspektywą możliwego – nowego, pełniejszego i piękniejszego, spotkania z przyjacielem, który na progu lata zerwał ze mną nagle wszystkie formy kontaktu.

Jednak śmierć, jak z uporem powtarzał Emmanuel Lévinas, jest nieprzejednana, w jej obliczu lament wydobywający się z pustki i przerażenia bywa czasem jedyną postacią nadziei.

W rozmowie z Christianem Chabanisem wielki filozof epifanii twarzy objaśniał: „Wszystko inne jest nieprzejednane w służbie śmierci. Ona jest tym, co nieprzejednane «samo z siebie», a wobec tego także tym, co przeraża. Co nadchodzi i czego znieść nie sposób! Wobec myśli poruszającej się zawsze pośród pojęć wzajemnie zależnych, śmierć jest dziurą rozrywającą układ, niszczącą wszelki porządek, rozbijającą każdą całość. […] W tym sensie nie jest ona taką samą możliwością jak inne, kiedy zawsze istnieje jakieś postępowanie wstępne i jakiś projekt. Jej cechą jest to, że jest nie do zniesienia. Jest wydarzeniem bez projektu. Każdy projekt śmierci, jaki by się sobie stworzyło, rozpada się w ostatniej chwili. Ostatni odcinek drogi przebywa ona sama. Nie my. Ściśle mówiąc, nie dochodzi z nią do żadnego spotkania” (zob. Christian Chabanis, „Śmierć, kres czy początek”, Warszawa 1987, tł. A.D. Tuszyńska).

Przywołanie pamięci wzajemnej obecności naprawdę pomogło mi w przeżywaniu żalu – tym bardziej, że do świadomości wciąż nieustannie docierało, iż jest to kolejna doświadczana przeze mnie ostatnio strata

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Śmierć jest „nieprzejednana”, czyli, jak tłumaczy Lévinas, „nie do przyjęcia”. Chodzi mu w pierwszym rzędzie o nasze indywidualne zwracanie się myślą (a właściwie całością egzystencji) ku naszej własnej śmierci. Jednak (współ)bycie w obliczu umierania drugiego człowieka kierować może tak samo mocno ku owemu nieprzejednaniu. 

Co prawda, wedle autora „Całości i nieskończoności”, „nigdy nie będziemy wiedzieli, czym [śmierć] jest dla samego umarłego. Nie wiemy nawet, co może być słusznego w takim sformułowaniu: dla samego umarłego. Ale dla tego, kto przeżył, w śmierci bliźniego zawarte jest jego zniknięcie oraz skrajna samotność tego zniknięcia”. I dlatego, konstatuje Lévinas, „człowieczeństwem jest właśnie otwarcie się na śmierć bliźniego, troska o jego śmierć”.

W dniach po śmierci mamy doświadczyłem wielkiego wsparcia i wyrazów empatii – autentycznej, niesztampowej a współczującej troski – od bardzo wielu ludzi. Byli wśród nich członkowie rodziny, przyjaciele, współpracownicy, ale też osoby, których nie znam zbyt dobrze. W wielu przypadkach nasze losy splotły się przelotnie, na krótką chwilę, ale pamięć o wzajemnej obecności dla siebie została zachowana. 

I było w tym coś niezwykle pięknego – coś, co porusza najgłębiej i budzi wdzięczność. Przywołanie pamięci wzajemnej obecności naprawdę pomogło mi w przeżywaniu żalu – tym bardziej, że do świadomości wciąż nieustannie docierało, iż jest to kolejna doświadczana przeze mnie ostatnio strata. Tym razem w swoim nieprzejednaniu nieodwołalna. 

Zastanawiało mnie, jak na wiadomość o śmierci mojej matki zareaguje mój przyjaciel, który w imię tego, co nazwał własnym „zdrowiem” oraz „słusznością”, postanowił definitywnie zerwać ze mną relację niedługo wcześniej. Przecież, jak podpowiada wewnętrzna intuicja nadziei, ta definitywność zerwania relacji nie jest tym samym, co „nieprzejednanie śmierci”.

My obaj wciąż żyjemy i może powinniśmy, jak radził Jezus, pogodzić się szybko „dopóki jesteśmy w drodze” (Mt 5,25), dopóki wciąż łączy nas nie tylko pamięć o stracie, ale ważna i głęboka, choć przerwana nagle, w niedostatecznie refleksyjnym pośpiechu, relacja. Także dlatego, że odrzucający mnie obecnie przyjaciel przez miesiące wspierał mnie, gdy mama chorowała coraz bardziej, a jej stan zdrowia nie rokował już żadnej poprawy.

A teraz nie bardzo wiedziałem, jak powiedzieć przyjacielowi o śmierci matki, skoro zerwał wszelkie kanały i możliwości kontaktu: zablokował mój numer telefonu, zamknął możliwość zwracania się do siebie z pomocą innych dostępnych komunikatorów. Naszemu wspólnemu koledze, którego (jeszcze przed odejściem mamy) poprosiłem o mediację, oznajmił, że to dla niego „szantaż emocjonalny” i moje przywoływanie bolesnego doświadczenia zerwania to następne świadectwo „niezdrowego zachowania” z mojej strony, bo powinienem nie w nim „szukać ratunku, tylko w Bogu”. 

Ostro powiedziane. Po raz kolejny poczułem się przeraźliwie bezbronny.

I czytam znów, co mówił Lévinas Chabanisowi: „Pierwszą rzeczą widoczną w obliczu tego drugiego jest […] prostota wystawiania się oraz bezbronność. Ludzka istota w swym obliczu jest najbardziej naga, jest samą nędzą. A jednocześnie stawia czoło. Po sposobie, w jakim to czyni zupełnie samotnie, możemy zmierzyć przemoc, która się dokonuje w śmierci. Trzeci moment, w jakim objawia się oblicze: ono się mnie domaga. Oblicze spogląda na mnie i mnie wzywa. Żąda mnie. Czegóż ono się domaga? Aby go nie zostawiać samego. Odpowiedź: oto jestem. Moja przytomność, może daremna, jest jednak bezinteresownym aktem przytomności i odpowiedzialności za bliźniego. Odpowiedzieć: oto jestem, już jest spotkaniem z obliczem”.

Czy w bliskiej nieobecności po gwałtownym zerwaniu przyjaźni może wydarzyć się „epifania twarzy”? Czy w „prostocie wystawiania się” i „bezbronności” mojego oblicza po śmierci matki naprawdę chodzić może o „emocjonalny szantaż”? Nasz wspólny kolega, który próbował podjąć się mediacji między mną a odrzucającym mnie przyjacielem, powiadomił go o tym, co mnie ostatnio spotkało.

Po dwóch dniach otrzymał odpowiedź: „Przykro mi, przekaż proszę moje kondolencje”. Ja nie otrzymałem osobiście żadnej wiadomości. Zabolało. Próbowałem silić się na wyniosłą obojętność, karmić i podtrzymywać wdzięczność za wielką troskę okazywaną przez innych. Wreszcie – przygotować się w próbach kojenia żalu do pogrzebowej ceremonii. Świadomości straty sprzężonej z uczuciem odrzucenia nie dało się jednak usunąć. Wewnętrzny ból został, a momentami bardzo się wzmagał. I byłem, jestem wobec niego bezsilny.

I czytałem, co powiedział dalej Lévinas Chabanisowi: „Jeśli zechcemy zdefiniować, czym jest owa słynna miłość bliźniego – określenie bardzo już zużyte – myślę, że musimy powrócić do tej relacji oblicza jako śmiertelności bliźniego, relacji, której nie wolno pozostawić samotnej. […] W tej relacji do oblicza, w bezpośrednim stosunku do śmierci drugiego, odkryjemy zapewne, że śmierć bliźniego góruje nad naszą śmiercią i naszym życiem. Nie chodzi w tym wypadku o «banalny» fakt, że można umrzeć za kogoś: ten banalny fakt, który nie jest ani trochę banalny, ani prosty, stanowi wyłom w człowieczeństwie, podważając konieczności ontologiczne oraz uporczywe trwanie istniejącego, obstającego przy swoim byciu”.

Czy naprawdę mogę prosić odrzucającego mnie bliźniego o troskę, gdy mierzę się tak mocno z doświadczaniem śmierci jednej z najbliższych mi osób i przeżywając w związku z tym tak bardzo własną śmiertelność i bezbronność? Czy probierzem etyki musi na pewno być Jezusowe zdanie: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13)?

Czy nie sensowniej jest chronić się przed troską, która, jak podpowiada współczesna pop-psychologia, może być „wymuszaną” i „manipulowaną” odpowiedzią na prośbę kogoś w gruncie rzeczy „toksycznego” i „niezdrowego”? Kogoś, kto niszczy naszą „strefę komfortu” przypominaniem o własnej i cudzej (a ostatecznie przede wszystkim naszej własnej) śmiertelności? Z takim kimś „zdrowiej” i „słuszniej” jest zerwać relację „bezpowrotnie” – tak przynajmniej pouczają dziś najróżniejsi „kognitywni coachowie” bądź inni jeszcze spece od egoistycznych pragnień ludzkiej duszy. 

Wskazówek tych mędrców słucha rzesza, uznając wszelkie wystawianie na próbę egoistycznego dobrostanu za niedopuszczalny zamach na wolność. Przemoc.

Nie ma się co dziwić, że dyrektywy tych wszystkich współczesnych pop-psychologów łatwiejsze są o przyjęcia niż to, co mówił niegdyś Chabanisowi Lévinas: „Rzucenie się do wody dla ratowania kogoś, kiedy się nie umie pływać, jest pełnym wyjściem na spotkanie kogoś, bez zachowania niczego z siebie, oddania się drugiemu całkowicie w odpowiedzi na jego niesformułowane żądanie, na wyraz jego oblicza, na jego śmiertelność oraz na jego «Nie będziesz zabijał». Ale przede wszystkim nie tylko o to chodzi, by iść na spotkanie drugiego, który umiera, lecz by odpowiedzieć swoją przytomnością na śmiertelność żyjących. Oto suma etycznego zachowania. Jest to w końcu najwyższy skrupuł przed zepchnięciem bliźniego w jakiś trzeci – lub czwarty – świat, by dla siebie samego zrobić miejsce pod słońcem”.

Czy może w pewnych okolicznościach, gdy odpowiednio dosadnie zdezawuujemy osobę bliźniego, uznamy, iż nie warto rzucać mu już nawet ratunkowego koła? W końcu należy dbać właśnie o nasze „miejsce pod słońcem”

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Pamiętam, jak przeczytałem półtora roku temu powyższe zdania przyjacielowi, który postanowił teraz zerwać ze mną „bezpowrotnie” znajomość. Mówił mi, że zdecydowanie lepiej stać na brzegu w bezpiecznej odległości, by rzucić tonącemu koło ratunkowe. Nie wolno wtedy samemu rzucać się do wody – należy myśleć przede wszystkim o ratowaniu własnego życia.

Czymże jednak ostatecznie jest taki ratunek? Czy może w pewnych okolicznościach, gdy odpowiednio dosadnie zdezawuujemy osobę bliźniego, uznamy, iż nie warto rzucać mu już nawet ratunkowego koła? W końcu należy dbać właśnie o nasze „miejsce pod słońcem”, nasze szczęście – nawet za cenę radykalnego i drastycznego odrzucenia drugiego człowieka ze względu na jego domniemaną (a tak ukochaną przed współczesnych pop-psychologów) „toksyczność”.

Cóż można na to odpowiadać? Lévinas przywoływał Pascala, by obnażyć przemoc wiążącą się z odrzucaniem drugiego w imię usprawiedliwień, które odsłaniają się jako egoistyczne racje dla wzięcia w nawias etycznego wymiaru egzystencji: „Pascal mówił: «Moje miejsce pod słońcem jest obrazem i początkiem zagarnięcia całej Ziemi». Tak, jak gdybym przez sam fakt, że jestem, pozbawiał kogoś jego przestrzeni życiowej, wypędzał lub zabijał go. Inne słowa Pascala: «Ja jest nienawistne». […] Tak jak gdyby zasada tożsamości objawiająca się triumfalnym pojęciem «ja», zawierała w sobie nieprzyzwoitość i przemoc, jak gdyby owo «ja» – z racji samej swojej postawy – przeszkadzało pełnemu bytowi bliźniego, jak gdyby przywłaszczając sobie cokolwiek, narażało się na konieczność odebrania tego kogoś innemu”.

Wesprzyj Więź

Wiem, że dla bardzo wielu ludzi te konstatacje Lévinasa to absurd. I oni jednak w obliczu śmierci mogą siebie pytać: czy wolno nam pragnąć współczucia od tych, którzy nas odrzucają? Czy racja ich wolności bardziej jest godna uszanowania od naszego cierpienia? Czy w ogóle wolno do kogokolwiek zwracać się głośno z naszym cierpieniem? Czy nie jest to emocjonalnie szantażujące innych (czyli będące przemocą) cierpiętnictwo? Może lepiej milczeć?

I pytam siebie jeszcze: dlaczego owo niewypowiedziane do mnie wprost, „twarzą w twarz”,zdanie: „Przykro mi, przekaż proszę moje kondolencje”, mimo wszystko wciąż budzi we mnie nadzieję?

Przeczytaj też: Trudna lekcja nieoskarżania

Podziel się

3
1
Wiadomość

Komentarze (10)

Hm, prosić o troskę można. Ale proszony ma prawo prośbę odrzucić. Autor – jak pisze – tyle dostał wsparcia i empatii od różnych osób, ale to za mało. Bo nie odezwał się dawny przyjaciel, który wg autora egoistycznie się od niego odciął. A może egoizmem jest nie pozwolić mu odejść.

Według mnie ukojenia należy szukać w sobie a nie w innych ludziach. Jeśli autor uważa że relacje zapewniają mu zrozumienie, troskę itp same dobre rzeczy to jest szczęściarzem. Z całego serca życzę przeżycia żałoby i łączę się w bólu (też umarła mi mama).

“Według mnie ukojenia należy szukać w sobie a nie w innych ludziach”. A może to jest właśnie egoizmem i pychą?

Czytam z uwagą Pana trzeci artykuł na ten temat.
Współczuję śmierci mamy.
Co do przyjaciela. Takie są nasze wolności. Rozumiem jak to może boleć.
On miał do tego prawo tak jak i Pan do spodziewania się, że coś innego zrobi.
Że może wróci. Posłucha itp.
Była kiedyś taka maksyma, którą przeczytałam i się nią gryzłam niepotrzebnie.
Ach te aforyzmy czasem.

„Kto przestaje być przyjacielem, nigdy nim nie był.”
Nieprawda.
Ludzie się zmieniają. Czasem ktoś po prostu idzie do studni po wodę i ma długą drogę. Może wróci, może nie.

Wiem Kto jest na wieczność – i nie wymyśliłam sobie tego Przyjaciela. On jest.
Przyjaźń między ludźmi bardziej skomplikowana.
ON kocha bez ograniczeń i wiernie i daje moc przezwyciężenia tych ludzkich wolności. Pozdrawiam serdecznie.

W porządku miłości/przyjaźni wycofanie się jest równoznaczne z koniecznością śmierci. Jeśli żałujemy, że zaszliśmy za daleko w przyjaźni, przez co zawód stał się nieunikniony, to “niestałość” w przyjaźni jest sposobem wyjścia z błędu, bycia wiernym sobie. Tyle o tym Gustav Thibon.

Czasami prośba o troskę w sytuacjach nadzwyczajnych rodzi się w nas spontanicznie, a przynajmniej ja mam takie doświadczenie. Refleksja autora artykułu przypomniała mi moje własne doświadczenie zerwanej przyjaźni, bólu straty i nadziei na pojednanie. Sytuacją nadzwyczajną była śmierć wspólnego znajomego z dobrych czasów, która skłoniła mnie do kontaktu z byłą przyjaciółką. “Bardzo ceniła Mareczka”- z taką myślą działałam i pragnęłam dzielić żałobę z kimś kto znał zmarłego. W mojej historii był moment spotkania z dawną przyjaciółką i wydawało mi się, że to będzie okazja do pojednania, że po latach mogę mądrzej prowadzić przyjaźń z nią i cieszyć z obecności kogoś kto był dla mnie ważny. Moja historia kończy się smutno, bo z nowym bólem, i ponownym odrzuceniem. Zwyczajnie nie wygrałam z oskarżeniami jakie w sobie nosiła moja dawna przyjaciółka, a które trzymały ją ode mnie na dystans. Czasami przyjaźni nie da się zwyczajnie odzyskać, pomimo przebaczenia czy pracy nad sobą. Po prostu w niektórych przyjaźniach jest za duża suma cieni i cokolwiek się próbuje to i tak przychodzi zranienie. Brak możliwości nawiązania kontaktu przynosi ból. To jest jak śmierć. Dlatego też współczuje autorowi zarówno utraty Mamy jak i przyjaciela.

Dodaj komentarz

Twoje dane będą przetwarzane w celu publikacji komentarza, a ich administratorem będzie Towarzystwo Więź. Szczegóły: polityka prywatności.