Kiedyś okołosoborowe spory miały i swoją temperaturę, i właściwe jej środki wyrazu: na targu w Konstantynopolu przekupki wykłócały się o naturę Chrystusa, w Efezie urzędnik cesarski osadził spierających się Nestoriusza i Cyryla w areszcie domowym, a w Konstancji na stosie spłonął oskarżony o herezję Jan Hus. Rozliczne kryzysy prowadziły do zwoływania soborów zbójeckich, ferowania „lekką ręką” oskarżeń czy sięgania po „zbrojne ramię” władzy świeckiej. Jakże wielka okazywała się przepaść pomiędzy odkrywaną ortodoksją a realizowaną ortopraksją!
I choć dzisiejsze spory teologiczne angażują co najwyżej akademików, niepoprawność poglądów wiąże się wyłącznie z sankcją kościelną, a kontrowersje wokół rozumienia prawd wiary zastąpiono moralizatorstwem – to jednak dyskusja trwa. Tak jest również z debatą wokół II Soboru Watykańskiego, dla której miejscem uprzywilejowanym jest dziś… księgarska witryna. Widoczne jest to szczególnie w Rzymie, gdzie przed półwieczem sobór został uroczyście otwarty. I choć wydawniczy maraton jest jeszcze w przedbiegach, wielu wskazało już na zwycięzcę: najlepszą książką w tym temacie ma być rzekomo dzieło Roberto de Mattei Il Concilio Vaticano II. Una storia mai scritta. Wiele mówi podtytuł: „Historia nigdy niespisana”.
Autor to uznany historyk, członek wielu włoskich instytucji naukowych, nadto niezwykle aktywny w środowisku katolickich tradycjonalistów. A że nie pozostaje obojętny na sprawy bieżące, stąd też znane są rozliczne jego wypowiedzi: sprzeciw wobec teorii ewolucji, apel do Benedykta XVI o rezygnację z udziału w spotkaniu w Asyżu czy wygłoszona na antenie włoskiego Radia Maryja (podobieństwo z polskim nie tylko w nazwie) refleksja każąca widzieć w ubiegłorocznym trzęsieniu ziemi w Japonii „wymóg Bożej sprawiedliwości”.
Jego książka posiada wiele niepodlegających dyskusji walorów – interesująca, obszerna, bo ponadsześćsetstronicowa, ambitna, okupiona długim i niełatwym trudem badawczym. Jest jednak także wyjątkowo… tendencyjna. Owszem, jedynym jak dotychczas poważnym studium historycznym na temat Vaticanum II pozostaje pięciotomowe dzieło szkoły bolońskiej powstałe pod kierunkiem Giuseppe Alberigo. Opracowanie to, utrzymane w „hermeneutyce zerwania”, widzi w soborze wydarzenie do tego stopnia przełomowe, iż czyni zeń cezurę w dziejach Kościoła. Dostrzega to oczywiście de Mattei. Niestety, gorliwość polemiczna – w imię zaprowadzenia równowagi w soborowej dyspucie historyków – bierze w nim górę nad obiektywizmem w czytaniu faktów. Rodzi się więc uzasadnione wrażenie, że warsztat badawczy został nakierowany na założoną z góry tezę.
A teza nie jest ani nowa, ani odkrywcza: „Sobór był jednym z największych, jeśli nie największym nieszczęściem w historii Kościoła”. Ta opinia brazylijskiego filozofa Plinio Corrêa de Oliveira (w innej ze swych książek de Mattei nazywa go „krzyżowcem XX wieku”), jawi się niczym puenta podsumowująca całość rozważań rzymskiego historyka. Według jego studium właśnie środowisko brazylijskich duchownych miało podczas soboru odegrać kluczową, choć nie od razu widoczną rolę. Mająca udzielać wsparcia tradycjonalistycznej mniejszości grupa Coetus Internationalis Patrum, na czele której stali abp Geraldo de Proença Sigaud i bp Antonio de Castro Mayer, konsekwentnie sprzeciwiała się projektom kolejnych dokumentów soborowych. W gronie tym znalazł się także abp Marcel Lefebvre, któremu de Mattei przypisuje jedynie rolę „figuranta”: nie był on nigdy „przywódcą” tradycjonalistów, a jedynie ich „najbardziej widocznym i podsycanym przez media wyrazicielem”. Po drugiej zaś stronie stał bp Dom Hélder Câmara. Wydaje się jednak – co podkreśla abp Agostino Marchetto, specjalista w zakresie hermeneutyki Vaticanum II – że rola tej międzynarodowej grupy i jej wpływ na przebieg soboru zostały przez de Mattei mocno przecenione.
Przyczyna tego wydaje się dwojaka: z jednej strony de Mattei ukazuje sobór niemal wyłącznie w perspektywie mniejszości tradycjonalistycznej, która uważa się za przegraną i zdradzoną. Temu też środowisku, jego liderom i wygłaszanym przezeń opiniom autor poświęca znakomitą część swojego opracowania. Co więcej: uwagę włoskiego historyka przykuwa nie końcowa propozycja projektu dokumentów kolejnych komisji, lecz głosy poszczególnych mniejszości. Towarzyszą temu wyimki z różnorodnych dzienników, przytaczane jednak ad usum Delphini. Powstaje w ten sposób obraz z pewnością niepełny, a może nawet i zafałszowany.
Kolejna ważna kwestia ma charakter socjologiczny i wiąże się z interpretacją soboru i jego dokumentów w świetle zaproponowanej przez Benedykta XVI „hermeneutyki ciągłości”. Zdaniem lefebrystów, których tezy de Mattei w tym miejscu podziela, ta propozycja nie daje się w praktyce zastosować. Istotnie, żeby zinterpretować je w świetle Tradycji, dokumenty soborowe musiałyby zostać oddzielone od wydarzenia-soboru, na który złożyło się jego przygotowanie, dyskusje w auli, omówienia w mediach i późniejsza aplikacja. Jednak ta „sztuczna dychotomia między tekstami a wydarzeniem” z punktu widzenia historycznego i socjologicznego nie ma sensu. Tak więc de Mattei przywołuje i odrzuca zarazem teorię wydarzenia całościowego, zastosowaną do soboru m.in. przez Melissę Wilde czy Massimo Introvigne. Twierdzi tym samym, że dokumenty są częścią wydarzenia, poza którym tracą swoje znaczenie. Tymczasem, jak utrzymuje Introvigne, teoria socjologiczna wydarzenia nie twierdzi, że nie jest niemożliwe rozróżnienie pomiędzy tekstem a kontekstem. Co więcej, pierwszy nie może zostać wchłonięty przez drugi bez szkody dla zrozumienia całości. Właściwie pojęta nauka powinna służyć wyjaśnianiu dokumentów, nie zaś ich sztucznej fragmentacji.
Niestety, de Mattei – negując ciągłość dokumentów soboru z Tradycją – staje się tym samym admiratorem „hermeneutyki zerwania” à rebours. Po raz kolejny potwierdza się to, o czym mówił Benedykt XVI podczas spotkania w Auronzo di Cadore (24 lipca 2007 r.): „hermeneutyka zerwania” praktykowana jest zarówno przez „błędny progresywizm”, jak i „antykoncyliaryzm”. Zwolennicy obu tych stanowisk utrzymują, iż II Sobór Watykański dokonał zerwania z Tradycją. Różnica między nimi jest taka, że progresiści to rzekome zerwanie oklaskują, zaś tradycjonaliści – opłakują. Tymczasem, zdaniem papieża, żadnego zerwania nie było!
Różnych metod używa Roberto de Mattei, aby przekonać czytelników do założonej tezy. Jedną z nich, nader osobliwą, jest próba postponowania soboru poprzez argumentację ad personam. Kłuje w oczy szorstki sposób traktowania zwolenników zmian. Dwa przykłady wydają się dobrze obrazować ów stosunek. Najpierw kard. Angelo Roncalli (późniejszy Jan XXIII) i charakterystyka jego dyplomatycznej przeszłości. Kim więc był papież zwołujący sobór? Lichym dostojnikiem, czego potwierdzeniem mają być mało istotne placówki, na których pełnił misje: Bułgaria, Turcja i Grecja. W roku 1945 objął prestiżowe stanowisko nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Nie jest to jednak żaden kontrargument, wszak zdaniem włoskiego historyka Stolica Apostolska powierzyła tę funkcję drugorzędnemu dyplomacie, biorąc w ten sposób „odwet” na rządzie francuskim, który nakazał Watykanowi usunąć dotychczasowego nuncjusza, oskarżanego o sympatię dla rządu w Vichy. Cokolwiek by Roncalli zrobił, gdziekolwiek był, cokolwiek powiedział – wszystko zostanie użyte przeciw niemu. Ośmielił się bowiem, zwołując sobór powszechny, otworzyć Kościół na świat.
A drugi przykład to kard. Stefan Wyszyński i jego rola w toku prac nad deklaracją o wolności religijnej. Otóż de Mattei ma za złe polskiemu hierarsze to, iż tak zdecydowanie domagał się przygotowania i uchwalenia dokumentu, który przecież miał wydatnie pomóc w formułowaniu żądań poszanowania wolności kultu także w państwach bloku komunistycznego. Kardynał Wyszyński sprzeciwił się koncepcji „Kościoła walczącego” na rzecz Kościoła, który „daje życie i świętość, broni naturalnych praw ludzkich, umacnia i kształtuje dusze do podtrzymania i obrony porządku naturalnego, moralnego i społecznego, a przede wszystkim nadprzyrodzonego w świecie”. To wystarczyło, by zostać uznanym za „usłużnego” wobec komunizmu… Polski czytelnik nie potrzebuje tu komentarza.
A propos personaliów. Kanoniczna wśród tradycjonalistów jest opinia obarczająca „papieży soborowych”, tudzież ich następców, winą za całe zło w Kościele. Tymczasem włoski autor zdaje się czynić krok wstecz. Oto bowiem głównym oskarżonym jest Pius XII, który okazał się być nader słaby, ustępliwy, a nawet niezdolny do sprzeciwu wobec ruchu „neomodernistycznego”. A że nie jest bez winy także Pius XI, wszystko więc musi zmierzać do jednego: punktem odniesienia może pozostać po wsze czasy jedynie Pius X i jego Pascendi.
Niespełna rok później Roberto de Mattei wydał postscriptum do omawianego studium, zatytułowane Apologia della Tradizione. Skupił się w nim jednak na własnej prezentacji „bezpiecznej drogi właściwego postępowania w wierze”. Rozważaną propozycją jest metoda „miejsc teologicznych”, poprzez którą Melchior Cano „przyczynił się do odnowienia teologii Kościoła po spustoszeniach dokonanych przez protestantyzm”. Zważywszy na fakt, iż dla włoskiego historyka rzeczywistość Kościoła katolickiego pięćdziesiąt lat po soborze to „jeden z najstraszniejszych kryzysów w jego historii”, wybór metody dominikańskiego teologa okresu renesansu nie jest przypadkowy.
Konkludując, jedno nie ulega wątpliwości: nie ma już historii soboru – są historie. Spory trwają, co dowodzi doniosłości wydarzenia i jego spuścizny. Ale spory pogłębiają także podziały, czyniąc płonną nadzieję na porozumienie. Z pewnością nie zbliża do niego porównywanie Vaticanum II do rewolucji francuskiej. Stosowany przez de Mattei język opisu rodzi w czytelniku wrażenie uczestnictwa w wojnie, permanentnej walce, tworzeniu sekretnych koalicji i zdobywaniu coraz szerszych wpływów, co niewątpliwie służy zwarciu szeregów wszystkich sprzymierzonych. Niewiele ma to jednak wspólnego z Dobrą Nowiną, wyjaśnianiem i przybliżaniem jej zarówno „swoim”, jak i tym, „którzy nie są z tej owczarni”.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Przypomina się przemówienie Jana XXIII z 11 października 1962 r., podczas inauguracji obrad soboru. Obok jasnego ukazania celu soboru wspomina także o insynuacjach raniących jego uszy, które, choć motywowane żarliwością, to jednak pozbawione są zarówno powściągliwości, jak i obiektywizmu. Ci, którzy je wypowiadają, dostrzegają „jedynie uchybianie obowiązkom i upadek […]. Mówią, że nasze stulecie, w porównaniu z minionymi, stało się gorsze i postępują tak, jakby niczego nie nauczyła ich historia, która wszakże jest nauczycielką życia, i jakby w czasie poprzednich soborów wszystko działo się w atmosferze triumfu idei życia chrześcijańskiego oraz w atmosferze pełnej wolności Kościoła. Wydaje Nam się jednak, że musimy być odmiennego zdania niż ci prorocy zagłady, którzy wieszczą wydarzenia zawsze zgubne, grożące nieomal końcem świata”.
Ks.