Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Emanuje z niego radość. Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Dzień 7.

Jan Paweł II podczas Mszy św. na Błoniach krakowskich 10 czerwca 1979 roku. Fot. Lech Zielaskowski / NAC

Możemy i my z bliska powiedzieć Ojcu Świętemu to, co jest w tym momencie najważniejsze; przekazać odczucie ogromnego znaczenia tego, co się wraz z jego przyjazdem dokonuje: w nas samych, w naszym społeczeństwie, wokół.

Dzień siódmy. Piątek, 8 czerwca 1979. Kraków, audiencja dla środowisk ruchu Znak

Na wpół do dziewiątej rano, jeszcze przed odlotem Papieża z Krakowa do Nowego Targu, wyznaczona została audiencja dla naszych środowisk: dla redakcji „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”, od lat tak blisko związanych z obecnym Ojcem Świętym, także poprzez współpracę autorską, oraz dla delegacji Klubów Inteligencji Katolickiej – z Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Torunia – i redakcji „Więzi”. Spotkanie to odbywa się na Franciszkańskiej w siedzibie metropolity krakowskiego, kardynała Franciszka Macharskiego; zaopatrzeni w jego zaproszenia udajemy się tam trochę wcześniej, przepuszczani przez ludzi z ochrony Papieża.

Redakcje krakowskie w komplecie wraz z kilku najbliższymi współpracownikami. Brak jednak ciężko już chorego Antoniego Gołubiewa. Spośród nas z „Więzi” uczestniczą w tej wspólnej delegacji trzy, a właściwie cztery osoby: Tadeusz Mazowiecki, Wojciech Wieczorek, Zdzisław Szpakowski oraz Andrzej Wielowieyski, który wraz z Andrzejem Święcickim reprezentuje tu warszawski KIK.

Na pierwszym piętrze przystajemy w sali, gdzie zwykle oczekiwało się na przyjęcie u kardynała Wojtyły. Zjawia się kapelan nowego arcybiskupa krakowskiego i informuje, że Ojciec Święty jest w kaplicy i zaraz tędy przejdzie, ale trzeba, żebyśmy Go jeszcze nie zatrzymywali, bo musi zjeść śniadanie. Za chwilę wchodzi wraz z kardynałem Macharskim i mocno zachrypniętym, po wygłoszeniu tylu przemówień, głosem pozdrawia nas, zapowiadając swoje rychłe przyjście.

Przechodzimy do sąsiedniej sali, tej chyba, w której zazwyczaj przyjmował kardynał Wojtyła. Jeśli to dobre rozpoznanie, stał tu masywny, zabytkowy stół, o który kardynał opierał się swym charakterystycznym ruchem, teraz sala jest opróżniona, otwarte okno, prowadzą do niego świeżo zbite z desek schody i małe podium, z którego Papież, jak tylko może, ukazuje się krakowianom zalegającym ulicę Franciszkańską. Jacyś księża czy klerycy biorą pomiary, żeby jeszcze dorobić barierkę (lepiej późno niż wcale). Czekamy, stojąc półkolem i co chwila zerkając na drzwi od dalszych pokoi, skąd, jak przypuszczamy, przyjdzie Papież.

Przyglądamy się sobie z nowym zaciekawieniem, odnowieni tą niecodzienną sytuacją, bądź co bądź nie zdarzyło się nam jeszcze w tym gronie oczekiwać razem na Papieża. I choć napięcie mityguje fakt, że jest to ktoś bliski – jest ono w gruncie rzeczy tym większe. Przeniknie nas przecież na wylot, wie, kto jest kto, i z której strony widać nasze wspólne słabości. Na rozważania nie ma zresztą czasu, bo zaraz pokaże się Papież. Po chwili oczekiwania wchodzi już, ale od innej strony, niż się spodziewaliśmy. Staje pośrodku i zaczyna się serdeczna, niemająca nic z ceremonii rozmowa.

Jerzy Turowicz wita Ojca Świętego w imieniu nas wszystkich; mówi o tym, jak wielkim przeżyciem są dla nas te dni i zapewnia o naszym oddaniu. Na chwilę powitania zjawia się gospodarz, kardynał Macharski, dyskretnie się potem oddalając. Papież słucha z uwagą, ale i z widocznym z jego twarzy, jakby z góry powziętym zamiarem łamania wszelkich objawów audiencjonalnego protokołu. Wtrąca swoje „zwischenrufy” i żartuje. I tak już rozmowa toczy się dalej zupełnie swobodnie, przechodząc z pełnych humoru dygresji do spraw poważnych i na odwrót. A kiedy panie Malewska i Hennelowa – a za nimi wielu z nas próbuje Go przekonać, że powinien w czasie tej podróży zrobić pauzę i z pół dnia odpocząć – oświadcza, że się dobrze czuje, a wizyta go nie męczy, bo wszystko jest dokładnie zaplanowane i przygotowane, a on tylko czasem musi od siebie coś nowego dorzucić. Wygląda rzeczywiście doskonale, zdrowo i czerstwo. I cieszy, że jest taki sam; taki sam sposób bycia, ta sama osobowość, ale zarazem jakby zwielokrotniona.

Poprzez sposób, w jaki ta rozmowa przebiega, czujemy tym mocniej atmosferę zaufania i przyjaźni. Papież mówi o znaczeniu naszej pracy i o wartości tego wspólnego środowiska, które tu reprezentujemy. Są to słowa bardzo ważne, znaczące i jakże cenne. Stanowią dla nas utwierdzenie i zobowiązanie zarazem; tak to wszyscy odczuwamy. Interesuje się warunkami naszej działalności, nakładami pism i książek. A poprzez zainteresowanie naszą działalnością objawia zainteresowanie szersze, odnosi je do spraw, które wyrażamy czy staramy się wyrazić. My ze swej strony wręczamy Ojcu Świętemu adres nawiązujący do encykliki „Redemptor hominis” i mówiący o zadaniach, jakie w jej świetle tym wyraźniej widzimy dla naszych redakcji i klubów.

Próbujemy przekonać papieża, że powinien w czasie tej podróży zrobić pauzę i z pół dnia odpocząć. On oświadcza, że się dobrze czuje, a wizyta go nie męczy, bo wszystko jest dokładnie zaplanowane i przygotowane, a on tylko czasem musi od siebie coś nowego dorzucić

W czasie gdy rozmowa trwa, półkole nasze się zwęża i przekształca. Papież staje pośrodku do wspólnej fotografii i rozmowa toczy się zupełnie z bliska. Możemy i my tak z bliska powiedzieć Ojcu Świętemu to, co jest w tym momencie najważniejsze, a o czym wiemy, że pozostanie najważniejsze na długo; przekazać odczucie ogromnego znaczenia tego, co się wraz z jego przyjazdem dokonuje: w nas samych, w naszym społeczeństwie, wokół. Ojciec Święty bardzo się tym interesuje. Jest pod świeżym wrażeniem Oświęcimia, wspomina o swoim przeżyciu, kiedy udzielając tam komunii usłyszał od kobiety, która ją przyjmowała, że reprezentuje dwie pierwsze tablice, o których mówił w swej oświęcimskiej homilii.

Na zakończenie moment osobiście dla każdego z uczestników tego spotkania szczególnie ważny. Znów stajemy szerokim półkolem, a właściwie już teraz kołem, choć w innym porządku i szyku. Ojciec Święty podchodzi do każdej z tych bodaj trzydziestu dziewięciu osób i z każdą się żegna, obejmując i całując. Każdy jeszcze mu coś mówi, ci, którzy go znali dobrze, ci, którzy go znali mniej i ci, którzy rozmawiają z nim po raz pierwszy. Dla każdego ma tę chwilę, w której wszystko inne odpada.

Wesprzyj Więź

Potem jeszcze raz serdecznie nas wszystkich pozdrawia uniesionymi rękami. Widzimy, jak Papież zaczyna wchodzić na małe podium, z którego się ukazuje zgromadzonym na zewnątrz. Emanuje z niego radość; widać, jak bardzo pragnie kontaktu z ludźmi, którzy go wyczekują całymi godzinami.

My schodzimy po schodach w zamyśleniu, mijając na dole dwa długie szeregi sióstr oczekujących Ojca Świętego. Potem stajemy jeszcze na ulicy pod oknami domu arcybiskupiego na Franciszkańskiej, obserwując odjazd Papieża. Za chwilę jest już na dole i wsiada do samochodu. Czarny fiat z otwartą u góry klapą rusza, a Papież stojąc, od pierwszej chwili pozdrawia i błogosławi. Jan Paweł II zwraca się jeszcze specjalnie w naszą stronę i kreśli w powietrzu znak krzyża.

Fragment zbiorowego reportażu „Dziewięć dni w Polsce”, opublikowanego w miesięczniku „Więź” nr 7-8/1979. Jego autorami byli Stefan Frankiewicz, Cezary Gawryś, Tadeusz Mazowiecki, Zdzisław Szpakowski, Wojciech Wieczorek i Kazimierz Wóycicki.

Podziel się

Wiadomość