Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Mówił, jakby wydobywał z gardła kamienie 

Rafał Hetman, kwiecień 2022. Fot. Archiwum prywatne

Już nic nie było do ukrycia. Ale dziś jeszcze żyją wnuki, syny, córki tych, co mordowali. Może to ich pokolenie jest gorsze jak tamto, co było. Wie pan, że ludzie dalej nie rozmawiają o Dębrzynie? To nie jest takie proste.

Fragment książki Rafała Hetmana „Las zbliża się powoli. Kto po wojnie mordował w Dębrzynie”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne

Przyjechałem we wskazane miejsce i, tak jak ustaliliśmy, od razu do niej zadzwoniłem. Zjawiła się po chwili. Powiedziała, że pojedziemy do Dębrzyny. Jeszcze raz wyjaśniła, bo po raz pierwszy zrobiła to kilka dni wcześniej przez telefon, dlaczego nie może podzielić się ze mną wszystkimi informacjami, które zbierała przez lata.

– Jeśli naprawdę chcesz się zająć tematem – powiedziała – to sam powoli do wszystkiego dojdziesz.

Poczułem się wrzucony na planszę jakiejś gry. Dojechaliśmy, wysiedliśmy i weszliśmy w las, który pozbył się już niemal wszystkich liści i wydawał się zimniejszy, jakby otworzono w nim na oścież drzwi i okna.

Krzyże dostrzegłem też na niektórych drzewach. Były białe, namalowane farbą. – Czy to znaczy, że pod takim drzewem ktoś leży? – Nie wiadomo. – Kto te krzyże namalował? – Nie wiem.

Rafał Hetman

Szliśmy krótką chwilę. Moja przewodniczka wyjaśniła, że nie wiadomo dokładnie, gdzie leżą zamordowani, że nagrobki, które widzimy, wcale nie muszą skrywać ciał, i że dopiero dziś, po wielu latach, mogiły wyglądają przyzwoicie, bo kiedyś były to kopczyki ziemi z lichymi, rozpadającymi się krzyżami.

Przy grobach stał głaz z napisem „Człowiek – człowiekowi” z dopiskiem „Pomordowanym 1945–1946 w Dębrzynie. Boże daj pokój wieczny 2004”. Obok dwa wkopane w ziemię metalowe, czarne, wysokie na kilka metrów krzyże oplecione od dołu czarną metalową gałęzią cierniową. Dalej nieduży betonowy ołtarz, przy którym co roku w pierwszą niedzielę września odprawiana jest msza za ofiary morderstw i ich oprawców. Nieopodal na jednym z drzew tkwiła tabliczka. Była stara, wyglądała, jakby gorący pień oblał ją swoją masą, a potem zastygł jak lawa. „Śp. Zamordowani 1945–1946. Wieczne odpoczywanie” – głosił napis.

Poszliśmy dalej. – Nie wszyscy wiedzą, że tam też są groby – powiedziała moja przewodniczka. Pięć, może sześć metalowych krzyży, przyniesionych z cmentarza, gdzie już do niczego nie służyły, stało wbitych w kopczyki ziemi.

– Czy pod krzyżem na pewno ktoś leży? – zapytałem.

– Nie wiadomo.

Krzyże dostrzegłem też na niektórych drzewach. Były białe, namalowane farbą. – Czy to znaczy, że pod takim drzewem ktoś leży?

– Nie wiadomo.

– Kto te krzyże namalował?

– Nie wiem.

Poszliśmy dalej, do niewielkich oczek wodnych w lesie. Moja przewodniczka wspomniała o ukrytych w ziemi urnach z wczesnej epoki żelaza i wskazała kierunek, w którym należałoby iść, żeby dotrzeć do torów. Potem zawróciliśmy. Wsiedliśmy do samochodu i objechaliśmy las niemal dookoła, wtedy po raz pierwszy zobaczyłem tory i miejsce, gdzie kiedyś była bocznica, na której zatrzymywały się pociągi. Stanęliśmy na poboczu i zaczęliśmy rozmawiać o Grzęsce, Świętoniowej, lesie, spalonej cerkwi, lokalnych bohaterach i tych, którzy bohaterami nie byli, ale dziś są za takich uznawani.

– Sam powoli do wszystkiego dojdziesz – powiedziała raz jeszcze.

Wielki strach

Mgła pojawiła się już po zmierzchu. Jechałem wolno wąską drogą bez pobocza. Domy stały tuż za linią asfaltu, miałem wrażenie, że samochód się o nie ociera. W ciemności próbowałem dostrzec budynek, który opisała mi pewna kobieta. Poznałem ją po projekcji „Wielkiego strachu” w Grzęsce. Była jedną z osób, które wystąpiły w dokumencie. Zapytałem wtedy, czy zechce porozmawiać ze mną o lesie. Zgodziła się od razu.

Nie podała numeru domu, stwierdziła, że po adresie i tak nie trafię. Dostałem szczegółowe wytyczne, ale nie byłem pewny, czy dojechałem we właściwe miejsce. Stanąłem. Wyszedłem z samochodu, nie gasząc świateł, żeby sprawdzić, czy opis okolicy się zgadza. Rozszczekały się psy. W którymś oknie poruszyła się firanka, pojawił się czyjś cień i zaraz zniknął. Stałem jeszcze chwilę w wieczornej mgle i wtedy głos z progu zawołał mnie do środka.

Usiedliśmy przy herbacie. – Tylko bym wolała bez nazwiska – powiedziała. – Bo wie pan, po tym filmie ludzie gadali.

– Naprawdę?

– To chyba przez zazdrość. Dostawałam anonimowe telefony, że ile zarobiłam, że aktorką jestem. To jest poważna sprawa, a ktoś sobie myśli, że ja na tym kokosy zrobiłam. Wie pan, trochę mnie to obraziło, ale mniej więcej wiem, kto dzwonił.

– Może ktoś nie chciał, żeby mówiła pani o lesie?

– Przecież w filmie dużo ludzi mówiło, nie? Już nic nie było do ukrycia. Ale dziś jeszcze żyją wnuki, syny, córki tych, co mordowali. Może to ich pokolenie jest gorsze jak tamto, co było. – Czemu? – No tak jest. Wie pan, że ludzie dalej nie rozmawiają o Dębrzynie? – Chyba już teraz rozmawiają. Był film, tyle artykułów w gazetach, w internecie.

– Nie rozmawiają, bo gdybym miała sąsiada, taki daję przykład, którego dziadek brał udział w tych morderstwach, i jakbym o tym dziadku coś powiedziała, to my są już wrogami do końca życia z tym wnukiem, i moje dzieci, i ich dzieci, wszystko! To nie jest takie proste. Ludzie w dalszym ciągu nie rozmawiają tak swobodnie między sobą. To, co wiedziały, to poujawniały starsze babcie, bo one się nie mają czego bać.

Zaczęła liczyć przyciszonym głosem, kierując palec w stronę okna. – Wszystko z tych domów chodziło do Dębrzyny. Z kim, o czym będę rozmawiać?

– A co może mi pani opowiedzieć?

– No, wie pan, tyle mogę: pod lasem się urodziłam, pod lasem się wychowałam, pod lasem mieszkałam dwadzieścia trzy lata od dziecka i odchodząc stamtąd do męża, nic nie wiedziałam o tym, co działo się w Dębrzynie. Urodziłam się w 1950 roku. Latało się po tym lesie z rodzeństwem. I co rusz: tu kości, tam kości. Myśmy pytali: „Co to jest?”. Ciotki odpowiadały: „Tu sarna, tam coś innego”. Ile miałam lat? Jeszcze wtedy do szkoły nie chodziłam. Było takie miejsce. Mówili na nie „martwy zrąb”. Ludzie tam nie chodzili, nie zbierali gałęzi, nie zbierali stamtąd grzybów, sosenki tam rosły, nieduże, blisko siebie, że trudno się było przecisnąć. W tym martwym zrębie był rów, a w rowie masa kości, jakby ktoś przyjechał przyczepą i wysypał. Tata w ogóle nie kazał nam tam chodzić. Ale poza tym to wszędzie chodziliśmy. Człowiek znał las jak swój palec, od maleńkości. Tam kości były gdzie bądź i przecież ile my razy takie kości do domu przytargali! A tata: „W tej chwili tam, skąd żeście wzięły, tam proszę położyć!”. I jeszcze: „Nie rzucać, tylko położyć”. My się pytamy: „A to z czego kości?”. A on, że może z koni, że może z jelenia. Do dzisiaj mam przed oczami cały szkielet człowieka. Tylko że wtedy nie wiedziałam, że to szkielet ludzki. Ciotka powiedziała, że sarny. Potem, jak już byłam dorosła, to sobie uzmysłowiłam, że przecież sarna ma inną głowę.

– Rodzice coś opowiadali o Dębrzynie?

– W ogóle nie było tematu. Ale już wtedy były w lesie takie grobki i jak my się pytali, skąd te groby, to nam odpowiadali, że tam ktoś leży. „Czyje te groby?” „To z czasów wojny”. Tak nas zbywano. A jak zaczęliśmy chodzić do szkoły, to pani kazała nam stroić te groby. Latało się ze świeczkami, żeby zaświecić. Tylko jak ja pamiętam, to pierwsze groby były wklęśnięte i były trzy. A teraz już jest ile?

– Więcej.

– Komuś sumienie chyba nie dawało spokoju, bo przybił też tabliczki na drzewach i według mojego obliczenia to siedem grobów tam powstało.

– Nie wiadomo, kto to zrobił?

– Mówię: ten, co mu sumienie nie dawało spokoju.

– I rodzice faktycznie nic nie mówili o lesie?

– Nic kompletnie. Mówię panu, miałam dwadzieścia trzy lata i o niczym nie wiedziałam. Nie wolno było chyba mówić, tak mi się wydaje. I dopiero teść i jego brat mnie uświadomili. Oni dużo wiedzieli, znali nazwiska. Ale to nie było tak, że ja się zapytałam i mi powiedzieli, tylko sama zbierałam po odrobinie. Robił się wieczór, przychodził jeden wujek, drugi wujek i se opowiadali, jak to było w czasie wojny, jak po wojnie, że prawdopodobnie ten chodził do Dębrzyny, że tamten, a ja w to wszystko się wsłuchiwałam i pomału doszłam, co tam się wydarzyło. Myślę sobie: „Boże, ja tam byłam, a nic nie wiedziałam!”. I potem zaczęłam pytać już swoich rodziców. Ojciec był w kiepskim zdrowiu, bo chorował na raka, ale pytałam się go, a on… Cisza. Tak było. Pytałam mamy, a ona: „Daj mi, dziecko, święty spokój”. A potem teść i jego brat zmarli i już nawet nie miałam kogo zapytać. Nie było takiej zaufanej osoby, z którą bym mogła porozmawiać.

– To musiała być zaufana osoba?

– Tak. Żeby się zapytać, to musiałabym wiedzieć, kogo naprawdę ja się pytam.

Ja zrobiłem to samo

Mężczyzna siedział na wersalce, nogi miał przykryte kocem. Wszedłem do pokoju z jego córką. Odsunąłem krzesło od stołu. Usiadłem naprzeciwko niego. Córka obok mnie. Przywitałem się.

– Dzień dobry – odpowiedział cicho.

– Chciałem się dowiedzieć czegoś o Dębrzynie. Co pan pamięta z czasów, kiedy tam rabowano ludzi? Nie odpowiedział, tylko na mnie patrzył. Wtedy córka nachyliła się nad nim i powtórzyła głośno: – O lesie, o tych morderstwach pamiętasz coś? – A potem zwróciła się do mnie: – Tata już niedosłyszy.

– Jak mówisz? – odezwał się mężczyzna.

– O tych morderstwach w Dębrzynie pamiętasz coś? Jak mordowali tam ludzi? Opowiedz, co pamiętasz. – Córka przysunęła się do ojca, żeby lepiej słyszał. Po chwili znowu odwróciła się do mnie: – Tata już stareńki, ale może coś sobie przypomni. W pokoju było cicho. Mężczyzna się nie odzywał.

– Przypomnij sobie, tata.

– Pamiętam – zaczął. – Pamiętam, ale… – mówił z wysiłkiem, jakby wydobywał z gardła kamienie.

– Nie wiesz, jak powiedzieć? – podpowiadała córka. – Tata ma problem z mówieniem.

Znów nachyliła się nad ojcem. – Co tam się działo? Widziałeś coś kiedykolwiek? Widziałeś coś w dzieciństwie, jak chodziłeś do Dębrzyny?

– Widziałem… – odchrząknął i zamilkł.

– Może coś sobie przypomni. Dajmy mu chwilę.

Po paru minutach spróbowała znowu: – No, co ludzie opowiadali? Co mówili o Dębrzynie?

– Dębrzyna…

– Chodzi o to, jak sokiści mordowali ludzi, którzy wracali z Niemiec. Pamiętasz?

– Ja pamiętam, ale… ale…

– No, co pamiętasz? Że kto to był? Kto to mordował? Ze Świętoniowej ktoś? Co oni robili? Znałeś tam kogoś?

– Po chwili zwróciła się do mnie: – Z tego, co wiem, tutaj na bocznicy pracował jakiś facet, który był w zmowie z tymi mordercami, i on zatrzymywał pociągi – powiedziała i po raz kolejny zwróciła się do ojca: – Pamiętasz coś? Byłeś wtedy młodym chłopcem. Chodziłeś do lasu. Widziałeś coś? Na przykład jakieś ubrania albo szczątki ludzi? Pamiętasz?

– Trochę widziałem, ale… ale… zapomniałem.

– Kto zatrzymywał te pociągi tutaj na bocznicy? Nie możesz sobie przypomnieć? No, trudno… – i zaczęła sama opowiadać: – Ja najwięcej dowiedziałam się z tego filmu, który był wyświetlany w Grzęsce, bo przez całe dzieciństwo to było tak, że babcia mruczała coś pod nosem o Dębrzynie, potem mama mruczała i ciocia, ale one już wszystkie nie żyją. Mówiły, że nie chodziły wtedy do lasu, bo rodzice im zabraniali. Babcia i mama znały nazwiska tych ludzi, ale to nie byli bliscy znajomi. Ja tych, o których one mówiły, znałam z widzenia, ale też nie było wiadomo, czy to na pewno oni mordowali. Mamy i babci nie było przecież przy tych rabunkach, a jeżeli się tego nie widziało na własne oczy, to też nie można nikogo oskarżać wprost, bo to są poważne oskarżenia. Ale mniej więcej było kilka osób, o których się mówiło, że coś tam w lesie robiły, a potem po tym wszystkim nawet baldachim w kościele nosiły.

– Baldachim?

– Mówię w przenośni, że się zrobili tacy pobożni, blisko Kościoła. Ja się na przykład spotkałam… – nie dokończyła. Po chwili podjęła ściszonym głosem: – Ale nie chcę też… Był taki… K.

– Tak, pojawia się często w dokumentach IPN – potwierdziłem.

– To najwięcej właśnie na tego K. mówili i jeszcze… B.

– Tak, ten też jest wymieniany w dokumentach.

– Ten K. to był taki pan, który chyba piastował jakieś stanowisko, bo był zwykle elegancko ubrany, chodził z laseczką, długo żył – powiedziała i znów zwróciła się do ojca: – A słyszałeś coś o K.? Co on robił? On był sokistą? Sokista, co zabijał ludzi tutaj w Dębrzynie, pamiętasz?

– Ja nie słyszę… – Przez całe życie przewijały się takie rozmowy, że oni tak dobrze sobie żyją, a na ludzkiej biedzie się dorobili – ciągnęła córka. – Teraz się przestało o tym mówić, bo już nikt z tych ludzi nie żyje, mój tata jest tu najstarszy. Ale trochę się ożywiło po tym filmie. Nawet z koleżankami dyskutowałam na ten temat, bo podobno dziadek jednej znajomej chodził mordować do tego lasu. Ale może nawet ona o tym nie wiedziała? Dzisiaj przecież trudno wnuka czy wnuczkę osądzać. Równie dobrze mój dziadek mógł tam chodzić i co ja jestem temu winna? Przecież nie będę z nienawiścią patrzeć na koleżankę, bo jej dziadek był zbrodniarzem. Wie pan co, ja zadzwonię do koleżanki, może jej babcia coś panu powie. Proszę poczekać. Wyszła z pokoju. Po chwili ciszy mężczyzna z trudem przysunął się w moją stronę, a potem pochylił.

– Ja zrobiłem to samo. Spojrzeliśmy sobie w oczy. – To jest trudno powiedzieć… – zaczął – …strach. Więcej się nie odezwał. Córka nie mogła się dodzwonić do koleżanki. Wróciła do pokoju, a ja powiedziałem jej o słowach ojca.

Wesprzyj Więź

– Wie pan, może tata do dziś się boi. Proszę zobaczyć, jak się zaczerwienił na policzkach.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Więź.pl.

Przeczytaj też: Rafał Hetman, …będą mieli Polskę bez Żydów. Taką Polskę, o jakiej marzyli

Podziel się

2
1
Wiadomość